Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
463
BLOG

Nie daj się pan prosić, panie Jurku

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Społeczeństwo Obserwuj notkę 32

        Patrzę na obrazki z Polski z ostatnich dwóch dni i nie wierzę własnym oczom. Ludzie jacyś zrozpaczeni, przybici, niektórzy płaczą, inni chodzą jak w półśnie, stają, zawracają, znów się zatrzymują, sprawiając wrażenie takich, co to utracili cel i rozglądają się wokół mętnym wzrokiem, jakby byli na Przystanku Woodstock. Później, zdając już sobie po czasie sprawę, że to na co patrzą, nie jest tym czego szukają, od nowa podejmują marsz, choć niepewnie, drobiony małymi kroczkami. Czasem potkną się o leżące na drodze ziarno zasianej niepewności, innym razem, uśmiechając się, przypominają tych, co odnaleźli złudne ziarno prawdy, a jeszcze kiedy indziej wejdą pyskiem prosto w ścianę jednego z wielu w tym kraju spichlerzy pełnych nasion nienawiści, jakie sami tam dosypują. Niekiedy przewracają się niczym ślepiec, który idąc przez wertepy przeznaczenia utracił swego przewodnika, to znów przyśpieszają jakby wyszli na prostą. Jednak coś ich łączy, a sprawą tą jest wielki żal osobistej straty i zatroskanie o stan państwa z powodu odejścia ich mentora, jaki przez lata robił im za przywódcę stada, ojca i matkę, a kto wie, może nawet za ojcomatkę, bo dziś płeć stała się przecież rzeczą umowną.

        Do diabła z dziesięcioma przykazaniami, skoro to on wbił masom na skrzyżowaniu życiowych dróg nowy moralny drogowskaz, który wyrył na kamiennej tablicy – jednej tylko, a nie dwóch, jak te mojżeszowe, ale za to jakiej gatunkowo! Bo choć jest tam tylko jedno przykazanie, a nie dziesięć, za to jakże niezwykle istotne i nowatorskie w idei: Róbta, co chceta, powiada tekst, zastępując wszystkie dotychczasowe nakazy i zakazy. Tamte tylko wprowadzały zamęt, siały zwątpienie we własne możliwości, ograniczały ludzi z inicjatywą w czynach i przemyśleniach, zmieniając ich w bezmyślne stada owiec pozbawionych woli i powstrzymujących się od niekonwencjonalnych, napędzających postęp zachowań. Stare mówiło do nich: nie będziesz miał bogów cudzych przeze Mną, na co nowe sączyło do ucha: róbta co chceta. Stare przypominało: czcij ojca swego i matkę swoją, a nowe z uśmiechem pogardy dla zabobonów swoje: róbta, co chceta. Stare wołało o opamiętanie, mówiąc: nie zabijaj, a nowe zawsze powtarzało to samo: róbta, co chceta. Aż wreszcie tak jakoś głupio się stało, że tego, no.... Zawstydził się więc pan Jurek Owsiak bardzo, bo to o nim mowa, że aż srom jakiś osiadł mu na ustach, gdy powiadamiał ludzkość o swojej decyzji. Przecież chciał dobrze, a wyszło jak wyszło, na dodatek na jego imprezie. Żeby chociaż dzień po, ale nie, jak na złość w niedzielny finał.

        I oto dwa dni temu demiurg nowego moralnego ładu okraszonego znamieniem dobroczynności od święta, której przygrywał ze swoją orkiestrą, przy okazji karmiąc Mrówkę Całą i dodając połysku Złotemu Melonowi – nie mylić złośliwie ze złotym cielcem - oraz czyniąc Jasną Sprawę jeszcze jaśniejszą, zrezygnował z funkcji prezesa Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ale nie dlatego, że to na jego imprezie zabito prezydenta Gdańska i jest mu tak po ludzku żal i wstyd, tylko dlatego, że z prawicowych portali chlusnęła mu w twarz fala faszystowskich, a nawet gorzej, bo nazistowskich plwocin. I nie dlatego również, że ani organizatorzy - w tym on, ani grający zespół, ani wreszcie zdemoralizowana publika nie zdali egzaminu z zachowania w sytuacjach ekstremalnych, tylko właśnie z powodu skierowanej w niego krytyki. Po prostu dłużej już tak nie może i basta – hejt przerósł jego odporność. I dlatego teraz w Polsce te tłumy chodzą dotknięte niemal paraliżem woli i optymizmu, pisząc w społecznościowych mediach z łezką w oku: Jurku, nie opuszczaj nas, wróć, prosimy, bez ciebie już nic nie będzie tak, jak było. Gdzie my się podziejemy, co ze sobą zrobimy, jak odnajdziemy sens istnienia? Kto nas, wątpiących ślepców, poprowadzi przez życie? Ba, sama żona zamordowanego wystąpiła z apelem do Owsiaka, jakby to był właśnie najlepszy moment w jej życiu na podobne deklaracje.

        I pan Jurek wróci – ale już w chwale i na białym koniu i nic już go nie ruszy. Jego rezygnacja to nic innego, jak sprytne zagranie z doskonałym przewidywaniem skutków i ostatecznego rezultatu. Mniej więcej coś podobnego, jak niegdyś pomysł Tuska, a ostatnio Morawieckiego ze zwróceniem się do marszałka Sejmu z wnioskiem o wotum zaufania, którego trudno nie uzyskać, mając za sobą sejmową większość. Z tym, że w przypadku Owsiaka nikt nie będzie liczyć, czy większość jest za jego odejściem, czy powrotem – istotne stanie się to, co przez media zostanie nagłośnione, zwłaszcza w sytuacji nałożenia sobie knebla przez PiS i TVP po śmierci Adamowicza.

        Tym sposobem ludzie ockną się z zapaści i wszystko wróci do normy, czyli będzie tak, jak było. No może nie do końca, bo należy jeszcze odsunąć Kaczora od władzy, ale trumna prezydenta Gdańska już to politycznie ułatwi, zaś pierwsze kroki poczynił nasz Złoty Melon… Tfu, te przejęzyczenia - oczywiście nasz złoty pan Jurek.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo