O Henryce Krzywonos, czyli najważniejszym problemie Polski, Anno Domini 2010, będzie pod koniec. Najpierw chciałbym zająć się czymś drobniejszym i banalniejszym – wzgórkiem, marną krostą zaledwie, w porównaniu z Mont Everestem, jakim jest ważkość sporu o wygwizdanie Henryki Krzywonos.
Stop!!! Znam Was. Już pewnie Wasze oczydła mimowolnie szukają ostatniego akapitu. Ostrzegam – jeśli nie przeczytacie pierwszej części, to stracicie szansę na obcowanie z wirtuozerską koncepcją, którą kunsztownie uknułem, dawkując stopniowo napięcie, aby strzelba, zawieszona w pierwszym akcie tego dramatu, wystrzeliła w ostatnim.
Do rzeczy.
Oto za chwilę wejdzie w życie kolejna, „wspaniała” ustawa, wzbogacająca kompetencje policji i straży miejskiej. Tym razem policja (i SM) uzyska możliwość karania mandatami za złe parkowanie i inne wykroczenia komunikacyjne również na terenach prywatnych. Wypijesz piwo i wsiądziesz na hulajnogę na własnym podwórku, a kaca najpewniej będziesz leczyć podczas dwuletniej odsiadki w więzieniu.
Słucham komentarzy w tej sprawie w różnych mediach i uszy przecieram ze zdziwienia. Najpierw twórca tej ustawy ogłosił, że to dla naszego dobra, a wręcz na życzenie społeczne. Już sądziłem, że za chwilę usłyszę gdzieś słowa sprzeciwu – wytyk, że to pogłębia totalitarny charakter naszego państwa. Gdzieżby tam – dziennikarze i komentatorzy prześcigają się wręcz w komplementowaniu.
A ja tak sobie siedzę, nos spuściwszy na kwintę. Tu Solidarność, tam Solidarność. Ten doradzał, tamten odradzał.
A we mnie wszystko zaczyna krzyczeć: „KOMUNO WRÓĆ!!!
Ja wiem, że byli więźniowie polityczni. Dzisiaj? Ot, jeśli ktoś jest podejrzany o sprzyjanie PiS-owi, to co najwyżej straci pracę, jak Janina Jankowska. Przecież nikt nie zamyka Pani Janiny w więzieniu. Czyż nie jest pięknie? Ot, gdzieś tam odebrano matce dzieci, bo pani „psycholog”, uczona osoba w końcu, stwierdziła, że gorąca wiara katolicka tej matki może szkodzić w rozwoju dziecka. Uczciwie dodaje, że po kilku latach sąd naprostował sprawę, a dzieci wróciły do domu. Jak, przymusowa rozłąka z rodzicami, wpłynie na rozwój dzieci, pewnie się pani psycholog nie zastanawia? Kary też nie poniesie, bo wiedziona hasłem „róbta, co chceta”, akurat zechciała sobie powagarować w czasie wykładów, na których ten problem omawiano.
Z chwilę nas okolczykują, albo wrzepią nam pod skórę jakiegoś czipa. W papierach i bazach danych i tak jesteśmy jakimiś tam numerami pesel, nip, itp., jak więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych.
Jeśli pominąć (nie zapomnieć) represje polityczne czy prześladowania, a nawet morderstwa ludzi, wybierających świadomie działalność opozycyjną, to PRL, w normalnym, codziennym życiu, był ostoją wolności w porównaniu z III RP.
Gdzieś tam w tym PRL-u można było sobie jeździć bez zapinania pasów bezpieczeństwa (przynajmniej w miastach). Było można sobie palić papierochy, gdzie kto chciał. Starsi koledzy opowiadali, że jeszcze dawniej, zanim ja rozpocząłem swoją aktywność zawodową, nawet piwo można było sobie kupić w przyzakładowych sklepikach.
Ludziska łazili na procesje, modlili się pod krzyżami, kościoły się budowało. Nie wyobrażam sobie takiej „manifestacji” antykatolickiej, jaka miała miejsce 9 sierpnia na Krakowskim Przedmieściu. Nie wyobrażam sobie, żeby milicja nie zareagowała, widząc, że gówniarze krzyczą i popychają starsze osoby.
Hm.... chyba trochę przesadziłem w tym chwaleniu PRL-u. Potraktujmy to jako karykaturę, mającą uzasadnić niezadowolenie z otaczającej rzeczywistości.
Na blogu Krzysztofa Leskiego wspomniałem Janusza Pałubickiego. Postać nietuzinkowa - niezłomna w czasach Solidarności. Tym razem jednak nie o tym. Działalność Janusza Pałubickiego w opozycji zasługuje na odrębny tekst. Otóż, Janusz Pałubicki, obejmując ministerstwo spraw wewnętrznych, powiedział coś, co dało mi wielką nadzieje na pozytywne zmiany. Mianowicie stwierdził, że zrobi wszystko, aby ktoś, kto zastrzeli bandziora, włamującego się do jego domu, nie miał żadnych problemów z wymiarem sprawiedliwości.. „My home is my castle”. Niestety – zrobił niewiele w tym kierunku. Potem nagłe olśnienia i zdziwienia w mediach, że ludzie odwracają głowy, zamiast pomóc napadniętemu. Procedura jest taka, że jeśli taki pomagający zrobiłby jakąkolwiek krzywdę bandziorowi, to najpewniej spędzi jakiś czas w areszcie śledczym, bo tak jest wygodnie dla policji. Potem całe zastępy „specjalistów” będą analizowały, czy użyty środek przymusu wobec bandziora, był odpowiedni, czy przesadzony. Biorąc to wszystko pod uwagę zalecam nie mieszać się. Niech gwałcą i biją – my, „wolni obywatele” III RP oglądajmy w tym czasie krajobrazy po drugiej stronie ulicy.
I jeszcze pytania – czy naprawdę tego oczekujemy od władz w demokratycznym państwie? Czy naprawdę cieszy nas każda dodatkowa kompetencja policji do karania nas mandatami? Czy nie chcemy mieć prawa do obrony osobistej? Czy jest w nas jeszcze choćby odrobina apetytu na wolność i swobodę Więcej radarów na ulicach? Więcej mandatów? ? Czy nasze umysły są zniewolone już do tego stopnia, że kiedy karzą i biją, to prosimy o więcej? Czy zdurnieliśmy do reszty?
Sondaże mi odpowiedzą. : )
OK.! Teraz wreszcie pora na Henrykę Krzywonos.
Przede wszystkim, w związku z pierwszą częścią mojego tekstu, należy się zastanowić, czy warto aż tak bardzo się spierać o zaszczyty w Solidarności z lat 80-tych. Przedtem warto zrobić bilans zysków i strat, jakie ponieśliśmy dzięki przemianom. Wynik takiej analizy wcale nie jest oczywisty.
Ostatnio wkurzyłem się trochę na pewnego blogera (nicku nie wymienię z litości dla niego), który nazwał „pisowskim bydłem” ludzi, gwiżdżących podczas wypowiedzi pani Krzywonos. Dotknęło mnie to osobiście, ponieważ, gdybym tam był, to najpewniej też bym gwizdał. Gdybym był na poziomie intelektualnym owego blogera, to użyłbym dziecięcego powiedzenia: „kto się przezywa, tak sam się nazywa”. Próbowałem zainteresować tym administrację i samego Igora Janke, ale skończyło się, jak w powiedzeniu: „przemawiał dziad do obrazu”.
Trudno komuś takiemu, jak ów bloger, wytłumaczyć, że zarówno oklaski, jak i gwizdy są kodami zachowań, w jaki cywilizowani ludzie, w różnych sytuacjach, wyrażają swoją aprobatę lub dezaprobatę.
Cywilizowani ludzie nie plują, nie rzucają pomidorami lub jajkami, a właśnie gwiżdżą, jeśli coś im nie odpowiada. Cywilizowani ludzie nie rzucają się z pocałunkami, nie biorą w ramiona czy dotykają w inny sposób, a właśnie klaszczą, kiedy chcą wyrazić swój pozytywny stosunek. To jest oczywiste już od wieków i wiadome dla każdego normalnego, kulturalnego człowieka. Przyznacie, że jestem wyjątkowo miłosierny, nie podając nicka tego blogera.
„I to by było na tyle”.
Inne tematy w dziale Polityka