1. Totalitarne państwo prawa wyrywa matkom z rąk ich dzieci.
Totalitarne państwo prawa odbiera dzieciom ich rodziców
Totalitarne państwo prawa rozbija rodziny tylko dlatego, że są biedne.
W totalitarnym państwie prawa ludzie biedni boją się iść po pomoc społeczną, w obawie, że państwo zabierze im dzieci.
2. O co w tym wszystkim chodzi? Długo odrzucałem od siebie najprostsze wyjaśnienie, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Nabieram jednak coraz bardziej większych podejrzeń, że cały ten horror, zwiążany z rzekomym zwalczaniem przemocy w rodzinie, ma w swoim tle pieniądze. Ludzie czekają na adopcję, najlepiej dziecka zdrowego, nie z jakiejś głęboko patologicznej rodziny, bo nie wiadomo co z niego wyrośnie. Najlepiej odebrać dziecko z jakiejś spokojnej rodziny, tyle, że biednej, wtedy "towar" do adopcji jest wysokiej jakości.
Poza tym są też liczne placówki opiekuńcze, które też potrzebują dzieci, żeby jakoś uzasadnić swe istnienie i zatrudnienie personelu. To motywuje do rozglądania się, komu by tu zabrać dzieci.
3. Najłatwiej zabrać je z rodzin biednych, bezradnych i spokojnych. Rodzina niewydolna wychowawczo - to jest zdanie wytrych, które pozwala z butami wchodzić do rodzin i rozbijać je bez litości.
A o tym, kto jest wydolny wychowawczo, a kto nie jest, decyduje totalitarne państwo, rękami funkcjonariuszy, którzy często nie maja własnych dzieci i pojęcia nie mają, co to jest być ojcem albo matką.
Nie zabiera się dzieci z prawdziwej patologii - tam lepiej nie wchodzić, bo można dostać nóż pod żebro.
4. Nie słyszałem, żeby odebrano dziecko jakiemuś gangsterowi z mafii wołomińskiej czy innej pruszkowskiej.
Ich rodziny są wydolne wychowawczo, z "Dziada" pradziada. Żaden sąd w tym nie przeszkadza, żeby tatuś nauczył synka rzemiosła.
5. A oto kolejny przykład, jak totalitarne państwo odbiera dzieci, opisany przez Łukasza Zalesińskiego w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".
Zwracam uwagę, ze aż ordynator - lekarz, który zapewne niejedna tragedię w życiu widział i nie może być człowiekiem przesadnie wrażliwym - nie wytrzymał ciśnienia tego bezprawia i wstawił za matką, której brutalnie odbiera się dziecko.
Chwała Panu, Panie Ordynatorze i hańba totalitarnej władzy!
A oto tekst Łukasza Zalesińskiego:
Sąd: To niewydolna rodzina. Lekarz: W majestacie prawa niszczy się silną więź matki i dziecka
„Rz”zaalarmował dr Tomasz Sioda, ordynator oddziału noworodkowego Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu. Uważa, że sąd chce niesłusznie odebrać nowonarodzone dziecko jego pacjentce.
Podolany – willowa dzielnica na peryferiach Poznania. Do domu przy bocznej uliczce wiedzie furtka,której strzeże wiklinowy pies. Obok płonie znicz. Na murze napis:"Edith wywleczona przez policyjnych bandytów, zadręczona na śmierć”. Tu mieszkają Agnieszka K. i jej partner Marek Ł.
Dr Sioda już w 2008r. pisał w ich sprawie do sądu: "Dotychczasowe postępowanie sądu rodzinnego oraz innych instytucji państwowych okazało się całkowicie nieskuteczne co do zapewnienia dobra dzieciom pani K. i pana Ł., im samym oraz co do zapobiegania tragediom życiowym (...) w celu uniknięcia dalszych tragedii trzeba przyjąć inne postępowanie: (...)zostawić ich w spokoju”.
Agnieszka K., lat 34, skończyła technikum. Urodziła siedmioro dzieci: dwoje zmarło, czworo w rodzinach zastępczych, ostatnie lada dzień zostanie odebrane. Na razie leży w szpitalu, bo lekarze wykryli u niego żółtaczkę.
Spotykamy się w gabinecie ordynatora. Na pytania odpowiada krótko, ale sensownie.
Pierwszą trójkę sąd odebrał jej pięć lat temu. Iza miała pięć lat, Martynka dwa i pół, Edith właśnie się urodziła. Po dziewczynki, jak twierdzi,przyszli antyterroryści. Najmłodsza od razu trafiła do szpitala. Podwóch tygodniach zmarła. Diagnoza: zapalenie płuc i wrodzona wada serca.
Herman urodził się jako wcześniak. Nie przeżył. Piąte dziecko – też Hermana – straciła w 2007 r. Policjanci odebrali je podczas spaceru w parku. Szósty Norbert został zabrany z domu w marcu 2010 r. Siódme, syn, nie ma jeszcze imienia. – Boję się go nazwać. Za chwilę go stracę – mówi kobieta i dodaje. – Sąd mówi, że o dzieci nie dbaliśmy, a przecież my trzęśliśmy się nad nimi jak nad jajkiem.
Do gabinetu wchodzi Marek Ł. – 58 lat, wysoki, z gęstym, siwym zarostem.Ubrany w zielone bojówki, ortalionową kurtkę. W ręce trzyma zawiniątko z suchymi badylami. – Na samym dnie jest zdjęcie naszej Edith. Kiedy chodziliśmy na cmentarz do niej, zbieraliśmy kwiaty. Zrobiła się z tego taka kula – tłumaczy.
Marek jest stolarzem, ale mówi jak kaznodzieja. Przy nim Agnieszka gaśnie. – Żyliśmy tu, na ziemi. Nie potrzebowaliśmy niczego od nikogo. Kiedyś wybieraliśmy się z dziećmi na spacer, a pod dom zajechali policjanci, jakaś kobieta przedstawiła się jako kurator. Chcieli zobaczyć mieszkanie. A ja po prostu poszedłem swoją drogą – opowiada. – Nie chcę żadnego artykułu, ale chcę apelu do tych ludzi o pustych głowach: zacznijcie myśleć, miejcie serce.
Ta historia zaczęła się w 2003 r. – Dostaliśmy sygnał od Caritasu, że wtej rodzinie może się źle dziać – mówi Lidia Leońska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie.
Agnieszka i Marek nie pracowali. – Dzieci nie zostały zarejestrowane w przychodni, nikogo z tej rodziny nie obejmowało ubezpieczenie – wylicza. Niepokoili się też sąsiedzi.
Boję się dać imię synkowi, bo go za chwilę stracę Agnieszka K.
–Pracownicy socjalni próbowali to sprawdzać, ale oni nie chcieli od nas pomocy, nie wpuszczali do mieszkania. Mężczyzna był agresywny – mówi Leońska. Sprawa trafiła do sądu. Zapadła decyzja o odebraniu dzieci.
–Do środka trzeba było wejść w asyście policji. W mieszkaniu brakowało podłóg, wody, toalety, dzieci były zaniedbane – podkreśla Joanna Ciesielska-Borowiec, rzeczniczka Sądu Okręgowego w Poznaniu.
Poodebraniu dzieci niewiele się zmieniło. – To na pewno nie jest rodzina patologiczna. Nie piją alkoholu, nie biją dzieci, w sklepie biorą pewne artykuły na kredyt, ale długi spłacają – przyznaje Leońska. – Są jednak wychowawczo niewydolni. Żyją trochę jak sekta.
Dr Sioda przyznaje, że relacje między Agnieszką i Markiem przypominają znaną z sekt podległość, ale protestuje przeciw odbieraniu dzieci matce. –Między dziećmi a matką zawsze obserwowałem silną więź uczuciową. Może należy oddzielić matkę od ojca, ale nie od dzieci – mówi.
Kilka dni temu dostał pismo z sądu w sprawie wydania dziecka. Jest w nim opinia psychiatryczna, z której wynika, że Agnieszka jest chora. – Ona rzeczywiście parę lat temu była w szpitalu psychiatrycznym, ale nigdy nie godziła się na badanie – dziwi się dr Sioda.
– Bieda jest w Polsce napiętnowana. Znam wiele ubogich rodzin, które nie zgłaszają siępo pomoc do opieki społecznej, bo boją się odebrania dzieci – mówi Teresa Kapela ze Związku Dużych Rodzin Trzy Plus.
Artykuł Łukasza Zalesińskiego przesyłam Rzecznikowi Praw Dziecka z prośba o zajęcie się tą sprawą. Man nadzieję, że Pan Rzecznik Marek Michalik, którego szanuję i cenię, zajmie się tą sprawą i stanie w obronie dziecka, nad którym totalitarne państwo prawa rozcapierzyło już swoje szpony.
Przesyłam ten artykuł również Prokuratorowi Generalnemu Andrzejowi Seremetowi, z wnioskiem o zbadanie, czy w związku z odbieraniem dzieci nie doszło do przestępstwa, a także, czy nie doszło do przestępstwa w związku ze śmiercią małej Edith.
Nie zostawię tej sprawy w spokoju...
PS. W najbliższym czasie wrócę do mojego projektu zmian w prawie rodzinnym, które by zapobiegały pochopnemu odbieraniu dzieci. Napisany przeze mnie projekt ustawy był rozpatrzony 4 marca ub. roku w Komisji Palikota i tam utknął....
Głowna idea projektu - pomagać rodzinom, a zabierać dzieci w ostateczności i tylko z powodu przemocy, nigdy z biedy.
Inne tematy w dziale Polityka