Na samym końcu przedstawionej w „Gazecie Polskiej” listy propagowanych przez Moskwę „10 kłamstw Rosji, w które ma uwierzyć przeciętny Polak” widnieje:
„10) Nie wolno zapominać, że istnieje wielka kultura rosyjska
Co autor listy, red. Piotr Lisiewicz, uzasadnia jak następuje:
„Odwrotnie, musimy zrozumieć, że – tę fundamentalną tezę postawił polski dyplomata i publicysta Wacław Zbyszewski – coś takiego jak rosyjska kultura narodowa nie istnieje.
Dlaczego? Najwspanialsze dzieła stworzone przez rosyjskich artystów nie wywarły nigdy najmniejszego pozytywnego wpływu na rzeczywistość rosyjską. To, co pisał Mickiewicz czy Sienkiewicz, wpływało na czyny Polaków, a gdy mieli własne państwo – na zachowanie jej władz. Podobnie jest we Francji, w Anglii czy w Niemczech – choć tam bywało, że kultura niemiecka traciła kontakt z niemieckim życiem, czego najlepszym dowodem jest hitleryzm.
„Może istnieć kultura w społeczeństwie, ustroju okrutnym; nie może istnieć w barbarzyńskim. (…) Gdzie, w czym znajduje wyraz fakt istnienia kultury rosyjskiej? (…) Cóż z tego że ktoś nauczy się na pamięć Błoka czy Tiutczewa, jeśli w chwilę potem będzie smagał knutem, rozpruwał czaszki czy płaszczył się ohydnie przed tyranem?” – pytał Zbyszewski.
Fakt, iż istnieją Rosjanie tworzący wielkie dzieła literackie czy muzyczne, używany jest przez rosyjską władzę jedynie do zafałszowywania własnego wizerunku i kamuflowania własnych zbrodniczych celów – jak w przypadku pokazywania podobizn Achmatowej i Sołżenicyna w Soczi.”
Czy aby na pewno?
A Lew Tołstoj? A „Wojna i pokój”?
Czyż to nie jest dzieło dowodzące, że istnieje „wielka rosyjska kultura”, a nawet – że istnieje wielka „rosyjska kultura narodowa”, z lektury której i władcy Rosji i przeciętni Rosjanie od lat wyprowadzali i wyprowadzają wnioski praktyczne?
Cytuję [wyróżnienia w tekście moje]:
- Więc książę mówisz, że jutrzejsza bitwa[pod Borodino] będzie wygrana – zapytał Pierre?
- Tak, tak – odpowiedział z roztargnieniem książę Andrzej. – Gdybym miał władzę, zrobiłbym tylko jedno – znów zaczął – nie brałbym jeńców. Bo cóż to jest branie jeńców? To rycerskość. Francuzi zrujnowali mój dom, a teraz idą rujnować Moskwę, znieważyli mnie i znieważają w każdej chwil., To moi wrogowie, to według mojego pojęcia przestępcy. I tak samo myśli Timochin, tak samo myśli cała armia. Trzeba ich karać. Jeśli to moi wrogowie, nie mogą być przyjaciółmi, choćby tam nie wiem co mówiono[w czasie rozmów pokojowych] w Tylży.
- Tak, tak – rzekł Pierre, błyszczącymi oczami patrząc na księcia Andrzeja – całkowicie, całkowicie zgadzam się z księciem. (…)
- Nie brać jeńców – ciągnął książę Andrzej. – Już to samo zmieniłoby całą wojnę i uczyniłoby ją mniej okrutną. Bo myśmy bawili się wojnę – to właśnie źle, okazujemy wielkoduszność itd. Jest to wielkoduszność i uczuciowość w rodzaju wielkoduszności i uczuciowości panny, która dostaje mdłości na widok zabijanego cielęcia; panna jest tak dobra, że nie może patrzeć na krew, ale z apetytem Zajada to cielę przyrządzone z sosem. Klaruje się nam o prawach wojny, o rycerskości, o parlamentaryzmie, o litowaniu się nad nieszczęśliwymi itd. A to wszystko głupstwa. (…) Nie brać jeńców, ale zabijać i iść samemu na śmierć! (…)
Lew Tołstoj pisał te słowa parę lat po stłumieniu Powstania Styczniowego…
50 lat przed rewolucją bolszewicką,
75 lat przez zbrodnią w Katyniu,
80 lat przed zmasakrowaniem Żołnierzy Niezłomnych,
90 lat przed utopieniem we krwi Budapesztu,
110 lat przed najazdem na Afganistan,
130 lat przed Czeczenią,
140 lat przed Gruzją,
145 lat przed Smoleńskiem,
niecałe 150 lat przed Ukrainą…
Inne tematy w dziale Polityka