Sławomir Jastrzębowski Sławomir Jastrzębowski
10652
BLOG

Tata

Sławomir Jastrzębowski Sławomir Jastrzębowski Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 42

Pierwsza rzecz, jaką w ogóle pamiętam to takie bąbelki powietrza, które idą do góry i jego śmiech. Niesamowite są te bąbelki w błękitnej wodzie siekanej słońcem. Mam kilka lat i mój tata właśnie wywalił mnie z bratem z dmuchanego materaca na jakimś jeziorze. I jeszcze się cieszy. Oglądam sobie bąbelki, bo jestem pod wodą. Nie boję się nic a nic, bo przecież jest ze mną tata. Jest kolejarzem ma takie kule bicepsiory i pewnie przez niego zawsze będę mieć deficyt strachu. Jak dorosnę będę silny jak tata. To postanowione. Tata.  

To były inne czasy. Mam dwie starsze siostry i starszego brata, a jest lato, wakacje. Jeszcze nie chodzę do szkoły. Oni mogli sobie gdzieś pojechać, a ze mną nie ma co zrobić, bo jestem za mały. Idę z tatą do pracy. Tata jeździ lokomotywą SM42 i ja też jeżdżę po stacji Łódź-Chojny. Tata wszystko mi tłumaczy. Ja wszystko rozumiem. Jest ubrany jak kolejarz i ubrudzony smarami, jak kolejarz. A żeby SM42 pociągnęła cały pociąg trzeba przekręcić taką kierownicę z boku do przodu. „Tylko powoli, synku” – mówi tata i się cieszy, chyba z jakiejś dumy, czy coś. Ja zachowuję powagę, mam przecież kilka lat, trzeba być mężczyzną. Tata wyjmuje obiad z teczki, świeży chleb, kiełbasę pachnącą czosnkiem i dojrzałe pomidory. A herbatę pijemy z chińskiego termosu w kolorze bordo. Zakrętka jest takim cienkim, aluminiowym chyba kubeczkiem i parzy w palce. Ten posiłek to tysiąc gwiazdek Michelin. Jak dorosnę będę kolejarzem. Dziś pewnie wyrzuciliby go z pracy, że wziął dzieciaka na lokomotywę. Dziś jest do dupy. Kompletnie do dupy.

To były inne czasy. Nasze mieszkanie chciało się spalić, bo oglądaliśmy z bratem film „Bonanza”. Następnie z kartonu do butów zbudowaliśmy stajnię. Były więc drzwi, okienka, a w środku takie małe koniki. Na filmie stajnia płonęła i u nas też płonęła. Na filmie nie płonęły firanki, a u nas płonęły. W związku z tym tacie przed oczami pojawiły się czerwone plamy. Tłukł nas pasem po tyłkach. Brat był starszy więc dostał pierwszy, prawo pierworodnego. Brat był zawsze uparty, ambitny i zawzięty, więc dostał więcej. Ja zacząłem płakać i aktorzyć zanim tata przełożył mnie przez kolano. Prezentowałem oznaki potwornego bólu chociaż pośladków nie naznaczył jeszcze pas, więc dostałem mniej. Może to nie było godne, ale cynicznie skuteczne. Pretensji z bratem wielkich nie mieliśmy, bo mieszkanie na szczęście ocalało, a dupy sprano nam po sprawiedliwości. Rękę miał tata ciężką, a serce miękkie. A najważniejsze było potem. Kiedy czerwone plamy opadły sprzed taty oczu najwyraźniej wstydził się tego ,co zrobił. A niby taki twardziel. Oczy robiły mu się mokre. Przytulał nas i zagadywał, że niby nic się nie stało i co tam, co tam zrobimy jutro. Zrozumiałem, że w życiu robi się różne rzeczy, w złości, w gniewie, w emocjach, ale na końcu ma być zawsze miłość. Najważniejsza, najsilniejsza. I zawsze była miłość. Faceci oczywiście nie mogą jej wypowiadać wprost, dlatego mówią „co tam, co tam”, ale wiadomo o co chodzi. Tata.

Kiedyś spytałem, dlaczego nie zapisał się do PZPR, pewnie by więcej zarabiał i byłoby nam lżej. Tata czytał właśnie Express Ilustrowany, taką łódzką popołudniówkę (w piątkowym wydaniu na ostatniej stronie było małe zdjęcie pani z biustem). Spojrzał na mnie i powiedział: „Bo oni w Boga nie wierzą”. I wrócił do lektury. Wtedy też coś zrozumiałem.

Talentów pedagogicznych raczej nie miał. W szkole średniej mama przyłapała mnie, jak paliłem na balkonie, ale wyrzuciłem papierosa i klasyka „że, ale o co chodzi?”. Mama zawołała tatę: „Zenek, chodź. Sławek popala papierosy. Zobacz, jak śmierdzi”. Tata przyszedł jeszcze z nosem palacza (potem rzucił w cholerę), powąchał i powiedział: „Lepsze jakieś palił. Chyba Carmeny”. Ponieważ w jego głosie brzmiało jakby echo uznania, to on wysłuchiwał od mamy pogadanki pedagogicznej. Podobnie było, kiedy już jako student zamiast wrócić wieczorem, przyszlajałem się nad ranem w stanie poeuforycznego otępienia. Mama zażądała od taty zdecydowanej interwencji: „Powiedz mu coś, bo jeszcze nam do domu chorobę jakąś przyniesie”. Tata wychylił się z kuchni mówiąc: „Krew nie woda, majtki nie pokrzywy”. Zapanowała lekko niezręczna cisza, którą, tłumiąc śmiech, wykorzystałem, aby przedrzeć się do pokoju.

Żyliśmy skromnie, ale jak potrzebowałem pieniądze na książki, to zawsze od taty dostawałem. Wyciągał taki portfel, którego skóra była chyba polerowana lat tysiąc i pytał: „Ale na książki? Żebyś miał lżej w życiu, niż ja.”, a ja odpowiadałem: „No tato, no na książki, no jak?”. Zdarzało się, że kupowałem książki.

Kiedyś, jak zacząłem już nieźle zarabiać przyjechałem do taty z Warszawy nowym, lśniącym BMW i postawiłem specjalnie tak, żeby tata mógł je zobaczyć przez okno w bloku, a ja się przy tym napuszyć, że jednak ten jego synalek ancymon jakoś sobie w życiu radzi. Więc stoimy w oknie oglądamy to BMW, ja odpowiadam na jakieś pytania taty o auto i tata mówi: „Eee, piękny ten samochód. A ja ci dam musztardę”. I leci do lodówki wyciągać jakieś rzeczy i tę musztardę sarepską, bo jemu największą przyjemność na świecie sprawiało, jak mógł ci coś dać. Strach było powiedzieć tacie, że coś ci się u niego podoba, bo on zaraz chciał ci to zapakować i dać. Koszulę by zdjął przy tobie. Nie żartuję. Kiedy pakował mi z lodówki tę musztardę zrozumiałem, że moje nowe, zasrane BMW jest gówno warte przy tej musztardzie. Gówno warte.

A jak byliśmy z bratem takimi smykami, to tata nalewał wodę do wanny, robił jakąś pianę i wsadzał nas, i mył. A my krzyczeliśmy „Za gorąca. Ta woda jest za gorąca”. Tata sprawdzał ręką temperaturę i mówił „Dobra jest, trzeba się przyzwyczaić”. Było bardzo dużo chlapania i jeszcze więcej radości. Jak teraz tata był już bardzo chory, to ja go wsadzałem do wanny i myłem. A tata mówił: „Za gorąca. Ta woda jest za gorąca”. A ja mówiłem: „Dobra jest trzeba się przyzwyczaić”. A tata się śmiał.

Miał taką cechę, że ciągle za wszystko dziękował, za byle pierdołę. I ciągle pytał czy mi czegoś nie brakuje. Brakuje mi. Brakuje mi Ciebie. I już zawsze będzie brakować, Tato.

Zenon Jastrzębowski (1935-2020)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości