„Warszawa małe, żydowskie miasteczko, gdzieś na granicy niemieckiej.” – stwierdził Stanisław „Cat” Mackiewicz i coś tym chyba jest.
Pojechałem do Warszawy odebrać nagrodę, ten wyjazd stał się również dla mnie możliwością do zobaczenia Warszawy, pierwszy raz po prawie 6 latach. Mogłem się temu miastu przyjrzeć na spokojnie, mając już drobne podróżnicze doświadczenia za sobą.
Warszawa to dla mnie miasto bez wyrazu podobnie jak Dublin, nic mnie tam nie zachwyca, widać, że jest to stolica 38 milionowego narodu, ale nic poza tym. Warszawa nie czaruje jak Londyn swą wielkością, nie ma uroku Krakowa, ani wspaniałych zabytków. Tam po prostu jedzie się pracować, robić karierę.
Wiem, że za to co napisałem pewno dostane baty, ale wiem też, że Warszawa to całkiem inne miasto niż to sprzed II wojny światowej, odbudowane z gruzów, ale jednocześnie całkiem inne mimo, że starano się je odrestaurować. Zmienione, bowiem za jej nowym urodzeniem stali komuniści, którzy nie chcieli, aby „nowa Warszawa” wyglądała jak stolica „pańskiej Polski”. Kiedy wysiada się na dworcu centralnym „PeKin” straszy przechodniów i przypomina kto to miasto odbudował.
Warszawa to również miasto, które zapłaciło najwyższą cenę podczas wojny, ofiara dwóch totalitaryzmów, symbol polskiego rozdarcia. O tym przypomina nam wspaniałe Muzeum Powstania Warszawskiego, jego nowoczesny wystrój, pełny multimedialnych projekcji, pokazuje, że można mówić ciekawie o historii.
Piszcie sobie teraz co chcecie, jestem gotowy na rozstrzelanie, ale mi i tak najbardziej żal Lwowa i Wilna, a Warszaw niech sobie stoi.
Pogodny radykał, co tańczy z przeznaczeniem i zachowuje spokój w obliczu katastrof.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości