Dziś (jeśli to niedziela*) w telewizji pokażą transmisję z Katedry Św. Jana. Będzie tak, jak za komuny: pokażą w różnych ujęciach faceta, któremu udało się wyprzedzić innych w drodze na szczyt władzy. Spektakl buty i dezynwoltury. Najsprawniejszy karierowicz uniesie wzrok ku niebu, a biorąc do ręki pastorał spojrzy na lud. Narodkowi podłych żurnalistów i różnym innym malkontentom pokaże figę. Wara wam od decyzji kościelnej władzy.
Nie oglądałem w telewizji, ale przeczytałem właśnie zapis wywiadu udzielonego przedwczoraj przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dowiedziałem się, że krytycy wyniesienia Kazimierza Marcinkiewicza na stolec księcia polskiej bankowości to reprezentanci „nieformalnej korporacji, (...) która ma olbrzymie wpływy i jest w stanie niszczyć każdego, kto jest spoza niej a usiłuje zająć te stanowiska, które w przekonaniu tej korporacji są dla niej zastrzeżone".
Zaś w wyborze następcy Leszka Balcerowicza „w dużej mierze" chodziło o to, by następca prezesa NBP nie był znany poprzednikowi. Sławomir Skrzypek jest zdaniem prezydenta, „człowiekiem, który od dawna bardzo się sprawami związanymi z bankowością interesował i który jest w odpowiednio dojrzałym wieku, aby pełnić tak istotne w państwie stanowisko".
Czytam to tak: nie ważne, jakie kwalifikacje ma mój kandydat. Ważne, że jest mój, a nie podsunięty mi przez podstępne środowiska oferujące konsultacje i pomoc w tym wyborze. Kto uważa, że są lepsi kandydaci jest przeciwnikiem władzy i kompetencji nie Skrzypka, ale Prezydenta RP.
Jeśli komuś się wydaje, że władza, ta kościelna czy ta świecka, jest w Polsce w jakimś kontakcie z tymi, którymi włada - niech porzuci wszelką nadzieję. Będzie tak, jak chce władza. Nominacje Wielgusa czy Skrzypka nie podlegają skutecznej krytyce. Nie łudźmy się, że jest inaczej.
* Przepraszam wszystkich tych, którzy zauważyli, że sławetny ingres jest w niedzielę. Nie wiem, skąd mi się wzięła ta sobota.