Źródło: de.wikipedia.org
Źródło: de.wikipedia.org
Instytut Kościuszki Instytut Kościuszki
1163
BLOG

Wojna proxy na Bliskim Wschodzie

Instytut Kościuszki Instytut Kościuszki Polityka Obserwuj notkę 2
Biorąc pod uwagę, że definicja wojny światowej zakłada zbrojny w niej udział podmiotów z kilku kontynentów zastanówmy się, czy aktualny konflikt na Bliskim Wschodzie nie wszedł właśnie w fazę, którą można określić mianem III wojny światowej. Jest to rzecz jasna wojna światowa daleka od wyobrażeń, jakie względem niej formułujemy (nie jest np. konfliktem nuklearnym), ale wojna nowego typu czyli wojna proxy. Które państwa w bliskowschodniej układance politycznej odgrywają główne role? Jak rozumieć najnowsze doniesienia z Iraku oraz jak w praktyce wygląda wojna proxy? 
 
Termin „wojna proxy” od lat funkcjonuje w języku specjalistycznym, ale wciąż nie jest powszechnie znany. Jest to wojna, którą toczą ze sobą pewne państwa, ale nie angażują w działania zbrojne swoich sił zbrojnych, lecz swoistych „pełnomocników” (proxy): mogą to być inne państwa, rebelianci, terroryści, jak również cyberterroryści. Asymetryczność współczesnego konfliktu nie zmienia bowiem faktu, iż ma on charakter wojny. Działania terrorystów czy cyberterrorystów mają charakter militarny, a nie polityczny. Trudno dostrzec jakąkolwiek różnicę między niszczeniem obiektów za pomocą konwencjonalnych działań militarnych, zamachów terrorystycznych lub osiąganiem analogicznych celów za pomocą cyberterroryzmu.
 
Jak to się ma do Iraku i szerzej całego Bliskiego Wschodu? Zaklinanie rzeczywistości nie zmieni faktu, iż od kilku lat mamy do czynienia z wojną proxy między osią szyicką z Iranem na czele, a obozem sunnickim z Arabią Saudyjską. Początkiem tej wojny była tzw. „arabska wiosna” w czasie której Arabia Saudyjska i Katar poszerzyły znacznie swoje strefy wpływów w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, osłabiając jednocześnie Al-Kaidę. To ostatnie nie wpłynęło jednak na zmniejszenie zagrożenia terrorystycznego, gdyż Arabia Saudyjska oraz Katar przejęły patronat nad strukturami Al-Kaidy. Widać to wyraźnie na przykładzie Syrii.
 
Arabska wiosna była ciągiem wydarzeń, w czasie których w różnych krajach arabskich ujawniły się ruchy autentycznie pragnące wolności. Była to jednak tylko fasada, za którą kryły się z góry ustalone plany. Nie tylko Arabii Saudyjskiej i Kataru, ale również Bractwa Muzułmańskiego, które jako struktura międzynarodowa miało ambicje stać się konkurencją zarówno dla Saudów, jak i Al.-Kaidy we wprowadzaniu w życie projektu nowego kalifatu. Bractwo Muzułmańskie zostało jednak wyeliminowane z gry przez Saudów. Tak łatwo jedno nie poszło im z innym graczem, który zaangażował się w te wydarzenia i spowodował, że arabska wiosna przekształciła się w III wojnę światową o charakterze proxy. Chodzi oczywiście o Iran.
 
Gdy „arabska wiosna” dotarła do Syrii naruszyło to interesy Iranu. Nie mogąc wejść w otwarty konflikt Iran zaczął wspierać „arabską wiosnę” w Arabii Saudyjskiej i Bahrajnie. W Bahrajnie, w większości szyickim, wybuch otwartej rebelii, która zdmuchnęłaby z tronu rządzącą sunnicką dynastię i ustanowiła szyicką, islamską republikę, wisiał na włosku. Nie doszło do tego tylko dlatego, że Arabia Saudyjska dokonała interwencji militarnej w Bahrajnie, faktycznie podporządkowując sobie ten mały, lecz strategiczny, kraik. Jednocześnie irańskie służby specjalne zaczęły wspierać „arabską wiosnę” w Arabii Saudyjskiej. Irański Pasdaran (druga armia podporządkowana Najwyższemu Przywódcy, a nie rządowi i prezydentowi) rozpoczął tajne operacje w Syrii, a prawdopodobnie, choć na mniejszą skalę także w Arabii Saudyjskiej. Z kolei do wojny w Syrii, w którą się szybko i dzięki patronom saudyjskim i irańskim, przekształciły antyreżimowe protesty, próbowała dołączyć Turcja. Oczywiście również nie bezpośrednio, ale na zasadzie proxy. Turcja wspierała islamistyczne ugrupowania zbrojne w Syrii (takie jak Front Al Nusra) nie tylko ze względu na Assada, ale też z obawy przed wzmocnieniem się syryjsko-tureckich Kurdów związanych z partiami PKK i PYD. Kurdowie w Syrii zaczęli bowiem działać na własną rękę, stając się trzecią (choć niezauważaną powszechnie) siłą, uzyskując wsparcie od tureckiej PKK (ale już nie od rządu Kurdystanu w Iraku). 
 
Nie tylko Kurdowie włączyli się w ten szyicko-sunnicki konflikt. Izrael, obawiający się irańskiego programu nuklearnego i niewierzący w negocjacje USA z Teheranem nawet po odejściu Ahmedineżada, widział (i nadal widzi) w Iranie swojego głównego wroga. Dlatego, choć nie włączył się bezpośrednio w działania zbrojne, nawet na zasadzie proxy, to tajemnicą poliszynela są relacje izraelsko-saudyjskie na poziomie dyplomatycznym i służb specjalnych oparte na wspólnym interesie uderzenia w dwóch wrogów obu państw: Iran i Syrię. Iran, poprzez swoich dotychczasowych proxy w Syrii, Libanie i Palestynie, od dawna bowiem toczył wojnę proxy z Izraelem. W tej izraelsko-irańskiej wojnie proxy wykorzystywane były też narzędzia cyberterroryzmu. 
 
W interesie Izraela oraz Arabii Saudyjskiej było wciągnięcie w ten konflikt USA, co nastąpiło w ograniczonym wymiarze. Tu również należałoby się cofnąć w czasie. Jak wiadomo, za czasów Busha, USA rozpoczęła wojnę z Al-Kaidą i interweniowała w Iraku i Afganistanie. Natomiast mimo wrogich stosunków i wojowniczej retoryki obu stron, ani USA ani Iran nie toczyły ze sobą wojny, nawet o charakterze proxy. Paradoksalnie, prędzej można by mówić o tym, iż taki konflikt miał miejsce między Arabią Saudyjską a USA, gdyż saudyjskie pieniądze pośrednio zasilały środowiska, na których ideologicznym gruncie wyrastali terroryści atakujący USA. Również ci, którzy dokonali ataku na WTC.
 
Sytuacja zmieniła się jednak po dojściu do władzy Obamy, którego polityka nacechowana była brakiem logiki i ignorowaniem faktów, w szczególności wykształconego w wyniku arabskiej wiosny nowego porządku i wygenerowanej z niego wojny proxy między szyitami i sunnitami. Faktem jest, że dotychczas USA (a także Wielka Brytania oraz Francja) zaangażowały się militarnie jedynie na obrzeżach tej wojny tj. w Libii. Atak na Kadafiego nie był częścią konfliktu szyicko-sunnickiego, a jego obalenie nie uderzało w interesy Iranu, jednak wzmacniało Arabię Saudyjską i Katar. USA zaangażowały się również choć w mniejszym stopniu w konflikt w Syrii, jednakże po atakach chemicznych i totalnej krytyce planów większego zaangażowania się (bombardowanie Assada) doszło do jego znacznego ograniczenia. Sytuację komplikowało jednak to, że w tym samym czasie, gdy Obama chciał bombardować jednego wasala Iranu siedzącego w Damaszku (a zarazem wroga Izraela i Saudów), jednocześnie wspierał innego wasala Iranu, siedzącego w Bagdadzie (i również wroga Saudów i w pewnym sensie też Izraela). Administracja USA naiwnie bowiem wierzyła w jedność Iraku i w to, że jej gwarantem jest Nuri al Maliki. Tym też kierowali się Amerykanie zwalczając wszelkie tendencje odśrodkowe, nawet jeśli dotyczyły nielicznych przyjaciół Amerykanów w tym regionie: irackich Kurdów. Dla uzupełnienia światowego charakteru konfliktu warto jeszcze wspomnieć o Rosji. Trudno powiedzieć na ile Rosja zaangażowała się, ale wiadomo po czyjej stronie. Tu sprawa jest jasna: po stronie szyitów. Wiadomo też, że Arabia Saudyjska zaangażowała się w działania militarne przeciw Rosji wspierając czeczeńskich rebeliantów (Saudowie mieli nawet wprost grozić Rosji zamachami w Soczi oferując „deal” w zamian za wycofanie wsparcia Assada). Ci zresztą odwdzięczyli się uczestnicząc w „dżihadzie” w Syrii. Nawiasem mówiąc w walkach uczestniczą też obywatele państw arabskich z Afryki Płn. oraz z Europy i Ameryki, jednakże w przeciwieństwie do Czeczenów są to ochotnicy, a nie wcześniej zorganizowane oddziały. 
 
Ofensywa sunnicka w Iraku nie zmieniła tej układanki, ale zmusiła strony do bardziej otwartych działań. Sugerowanie, iż to co się dzieje obecnie w Iraku to atak terrorystów z Al.-Kaidy, to znów zaklinanie rzeczywistości. Tak naprawdę ISIL to jedynie element, pozornie kierowniczy i do tego nie samodzielny. ISIL to najsilniejsze ugrupowanie rebelianckie w Syrii, które tam już zdołało stworzyć namiastkę państwa (zgodnie z klasyczną definicją, iż państwo składa się z trzech elementów – terytorium, ludności i władzy). Faktem jest również to, że Arabia Saudyjska stworzyła inne ugrupowanie rebelianckie Front Islamski, jednakże nie wyklucza to, iż postanowiła dokonać pewnych przetasowań. Być może zresztą po zrealizowaniu celów osoby niewygodne, niewtajemniczone w to, co ma być ostatecznym celem operacji, zostaną zlikwidowane w walkach wewnętrznych, co wzmocni sojuszników Saudów i w Syrii, i w Iraku. ISIL jest więc tylko częścią ofensywy sunnickiej w Iraku, a wśród głównych rozgrywających są ex-oficerowie z czasów Saddama Huseina, z Izzatem ad Dourim na czele.
 
Ofensywa sunnicka w Iraku doprowadziła już do tego, że tego państwa nie ma, choć Amerykanie próbują je reanimować, działając konsekwentnie acz nielogicznie. Obecnie, reanimowanie Iraku nie służy bowiem interesom USA, a obawy przed wojną szyicko-sunnicką są nieuzasadnione, gdyż trudno bać się czegoś, co od dawna już trwa. Głoszenie, że nie jest to jeszcze wojna szyicko-sunnicka, lecz wojna z terrorystami, niczemu nie służy i nie odpowiada rzeczywistości. Sunnici zajęli północno-zachodni Irak, w tym szlaki łączące te tereny z obszarami zajmowanymi w Syrii (a także z granicą z Arabią Saudyjską). Natomiast Kurdowie zajęli wszystkie tereny, do których rościli pretensje w Iraku i które są również połączone z terenami opanowanymi przez Kurdów w Syrii.
 
Po blitzkriegu nastąpił pewien stan równowagi. Front sunnicko-szyicki zatrzymał się kilkadziesiąt kilometrów od Bagdadu a walki koncentrują się w prowincjach Salahaddin (w rejonie Tikritu i Samary) oraz Diyala (w pobliżu Baquby). Szyici nie mają szans samodzielnie odbić terenów zajętych przez sunnitów. Próby wykorzystania Peszmergi w interesie Bagdadu spełzły na niczym, gdyż Peszmerga angażuje się jedynie w działania zbrojne przeciw ISIL ograniczone do obrony zajmowanych terenów i nie są one zbyt intensywne. To zresztą spowodowało, że doszło też do starć między Kurdami a szyitami, a tworzone w Bagdadzie milicje szyickie grożą bombardowaniem Erbilu. Maliki obecnie opiera się na ograniczonym, lecz bezpośrednim, wsparciu ze strony Iranu. Próbował również zaangażować USA, które według jego planu miały bombardować ISIL (tak naprawdę bardzo ryzykowne byłyby bombardowania sunnitów, których precyzyjność, z uwagi na brak rozpoznania, budziłaby duże wątpliwości). USA uwarunkowały jednak takie zaangażowanie od dymisji Malikiego, co z kolei on odrzucił. W rezultacie USA postanowiły nie popełnić tego kolosalnego błędu, który byłby zresztą tragikomiczny ze względu na to, że byłoby to militarne zaangażowanie po stronie proxy Iranu i przeciw proxy Saudów, podczas gdy pół roku temu USA planowało zaangażować się militarnie w Syrii po stronie proxy Saudów i przeciw proxy Iranu. USA wysyłają jednak 300 doradców wojskowych do Bagdadu i nie rezygnują z wysiłków na rzecz utrzymania przy życiu trupa o nazwie Irak.
 
Irak już nie istnieje, bo mimo wysiłków USA wątpliwe jest, by cokolwiek mogło powstrzymać Kurdystan od ogłoszenia niepodległości. Kurdowie prawdopodobnie zapewnili sobie uznanie przez dwa kluczowe państwa w regionie: Turcję i Izrael, przynajmniej uznanie de facto. Relacje między Izraelem a Barzanim, liderem irackich Kurdów, nigdy nie były złe, a obecnie Izrael stał się odbiorcą kurdyjskiej ropy, choć władze Kurdystanu ten fakt dementują. Co do Turcji to tylko na pozór jest to zaskakujące. W ostatnich latach relacje między Erbilem a Ankarą były świetne. Zbudowany został rurociąg z Kurdystanu do tureckiego portu Ceyhan, Turcy woleli kupować ropę od Kurdów, a nie od Iraku, a Turcja stała się głównym partnerem handlowym szybko rozwijającego się Kurdystanu. Ponadto, dla Turków ważna jest też rywalizacja między PKK a Barzanim, co powoduje, że niepodległość Kurdystanu irackiego nie tylko nie wzmocni PKK w Turcji, ale może ją osłabić. Trudno natomiast powiedzieć, czy Kurdowie iraccy będą chcieli przyłączyć do swojego terytorium również Rodżawę tj. Kurdystan syryjski. Prawdopodobnie jednak nie. Warto też pamiętać, że powstanie niepodległego Kurdystanu uderzy przede wszystkim w interesy Iranu. Kurdowie dzielą się bowiem na dwie główne grupy posługujące się zresztą odmiennymi dialektami – do jednej należą Kurdowie tureccy i syryjscy, a do drugiej iraccy i irańscy. Zatem to Iran będzie miał większe powody do niepokoju od Turcji. Poza tym przypieczętowany zostanie los Iraku, który dotychczas w całości był proxy Iranu, choć USA miało złudzenia, że tak nie jest. Teraz linia frontu w tej wojnie przesunie się pod granice Iranu, a próba załatwienia sprawy rękami USA póki co okazała się nieskuteczna. 
 
Witold Repetowicz- ekspert Instytutu Kościuszki
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka