bartek123 bartek123
217
BLOG

Judasz i inni

bartek123 bartek123 Polityka Obserwuj notkę 6

Obecne stosunki między instytucjonalnym Kościołem w Polsce, a PiS-owskim państwem budzą uzasadnione podejrzenie, że wielu biskupom, a za nimi wielu szeregowym księżom wydaje się, że ze złem tego świata można walczyć za pomocą zinstrumentalizowanego państwa, które wprowadzi przepisy otwierające drogę ku świętości obywateli, a przynajmniej napiętnują i ukarzą ich grzechy! I chociaż wielu politologów zwraca uwagę na rolę Jana Pawła II w procesie upadku komunizmu, to sam święty papież doskonale wiedział, że ze złem tego świata wygrywa Bóg, a nie papież i nie Kościół i dobrze by było, gdyby chrześcijanie zwrócili na to baczniejszą uwagę.

Wrócimy do tego tematu bardziej szczegółowo! Jednak problemowi sojuszu „ołtarza z tronem” warto przyjrzeć się nieco dokładniej.

Dlaczego Judasz zdradził Jezusa? Dlaczego zrobił to jeden z Dwunastu przez Jezusa powołanych, jeden z dwunastu ludzi będących najbliżej Mistrza, będący przy Nim niemal do samego końca?

Czy zastanawianie się nad tymi pytaniami ma jakikolwiek sens?

Na terenie teologicznym z pewnością nie, a to i z tego powodu, że nieodpowiedzialne próby przeniknięcia tajemnicy Boga prowadzą zazwyczaj do intelektualnych karykatur, jak ta np. że Chrystus zlecił Judaszowi zdradę, by przez swą śmierć na krzyżu pozbyć się swej ludzkiej postaci – co sugerowali już starożytni gnostycy, podobnie jak odnaleziona w 1978 roku, pochodząca z II lub III wieku apokryficzna, tak zwana Ewangelia Judasza.

Refleksja na temat tej zdrady ma jednak znaczenie, gdy spojrzy się na nią w ramach szerszego rozumienia percepcji historycznego Wydarzenia Jezus Chrystus, a także… historii Kościoła!

Musimy na początku zapytać, na ile sama postać Jezusa z Nazaretu i Jego działalność była dla Jemu współczesnych (w tym Apostołów) zrozumiała?

Widzimy przecież w Ewangelii, że nawet Piotrowi w chwilę po wyznaniu wiary; - „Tyś jest Chrystus, syn Boga żywego!” (Mt 16,16), w głowie się nie mieści ani upadek autorytetu Mistrza, ani tym bardziej Jego śmierć męczeńska! (Mt 16,22) Na czym polega w istocie postać i misja Jezusa Chrystusa, Apostołowie zrozumieją dopiero po zesłaniu Ducha Świętego! (Dz. Ap. 2,1-11), tak, jak im to Jezus obiecał; -  „Pocieszyciel Duch Święty, którego Ojciec pośle w imię moje, on was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, cokolwiek wam powiedziałem” (Jan 14, 26).

Tego jednak Judasz już nie doczekał.

Pamiętać trzeba, że w całej historii oczekiwania na Mesjasza przez Naród Wybrany (czyli właśnie na Chrystusa) wierzono niezbicie, że Syn Boży spełni najgłębsze pragnienie Izraela, czyli… przywróci mu historyczną potęgą z czasów Dawida i Salomona, z czym wiązała się nierozerwalnie wizja potężnego państwa z Mesjaszem na czele. Taka wizja funkcji Chrystusa należała też do ówczesnego kanonu wiary w Jahwe! Trudno się więc dziwić, że dla religijnych Żydów było wręcz bluźnierstwem uwierzyć, że może być inaczej.

Znano wprawdzie biblijne proroctwa o „Cierpiącym Słudze Jahwe” (Za 9, 9-10) i (Za 11, 4-17) czy (Za 12,10 i 13,1), a także cztery pieśni Sługi Jahwe u Izajasza i Deutero-Izajasza, jednak odnoszono te teksty powszechnie raczej do cierpień całego Narodu Wybranego, a nie do ziemskiego losu oczekiwanego Mesjasza.

Wracając do Judasza i jego zdrady! 

Historycy religii chrześcijańskiej dopuszczają możliwość, że Judas Iskariota (jedyny nie Galilejczyk w gronie Apostołów) przed przyłączeniem się do Jezusa należał do judaistycznej sekty sykariuszy, najbardziej radykalnego odłamu zelotów, którzy perspektywę przyjścia Mesjasza jednoznacznie i skrajnie wiązali z politycznym odrodzeniem Izraela. W takim przypadku, dla Judasza Jezus byłby oszustem! I gdy w trakcie Ostatniej Wieczerzy dowiaduje się ostatecznie od Jezusa, że jest to Jego ostatni posiłek na ziemi (Łk 22,16), a więc że Jezus jego oczekiwań mesjańskich nie spełni… postanawia go wydać Sanhedrynowi, który oczekuje również Mesjasza – zbawcy narodu i państwa izraelskiego! Dla „uczonych w Piśmie” Jezus swą nauką i postępowaniem zaprzeczał wierze Izraela i likwidował wszelkie myślenie o odrodzeniu politycznym. Był więc bluźniercą.

Można więc zasadnie uważać, że dla Judasza mistyczna, religijna funkcja Chrystusa była nierozerwalnie związana z polityką – z państwem Izrael i jego religią, a więc Jezus Chrystusem nie był! Takie judaszowe chrześcijaństwo musiałoby być na zawsze związane z politycznym pojęciem państwa – co później w historii nazywano właśnie „sojuszem ołtarza z tronem”!

A takiemu rozumieniu religii Chrystus wielokrotnie, jak świadczą Ewangelie, kategorycznie zaprzeczał!! Taką wizję swego Kościoła nazywa pośrednio „szatańską”, ostro upominając Piotra, a nawet wprost nazywając go Szatanem. (Mt 16,22-23)

Na wyraźne oddzielanie przez Jezusa religii od wszystkiego co polityczne przykładów w Piśmie Świętym jest bardzo wiele! Będziemy musieli do tego jeszcze powrócić.

W takim ujęciu Judasz jawi się nam jako prekursor wszelkich późniejszych realizatorów wszelkiego rodzaju sojuszy ołtarzy z tronami, tych bliższych i tych nieco dalszych. Tyle, że… nawet długi staż apostolski nie pozwala nam nazwać go „chrześcijaninem”, bo z Chrystusem i jego nauką zerwał przecież definitywnie i jednoznacznie! Jak widać, nawet nauki samego Boga mogą pójść w przysłowiowy las.

Ówczesna żydowska zasada jedności religii i państwa, przetrwała pamięć o nieszczęsnym zelocie. Chrześcijaństwo wolne od wpływów świeckich (państwa) przetrwało tylko nie całe trzysta lat!

O to, jakie były rzeczywiste motywacje cesarza Konstantyna Wielkiego, który przyznał w roku 313 pełne równouprawnienie chrześcijaństwu na terenie imperium, sporom w historiografii świeckiej końca nie ma. Na terenie religii uznaje się nadprzyrodzone powody, a w prawosławiu wyniesiono nawet Konstantyna na ołtarze, uznając go za świętego chrześcijaństwa.

Edykt Mediolański dał jednak chrześcijanom nie tylko wolność!

Choć Konstantyn i Licyniusz (w tym czasie krótko współwładca imperium) nie określili jeszcze chrześcijaństwa jako religii państwowej, to jednak doskonale zdawali sobie sprawę z tego, na ile właśnie ta religia może być państwu przydatna, a im w rządzeniu Imperium pomocna.

Przypomnijmy, że wówczas na terenie Cesarstwa Rzymskiego, ogromnego nie tylko terytorialnie, ale przede wszystkim złożonego z wielu różnych ludów i kultur, religią obowiązującą było wielobóstwo typu hellenistycznego, dla wielu z tych ludów z gruntu obce i w tym czasie nawet w samym Rzymie była to religia raczej elitarna. Jej treści i postaci bogów miały rodowód mityczny, by nie powiedzieć… wręcz poetycki, a poezja która je zrodziła, była i rzymskiemu ludowi za Konstantyna już mentalnie odległa. Natomiast chrześcijaństwo rozwijało się jako religia ludowa, a jej treści przez swą uniwersalność z łatwością przyswajalne były przez ludzi ze wszystkich kultur obecnych w Imperium. Historia to jednoznacznie potwierdziła. Cesarz doskonale rozumiał jakie znaczenie dla państwa może mieć religia powszechna na jego terenie, w odróżnieniu od dotychczas obowiązującej.

Część historyków Kościoła zwraca również uwagę na niełatwą wówczas sytuację wewnątrz samego chrześcijaństwa, targanego głębokimi sporami doktrynalnymi, grożącymi podziałem na kilka odrębnych religii.

Cesarz natychmiast przejął inicjatywę!

Już w roku 325 zwołał do swej letniej rezydencji w Nicei (w Bitynii, w pobliżu Konstantynopola) pierwszy w dziejach chrześcijaństwa Sobór Powszechny. Obradom przewodniczył sam cesarz, a Sobór określił właściwie najważniejsze Prawdy Wiary Chrześcijańskiej! Papieża reprezentowało dwóch diakonów, którzy w imieniu głowy Kościoła dokument końcowy podpisali.

Decyzje soborowe nie do końca zakończyły wewnętrzne spory doktrynalne, ale stworzyły silne podstawy do walki z innymi niż nicejskie poglądami w Kościele, które stosunkowo szybko znalazły się poza Kościołem. Jeszcze nie formalnie, ale dzięki udziałowi (aktywnemu!) cesarza, chrześcijaństwo nabrało charakteru religii państwowej!

Nie miejsce tu w tej chwili na głębszą analizę postanowień Soboru Nicejskiego I i poszukiwanie ewentualnego wpływu Konstantyna Wielkiego na treść jego postanowień, bo nie to jest przedmiotem naszych tu refleksji. Jednak związki chrześcijaństwa z tronem z pewnością się w tym momencie rozpoczęły.

Ostatecznie przypieczętował je niemal natychmiast po wstąpieniu na tron cesarz Teodozjusz już w roku 380, uznając chrześcijaństwo za jedyną religię państwową na terenie całego Cesarstwa.

Kościół stosunkowo szybko odczuł również negatywne skutki tej swoistej unii!

Już na przełomie IV i V wieku jeden z największych ówczesnych autorytetów, św. Jan Chryzostom zgłaszał do niej swe zasadnicze zastrzeżenia, poparte poczuciem swego biskupiego prawa do napominania cesarza i jego rodziny, demonstrując tym samym przekonanie o zwierzchniej roli Kościoła w stosunku do władzy cywilnej w dziedzinie ocen moralnych i nie tylko.

Rozpoczęło to wielowiekowe i różnego autoramentu spory kompetencyjne między Kościołem i władzami państw. Ich natężenie chwilami prowadziło do krwawych rozpraw. Literatura na ten temat jest niezmiernie bogata i nie ma powodu jej tu obecnie streszczać. Dość powiedzieć, że drastyczność sporów uległa znacznemu uspokojeniu dopiero, gdy zaczęto realizować zasadę rozdziału Kościoła od państwa! W szerszej skali są to czasy już niemal nam współczesne!

Dziś istotne powiązania Kościoła z państwem pozostały jeszcze w Cerkwi Prawosławnej i Kościele anglikańskim.

Sojusz tronu z ołtarzem historycznie z pewnością był bardziej niekorzystny dla Kościoła niż dla tronów. Nie ma np. wątpliwości, że znacznie wpłynął on na podział chrześcijaństwa na wschodnie i zachodnie, ostatecznie w roku 1054. Konflikt był jednak znacznie starszy. Jego przebieg obrazuje chociażby wydarzenie na Soborze Trullańskim, gdy to w czasie walki o prymat w Kościele między papieżem a patriarchą Konstantynopola, już w roku 692 cesarz wschodniego Imperium nazwał biskupa Rzymu „przeklętym heretykiem”, na soborze – dodajmy – który sam zwołał.

Trudno również oderwać od polityki rozwój Reformy Lutra (1517), która niemal natychmiast stała się orężem władców tego świata, doprowadzając do hekatomby niezwykle okrutnej Wojny Trzydziestoletniej (1618 do 1648), która ogarnęła całe terytorium Europy zaalpejskiej i Skandynawię.

Kościół anglikański mógł powstać również tylko dlatego, że jego związki z tronem Henryka VIII były bliższe niż z papiestwem.

Pozytywny w skutkach związek Kościoła z tronem zarysował się na krótko w tym czasie tylko w Hiszpanii, gdzie wewnątrzkościelna reforma Franciszka Jiménez de Cisnerosa poparta została przez króla.

Trzeba tu też zwrócić uwagę na to, że ówczesne Papiestwo było potęgą również czysto polityczną mimo swych religijnych prerogatyw!!

Po Edykcie Mediolańskim, chrześcijaństwo takie, jak przekazała nam historia z czasów apostolskich i Ojców Kościoła, czyli nie związane z tronem i polityką, zachowało się jedynie w eremach i późniejszych klasztorach – oczywiście wyłączając z nich te, które powstały w związku z Wyprawami Krzyżowymi, które od początku miały charakter polityczny, jak chociażby Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, w skrócie nazywany Krzyżakami.

