Gdy na początku roku prasę obiegła informacja, że amerykańska bateria rakiet Patriot będzie stacjonowała nie w podwarszawskiej Wesołej, lecz w położonym blisko rosyjskiej granicy Morągu, wielu analityków miało z pewnością zdziwione miny. Czyżby Amerykanie celowo chcieli drażnić Rosjan na polskie życzenie? Racje sceptycznych wobec tej koncepcji obserwatorów globalnych gierek znów są na wierzchu. Jak donosi "Polityka", na początku października w Waszyngtonie, podczas rozmów pomiędzy ministrem obrony Bogdanem Klichem, a sekretarzem obrony USA Robertem Gatesem polskie władze zostały poinformowane o zmianie lokalizacji stacjonowania rakiet. Trzecia rotacja zakończyć się ma w Toruniu, a według oficajlnych komunikatów przeprowadzka związana jest ze zmianą cyklu szkoleniowego żołnierzy (w Toruniu działa Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia).
Nikt z ekspertów zajmujących się obronnością nie wątpłił, iż umieszczenie baterii Patriot w Morągu miało jedynie polityczne znaczenie. Stacjonujące przez miesiąc w każdym kwartale (z uwagi na koszty Amerykanie łączyliu rotacje - ostatni i pierwszy miesiąc z kwartału) Patrioty wraz z ok. 120 osobową obsługą techniczną były nawet nieuzbrojone. Miałem okazję odwiedzić amerykańskich żołnierzy z drugiej zmiany. Korzystali oni z lipcowych upałów, szykując się na wycieczki pod Grunwald, rejs kanałem elbląsko-mazurskim i zwiedzanie (chyba) Warszawy. Amerykański oficer swój pobyt w Polsce określił jako "wakacje", porównując go ze swoją służbą w Niemczech czy okresowo w Izraelu, pełną ćwiczeń i szkoleń. Zajęcie miała jedynie obsługa klimatyzacji całej baterii i generatorów (bateria to nie tylko same rakiety, lecz także ok. 20 różnego przeznaczenia wozów). Co mnie szczególnie zadziwiło, Amerykanie narzekali na słaby kontakt z polskimi żołnierzami, po częśc spowodowany trudnościami językowymi (to jak mieli się szkolić ci nasi żołnierze?), a po części brakiem kontaktów po godzinach służby.
Wróćmy jednak do tematu. Sam fakt o poinformowaniu nas o dotyczącej bezpośrednio Polski zmianie, daje nam i naszym partnerom wyobrażenie o znaczeniu polskiego do rządu dla amerykańskiej administracji. Z drugiej strony, Amerykanie byli pewnie, że ani premier, ani prezydent nie będą przeciwko ocieplaniu stosunków z Moskwą. Tym bardziej taka decyzja powinna być więc przedmiotem polsko-amerykańskiego konsensusu. Powinna, ale nie w przypadku, gdy Amerykanie chcieli zademonstrować swój pogląd na relacje z Warszawą i ocenić w ten sposób politykę zagraniczną rządu D. Tuska, realizowaną przez samozwańczego eksperta od relacji transatlantyckich, chwalącego się najlepszymi ze wszystkich polskich polityków relacjami z Waszyngtonem - Radka Sikorskiego. Po policzku w twarz z ogłoszeniem rezygnacji z projektu MD, rząd D. Tuska ochoczo nadstawił drugi. Teraz "klepią" nas Amerykanie, może po to, byśmy otrząsnęli się po "policzkach" Rosjan związanych ze śledztwem smoleńskim i niemiecko-rosyjską rurą? Czas, aby ktoś na poważnie pochylił się nad geostrategicznym położeniu RP. Jakich mamy przyjaciół - widzimy po faktach.
Nowego kontekstu nabiera także "wsparcie", jakiego amerykańscy żołnierzy mają udzielić naszym w prowincji Ghazni. Okazane przez R. Gatesa polityczne lekceważenie Polski, łącząc z widocznym znakiem, że nawet w kwestiach militarnych nie możemy być samodzielnym ważnym podmiotem-partnerem, są rzeczywiście mocno pesymistyczne.
Na marginesie można tylko wspomnieć, iż polski rząd sam zobowiązał się zapewnić amerykańskim żołnierzom bazę noclegową, wydając wiele milonów złotych na remont prawie zupełnie już opuszczonych koszar w Morągu (strona amerykańska wcale nie oczekiwała takiego wsparcia). Teraz czas na wydawanie pieniędzy w Toruniu.
Inne tematy w dziale Polityka