Postronny obserwator mógłby w tym miejscu wyrazić zdziwienie, gdyż ponad tysiącletnia historia związków ołtarza z tronami pozostawiła do dziś wręcz fantastyczny ślad w postaci wspaniałych budowli i najwyższej próby dzieł sztuki, które widać gołym okiem niemal na co dzień, a także odcisnęła swe wspaniałe piętno w kulturze umysłowej Europy. Bez politycznej funkcji Kościoła te dzieła nigdy nie mogłyby powstać. To prawda! Jednak pamiętajmy, że Kościół instytucjonalny jest tylko ziemskim wcieleniem zasadniczego Kościoła Jezusa Chrystusa i to z pewnością nie najważniejszym!!

Wróćmy więc do spraw zasadniczych, które dotyczą treści samego chrześcijaństwa, a nie jego materialnych przejawów.

Nowy Testament nie zawiera ani jednego momentu, na podstawie którego można by wykazać jakiekolwiek sugestie na powiązanie nauki Jezusa z jakąkolwiek władzą doczesną czy chociażby chęci wpływu na nią!! Wręcz odwrotnie!!!

Są za to liczne przykłady na to, że sam Chrystus zdecydowanie swą naukę od tej sfery życia ludzkiego kategorycznie separował!

Przytoczymy tu tylko trzy najbardziej wyraźne i jednoznaczne przykłady z Ewangelii.

Pierwszy widzimy tuż po chrzcie w Jordanie, czyli na samym początku mesjańskiej działalności publicznej Chrystusa. Szatan pokazuje Jezusowi „wszystkie królestwa świata” i chce mu je oddać w posiadanie. Jezus kategorycznie to odrzuca. Jest to pokusa szatańska (!) i w odpowiedzi jasno określa swą hierarchię; -  „Pokłon i cześć oddawał będziesz Bogu, swemu Panu, i tylko Jemu będziesz służył”. (Mt 4,8-10) dokładnie to samo znajdujemy u Łukasza (Łk 4,5-8)

Kolejny przykład to rozróżnienie „tego co Cesarskie od tego co Boskie” (Mt 21,15-21). Stanowisko to ma miejsce w środkowej części nauczania i działalności Chrystusa.

Jednak najwyraźniejsze słowa padają w rozmowie Jezusa z Piłatem; - „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd” (J 18,36) i dalej; - „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18,37). Oczywiście chodzi o prawdę dotyczącą stosunku Bóg-człowiek-Bóg, a nie inną! Z pewnością nie polityczną!!

Gdy dodamy do tego jeszcze przytoczoną wyżej rozmowę z Piotrem, sprawa wydaje się jasna.

Oczywiście rozumowaniu temu można by tu zarzucić jakiś rygoryzm typu luterańskiego sola scriptura, jednak uważam, że bardziej jest ono franciszkańskie czy benedyktyńskie niż protestanckie!

Wiemy także, że z tekstu Pisma wywieść można różne stanowiska w różnych sprawach, od ściśle teologicznych po stosunki polityczne, bo przecież mieści ono w sobie niemal całą problematykę dotyczącą stosunku Bóg-człowiek-Bóg. Jednak wiemy także, że nie każdy wywód jest dopuszczalny!

Wiemy, że w życiu Kościoła i religii chrześcijańskiej Pismo jest najważniejsze, ale TRADYCJA, czyli wielki teologiczny dorobek Kościoła w ciągu wieków, ma też kluczowe znaczenie!

Atoli przecież nie cała tradycja, na co zwracają uwagę dokumenty soboru Vaticanum Secundum!

Nie chcę tu budzić upiorów tej tradycji złej! Cenię i ufam tej dobrej, która posiadała asystencję Ducha Świętego w Kościele – w co wierzę!! Bez niej chrześcijaństwo byłoby dziś konglomeratem wielu (niekiedy dziwacznych) jego interpretacji, często wymyślonych przez „natchnionych” fanatyków, zbierających wyznawców wśród równie natchnionych „prostaczków” (określenie ewangeliczne). Dziś chrześcijaństwo wyznawane w różnych odmianach, wymyślonych przez jego różnego autoramentu „reformatorów” (zjawisko dotyczy głównie protestantyzmu, ale nie tylko!), dość odległe od głównego nurtu to aż 13% wyznawców Jezusa na świecie!

Kościół trwa i będzie trwał wiecznie, bo jest chrystusowy! (Mt 16-18). Nie jest jednak powiedziane, czy jego wyznawcy nie będą jako prorocy fałszywi! (Mt 7,15), a także  (Mt 24,10-13;24), również (Łk 6,26). Bo przecież….

….z historii już pierwszych lat chrześcijaństwa wiemy, że byli tacy! (Dz 13,6-12) czy np. (2 P 2, 1-3). Ostro na ten temat pisze św. Jan (1 J 4, 1-3), a w Apokalipsie (Ap 13,11-18) mówi o tym wprost, nazywając fałszywych proroków po prostu „wysłańcami Antychrysta”, czyli Szatana, tego samego, który proponował Chrystusowi na wysokiej górze władzę polityczną nad całym światem.

Czy nie ma ich wśród nas?

Nie uważam, bym był w jakiś sposób uprawniony do odpowiedzi na to pytanie! Jednak jest obowiązkiem każdego katolika wyrażenie swego niepokoju, wobec budzących sprzeciw zjawisk w Kościele!

Chociaż jestem – jak każdy z nas, katolików – członkiem Kościoła Powszechnego (czyli katolickiego właśnie), z oczywistych powodów najbliższy jest mi ten polski Kościół! Toteż i to co się w nim dzieje jest powodem niniejszej refleksji, bardzo mnie niepokojącej.

Skoro tak, pozwolę sobie odwołać się do najwyższego (przynajmniej deklaratywnie) autorytetu, czyli do św. Jana Pawła II.

W sprawach stosunków Kościół–państwo, czy państwo–Kościół, a więc zachowań Kościoła w sprawach uchodzących potocznie za „państwowe”, dogłębna lektura jego dostępnego na piśmie nauczania nie jest łatwa. Wynika to z dwóch zasadniczych powodów.

Pierwszy to ten, że święty papież nigdy nie wypowiadał się na te tematy językiem polityki! Ta z pewnością mniej go interesowała od czystego - powiedzmy niezbyt precyzyjnie, ale za to jasno – stanowiska teologicznego, a właściwie – religijnego! Św. Jan Paweł II był rzeczywiście prawdziwym kapłanem Jezusa Chrystusa, i niczym innym, mimo że żył w czasach, gdy wszystko było „polityczne”, nawet fakt modlitwy. Stąd w każdej niemal jego wypowiedzi mamy do czynienia z refleksją w pełni religijną, nawet, gdy dotyczyła ona zjawisk ze sfery profanum. Perspektywa chrześcijańska była jego jedyną prawdziwą perspektywą! Stąd w sferze polityki, a tą jest z pewnością stosunek Kościół-państwo, całość jego wypowiedzi jest nie do końca jednoznaczna, przy głębszej analizie nawet niekiedy jakoby wewnętrznie sprzeczna. Wynika to z drugiego powodu!

Bp. Karol Wojtyła, potem papież Jan Paweł II żył i działał w dwóch różnych sobie światach, przynajmniej w odniesieniu do jego Ojczyzny, o której myślał zawsze w kategoriach Wiary i Miłości, o czym wspomnieliśmy wyżej. Różne były państwa i funkcja, a także miejsce religii katolickiej w nich, bo różna była przede wszystkim sytuacja i potrzeby człowieka w obu systemach państwowych! Oczywiście sytuacja Polski i Polaków nie była oderwana od sytuacji ludzi na wielkiej połaci globu, opanowanego przez komunizm, czyli swego rodzaju Antychrysta.. Bez przesady można powiedzieć, że żył on również – w dwóch epokach Kościoła katolickiego!!! W przed i posoborowej!

I to rzecz zasadnicza!

Kościół i jego stosunek do świata profanum dokonał w tym czasie rzadko spotykanego w jego historii kroku! Dokonano istotnych przewartościowań – z bardzo wielkim wkładem w te przewartościowania samego bp. Karola Wojtyły! Miejsce Kościoła w świecie i świata wobec Kościoła, łącznie z jego historią…określono na Soborze Vaticanum Secundum niemal od nowa! W sferze nas interesującej niektórzy słusznie nazywają to „definitywnym zerwaniem z tradycją konstancjańską”.

Chcąc więc dotrzeć do najbliższej prawdzie myśli św. Jana Pawła II w interesujących nas kwestiach, wydaję się najsłuszniejszym odwołanie się właśnie do ustaleń Vaticanum Secundum, których był znaczącym współautorem. Upoważnia nas do tego sam święty papież, gdy w swym Testamencie, napisanym w roku 2000, pisze:

„Pragnę raz jeszcze wyrazić wdzięczność Duchowi Świętemu za wielki dar Soboru Watykańskiego II (…) Sam zaś dziękuję Wiecznemu Pasterzowi za to, że pozwolił mi tej wielkiej sprawie służyć w ciągu wszystkich lat mego pontyfikatu.” (Ojciec Święty Jan Paweł II, Testament, Kraków 2005, s. 18 -19).

Przyjrzyjmy się zatem co Sobór zawarł w swych ostatecznych konkluzjach.

Po pierwsze, odwołując się także do wcześniej ogłoszonych przez Magisterium ustaleń, zdecydowanie odrzucił ideę państwa katolickiego! Jeżeli nie określił expressis verbis  akceptacji rozdziału Kościoła od państwa, to przede wszystkim z tego powodu, że w kwestii tej nie zajmował się rozwiązaniami, a głównie zasadami współistnienia obu tych struktur. Jednak z określenia tych zasad wynikają stosunkowo jasne konsekwencje.

Sobór uznał wyraźnie tak zwaną „autonomię rzeczywistości doczesnej”, z czego wyraźnie wynikała implikacja dowartościowania państwa, jako „wspólnoty politycznej” wyrażająca się w poszanowaniu jego odrębności kompetencyjnej i instytucjonalnej. Uznano też wyraźnie zasadę, że wspólnota polityczna i Kościół są w swoich dziedzinach od siebie niezależne i autonomiczne. W Dekrecie zatytułowanym Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym, zapisano: „Kościół [...] w żaden sposób nie utożsamia się ze wspólnotą polityczną ani nie wiąże z żadnym systemem politycznym” .

Jednocześnie Kościół zastrzegł sobie, w ramach swobodnie realizowanej misji duszpasterskiej, prawo wydawania:  „..oceny moralnej nawet w kwestiach dotyczących spraw politycznych, kiedy domagają się tego podstawowe prawa osoby lub zbawienie dusz” jednak uwzględniając  okoliczności miejsca i czasu”

(Powyższe cytaty z  Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym, w: Sobór Watykański II. Konstytucje. Dekrety. Deklaracje. Poznań, 1967, s. 604).

Jednocześnie Sobór odszedł od teorii nawet pośredniej władzy w sprawach doczesnych (systema potestatis indirectae). Zawiera to Dekret o działalności misyjnej Kościoła; -  „(…) w żadnym wypadku (Kościół przyp. M.I) nie chce wtrącać się w rządy ziemskiego państwa”. (Dekret o działalności misyjnej Kościoła w Sobór Watykański II. Konstytucje. Dekrety. Deklaracje. Poznań, 1967)

Warto w tym miejscu przypomnieć przemówienie papieża Pawła VI, z dnia 22 maja 1968 roku - papieża, który Sobór doprowadził do końca, w którym stwierdził on; - „Kościół dzisiejszy nie boi się uznać wartości świata świeckiego [...] nie boi się potwierdzić tego, co już otwarcie uznał — słusznej i zdrowej świeckości państwa za jedną z zasad doktryny katolickiej.”

Wróćmy jednak jeszcze do wypowiedzi samego Jana Pawła II.

W Orędziu na XXIV Światowy Dzień Pokoju z dnia 01.01.1991. wskazał, że

wolność sumienia określa sferę nieingerencji nie tylko władzy państwowej, lecz także społeczeństwa w świat wewnętrzny osoby, oznacza szacunek dla sumienia każdego człowieka oraz niedopuszczalność narzucania komukolwiek wyborów światopoglądowych przy respektowaniu prawa do wyznawania własnej prawdy! A w roku 1988 pisał: „Państwo nie może rozciągać swej kompetencji, pośrednio lub bezpośrednio, na sferę przekonań ludzi. Nie może ono rościć sobie prawa do narzucania bądź zabraniania (…) Organizacja życia państwowego nie może w żadnym wypadku zastępować sumienia obywateli, ani ograniczać przestrzeni życiowej”. (Jan Paweł II, „Wolność religijna warunkiem pokojowego współżycia”, L'Ossevatore Romano, 1988, nr 1, s. 3)

Pozwólmy sobie w tym miejscu na istotną uwagę.

Niektórzy interpretatorzy papieskiego przesłania – naszym zdaniem szalbierczy – biorąc pod uwagę moment historyczny w Polsce, w którym papież te słowa pisał, są zdania, że odnoszą się one przede wszystkim do państwa komunistycznego. Szalbierstwo w tym wypadku polega na tym, że papież nawet wygłaszając swe homilie w Polsce stanu wojennego nie czynił z nich nigdy żadnych koniunkturalnych wystąpień politycznych!! Zawsze były to nadal HOMILIE, a więc wystąpienia dotyczące każdej sytuacji chrześcijanina na świecie w każdym czasie, wynikającej z ze stosunku Bóg-człowiek-Bóg, związanego Ewangelią! Ich „polityczność” wynikała jedynie z politycznego kontekstu, w którym te zasadnicze, rzeczywiście ponadczasowe i ponadkontekstowe prawdy wiary i zasady działania, a także określanie praw i obowiązków Kościoła, były wygłaszane. Zwracaliśmy na to uwagę rozpoczynając przypomnienie przesłania tego wielkiego świętego.

Jan Paweł II wiedział, że bezpośrednia inkorporacja do państwowego systemu prawnego norm ściśle religijnych, jest niebezpieczna zarówno dla państwa jak i Kościoła, jako podważająca funkcjonalną odrębność religii i państwa i wiedział, że to w konsekwencji może, a nawet musi prowadzić do likwidacji wolności religijnej przemieniając ją w quasi wolność ustrojową!!!

Skutkiem takiego myślenia jest jednoznaczne uznanie pełnej neutralności ideologicznej państwa za jedną z podstawowych wartości porządku społecznego!!

Nie ma to nic wspólnego z aprobatą jakiegoś relatywizmu moralnego ze strony państwa!!!! Nie potwierdza też stanowiska papieża dla definitywnego rozdziału państwa z… religią (Kościołem)!

Wczytując się w jego Encykliki dostrzegamy wielki szacunek Jana Pawła II do tradycji narodów, i grup etnicznych, tej rzeczywistej tradycji, a nie tylko szalbierczo postulowanej tradycji np. narodowo-chrześcijańskiej!! Jasno formułuje to Dekret Soborowy o działalności misyjnej Kościoła, który cytowaliśmy wyżej. Papież rozumie, że chrześcijaństwo w dzisiejszych czasach nie może być NARZUCANE, że sam Chrystus do swej nauki świat jedynie ZAPRASZAŁ, oferował mu Dobrą Nowinę, a nie żądał by ją przyjęto! To właśnie potwierdza lektura Nowego Testamentu!

Konkludując; - Według nauki Soboru i Jana Pawła II - Kościół nie powinien i nie zamierza dać się wplątać w wybór jakiegokolwiek bloku politycznego czy partyjnego, jak zresztą nie wyraża poparcia dla takiego czy innego rozwiązania instytucjonalnego czy konstytucyjnego!

Oczywiście odnosi się to wszystko również, a może przede wszystkim, do stanu kapłańskiego (wszystkich szczebli)! Przytoczmy więc jeszcze znamienne w tej kwestii przypomnienie Jana Pawła II: - „Katechizm Kościoła Katolickiego głosi, że do pasterzy Kościoła nie należy bezpośrednie interweniowanie w układy polityczne i organizację życia społecznego. Kapłan [...] powinien zrezygnować z włączania się w aktywne uprawianie polityki — zwłaszcza wtedy, gdy wyraża ona interesy jednej grupy. [...] Partii politycznej nie można nigdy utożsamiać z prawdą, dlatego też żadna partia nie może stać się nigdy przedmiotem wyboru.” [Jan Paweł II, Katecheza o Kościele, nr 67, 28.07.1993], (Podkr. M.I.)

Czy Kościół w Polsce obecnie nie ma sobie w tych sprawach niczego do zarzucenia?

Na to pytanie musi odpowiedzieć sobie on sam!

Jednak warto przypomnieć niektóre, gołym okiem widoczne, fakty!

Od szeregu lat znaczna część hierarchii, a także wielu księży w sposób wyraźny, (niekiedy zakamuflowany) popiera w Polsce jedną partię polityczną (PiS, partię skrajnie ideologiczną!), a nawet niektóre jej ekskrementy w postaci ruchów nacjonalistycznych, niekiedy o wyraźnie faszystowskim nastawieniu, starając się nawet wpływać na wyniki wyborów tak parlamentarnych jak i municypalnych.

Od szeregu lat stara się - raz jawniej, raz mniej jawnie – wpływać wprost na ustawodawstwo obowiązujące w państwie.

Popiera tworzenie i rozwój agend kryptopolitycznych, których działalność duszpasterska bywa jedynie przykrywką (np. Radio Maryja i inne związane z nim struktury) i parapolitycznych związków ideologicznych, które rzekomo wynikają z „przesłania ewangelicznego”.

Listę działań mających na celu bezpośredni lub pośredni wpływ na kształt państwa można by mnożyć i wymienić szereg działań nawet stricte liturgicznych (modlitwy, błogosławieństwa itp.) w stosunku do grup ewidentnie przestępczych, jak np. narodowcy ze znakiem swastyki czy grupy kibolskie i to nawet w sanktuariach najwyższej rangi i z udziałem biskupa.

Tymczasem popularność religii chrześcijańskiej wyraźnie spada.

Świadczy o tym zmniejszająca się liczba powołań wszelkiego typu, coraz zwiększająca się średnia wieku uczestników liturgii itp. Kościół staje się coraz mniej popularny w pokoleniu młodym, coraz częściej mamy do czynienia z formalnym nawet odejściem od Kościoła.

Czy jest to syndrom odejścia polskiego chrześcijaństwa instytucjonalnego od jego zasadniczych treści? Znowu odpowiedź nie należy do mnie, ale…

..pozwolę sobie zwrócić uwagę na to, że dzieje się to w czasie, gdy wśród młodego pokolenia, tego coraz bardziej zatomizowanego świata, odczuwa się wyraźną potrzebę przeżyć – nazwijmy je nie do końca precyzyjnie, bo nie o psychologię społeczną tu chodzi – metafizycznych! Te potrzeby znajdują swe zaspokojenie coraz częściej w miejscach i formach najmniej do tego odpowiednich!

Jestem z pokolenia pamiętającego doskonale, gdy w czasach dla Polski, dla polskiego Kościoła najokrutniejszych, gdy Prymasa Tysiąclecia, Stefana Wyszyńskiego trzymano w odosobnieniu. Wtedy i przez wiele lat potem np. w Sopocie w dwu od siebie odległych o zaledwie trzysta metrów, sporych kościołach odprawiano w każdą niedzielę po pięć Mszy i świątynie te wypełnione były po brzegi wielopokoleniowymi rodzinami. Przykład Sopotu nie jest wyjątkiem! Tak było w całej Polsce! – ale nie słyszało się z polskich ambon wypowiedzi politycznych! Wówczas wystarczyło być chrześcijaninem, by mieć pogląd na otaczającą rzeczywistość, ale też chrześcijaństwo w swych wielu głębokich aspektach było treścią jedyną działalności Kościoła! Był on prawdziwym azylem od polityki!!! Strasznej polityki! Gdy reżim czasowo się rozluźniał nadal świątynie polskie były miejscem ciszy, skupienia, dawały możliwość nieskrępowanej kontemplacji, po prostu każdemu człowiekowi od razu kojarzyły się z transcendencją, ze świętością, bo były po prostu miejscem Boga Jezusa Chrystusa i niczego innego!! Były miejscem wolności dala każdego człowieka, bez względu na jego polityczne gusta!

I na koniec…

W czasie chyba najbardziej „politycznym” dla Polski, bo jesienią roku 1980, miałem zaszczyt być przyjęty wraz z delegacją Zarządu Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność” przez Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Wiele z tej audiencji pozostało mi w pamięci, jednak największe wrażenie zrobiło na mnie to, że mimo iż za oknami jego gabinetu wrzała politycznie cała Polska, że miał przed sobą czołowych uczestników tego wrzenia, od których dalszy przebieg wrzenia w dużej mierze zależał… a mimo to w swych wypowiedziach do wydarzeń politycznych nie nawiązał ani słowem! Audiencja trwała dobrze ponad godzinę. Kardynał słuchał, a gdy mówił, miałem wrażenie, że słucham spokojnego, bardzo głębokiego pouczenia religijnego! Tak, jakby wielkie wydarzenia zza okna były poniżej zainteresowań Kardynała.

Poruszony tym faktem z niecierpliwością dotarłem natychmiast potem do wielu jego publicznych kazań i tekstów z czasów „komuny”, która jakoby za oknami właśnie się kruszyła i odkryłem, że takie właśnie były zazwyczaj jego wystąpienia, człowieka, bez którego niezłomnego stosunku do komunizmu, nas, „Solidarności” by po prostu nie było!

I właśnie wtedy zrozumiałem, że z komunizmem wygrał Jezus Chrystus, nie Wyszyński, ale jego wiara i modlitwa, że ze złem tego świata nie wygrywa Kościół instytucjonalny, ale jego Pan!

Komunizm nie mógł pokonać Wyszyńskiego, bo on nigdy nie zniżył się do tego, by być jego adwersarzem!! Robił uparcie „swoje” jako kapłan i tylko jako kapłan Jezusa Chrystusa. Każda jego inicjatywa, a były przecież wielkie działania na milionową skalę społeczną, była religijna, a nie polityczna! Toteż polityka paradoksalnie nie miała - do niego i prowadzonego przezeń Kościoła - dostępu!

Kto, jak nie Kościół, powinien to przede wszystkim wiedzieć?


bartek123
O mnie bartek123

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka