Jacek Kobus Jacek Kobus
828
BLOG

Paradoks pańszczyźniany

Jacek Kobus Jacek Kobus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Szerokie stosowanie pracy przymusowej jest nieomylnym sygnałem... braku rąk do pracy..!

 
To przecież oczywiste, czyż nie..? Kiedy Niemcy zaczęli na masową skalę "importować" robotników z łapanek i więźniów..? Gdy mieli u siebie 25% bezrobotnych - czy dopiero wówczas, gdy na front poszedł każdy mężczyzna, który był w stanie łopatę lub mausera utrzymać, obu moich dziadków, zdecydowanie do najbardziej uświadomionej i przodującej części "rasy panów" nie należących, nie wyłączając..?
 
Sowiety w latach 30-tych wydają się zaprzeczeniem tej tezy, ale to łatwo wytłumaczyć. Program forsownej industrializacji, który wdrażały był "ponad miarę". Przekraczał realne możliwości. Można go było zrealizować tylko drastycznie obniżając poziom życia ludności. Nikt by dobrowolnie nie pracował w kołchozach czy na "wielkich budowach socjalizmu" żyjąc w efekcie O WIELE GORZEJ niż wcześniej - gdyby nie druty kolczaste i karabiny...
 
Całkiem podobnie było z folwarkiem pańszczyźnianym. Z tym, że nie był to - jak w wojennej gospodarce III Rzeszy, czy w Sowietach - proces nagły, ani gwałtowny. Dostępne źródła wskazują, że otwartego gwałtu używano nader rzadko. A do pogorszenia się warunków życia ludności zależnej doszło tak naprawdę dopiero pod sam koniec funkcjonowania tego systemu.
 
Żebyście mnie starym capem nie nazywali, dzisiaj ilustracja dla pań...
 
W całej Europie Środkowej pańszczyzna, czyli tzw. "renta odrobkowa" poczęła się upowszechniać w drugiej połowie XV wieku. Wcześniej dominowała u nas tzw. "renta produktowa": mieszkańcy wsi, korzystający z gruntów należących do pana płacili mu czynsz w postaci części uzyskanych plonów. Oczywiście - już wcześniej wypełniali też pewne posługi. A niektórzy to nawet płacili i czynsz pieniężny, jakkolwiek - takie sytuacje były niezmiernie rzadkie.
 
Od połowy XV wieku powoli zaczyna się w Europie koniunktura na produkty rolne. Ceny rosną - zrazu powoli, by potem, gdy w pierwszej połowie następnego stulecia kontynent zaleje potop amerykańskiego srebra, skoczyć pod niebiosa.
 
Przyczyny są dość jasne: Europa Zachodnia odbudowuje się demograficznie po katastrofie "czarnej śmierci" z wieku XIV, pojawiają się nadmorskie ośrodki miejskie domagające się zboża, drewna na budowę statków, smoły, suszonego lub solonego mięsa i ryb, tranu, skór itp.
 
Z rosnącej koniunktury oczywiście w pierwszej kolejności korzystają ci, którzy mają najbliżej: rolnicy z Wysp Brytyjskich, Francji, nadreńskiej części Niemiec i Niderlandów. Ponieważ tkacze z Brugii czy Gandawy zgłaszają niemal nieograniczony popyt na wełnę owczą - właściciele ziemscy w Anglii zaczynają wyrzucać chłopów ze wsi, przekształcając swoje majątki w wielkie pastwiska (o tym, do jakich wyżyn doszła sztuka utrzymania takich pastwisk, pisał jakiś czas temu kolega Wojtek Majda...).
 
Trochę inaczej dzieje się w Europie kontynentalnej. Na co nie bez wpływu pozostają wydarzenia polityczno - militarne. Francuskie rycerstwo zwłaszcza - zmuszone było płacić sute okupy po serii klęsk w czasie Wojny Stuletniej. Żeby je zapłacić rodziny rycerzy zapożyczały się gdzie tylko się dało, w tym także - u własnych chłopów. Którzy skorzystali z okazji, aby uwolnić się od zdecydowanej większości feudalnych powinności. Przyszło im to tym łatwiej, że będąc blisko rynków zbytu i mając koniunkturę - nie cierpieli na brak gotówki czy kredytu.
 
Zupełnie inaczej jest u nas i w innych krajach Europy Środkowej. Klimat mamy gorszy. Co oznacza, jak wiele razy już powtarzałem - MNIEJSZĄ PEWNOŚĆ I BEZPIECZEŃSTWO uzyskania plonów. Żeby prowadzić u nas działalność rolną - trzeba to było robić na pewną skalę. Rolnik pojedynczy i indywidualny bardzo rzadko był w stanie przetrwać nieurodzaj. Nie miał wystarczających rezerw ani kredytu.
 
Jesteśmy też o wiele dalej od rynków zbytu. A to oznacza znacznie wyższe "koszty transakcyjne"! Żaden pojedynczy, indywidualny chłop nie spławi zboża do Gdańska (no chyba, że ma gospodarkę... w Pruszczu..?).
 
Wreszcie: już na starcie jesteśmy o wiele biedniejsi, brakuje nam kapitału (i nie chodzi mi tu tylko o kruszce, czyli mroczny przedmiot pożądania merkantylistów z wieku XVII i XVIII - lecz o "kapitał" w najszerszym możliwym sensie: obejmujący także inwentarz, budynki, narzędzia, a przede wszystkim - WIEDZĘ). Cóż poradzić..? Cholerni Rzymianie nie raczyli ruszyć tyłków i pobudować nam podstawowej infrastruktury, jak Francuzom i najzachodniejszym z zachodnich Niemców...
 
Przy tych wszystkich słabościach - i u nas jednak, z pewnym opóźnieniem w stosunku do Zachodu, ale zawsze - pojawia się owa koniunktura na towary rolne i leśne. Chłopi zaczynają się bogacić. Ich panowie, dysponujący wciąż częścią plonów niby też - ale, jak wskazują źródła z epoki: frustrująco powoli..!
 
Chamy, o niczym innym nie myślące, jak tylko o żarciu, chędożeniu i chlaniu chodzą w złotych łańcuchach i całymi dniami po karczmach w karty rżną - a panowie rycerze karku nadstawiający za ojczyznę po dawnemu, w jednej kapocie, po ojcu, jak nie po dziadku (jeszcze pod Grunwaldem krwią zaplamionej...) i z niemodnym mieczem..?
 
To oczywiście legenda... W rzeczy samej, przełom XV i XVI wieku to także wybuch epidemii "francuskiej choroby" - która w dużo większej mierze dotknęła elitę niż prosty lud. Bardzo wiele rodów rycerskich i magnackich kończy się... choć - niekoniecznie! U nas, mospanowie - wolność. W takiej Francyji czy u innych Angliczanów to mają rody szlacheckiej pospisywane co do głowy. Jak się ród kończy, Korona łapę na jego dobrach kładzie - i żegnaj majątku! A u nas? U nas żadnych spisów nie ma. Zawsze się jakiś pociotek do dziedziczenia znajdzie. Choćby przyszywany!
 
Tak więc w Anglii mamy "grodzenie" - a u nas: "wykup wójtostw". Co polega na tym, że szlachta przejmuje różnymi sposobami z rąk dotychczasowych posiadaczy (zasadźców, wójtów wsi - wynagradzanych wcześniej, w XIII czy XIV wieku większym niż inni mieszkańcy gospodarstwem, czasem prawem wyszynku, łaźnią lub innym urządzeniem "komunalnym"...) istniejące wcześniej folwarki lub... owi wójtowie, z dawna przywykli łączyć gospodarkę z wojaczką (bo bywali obowiązani do służby, czasem nawet konnej - jako lekka jazda...) stają się szlachtą. Ale już "nową szlachtą": ziemiaństwem - obywatelstwem, dla którego zawód rycerski jest tylko częścią stylu życiu. A prowadzenie interesów (rozmaitych! Tacy Lubomirscy wypłynęli na warzeniu soli z solanek - wcale nie na rolnictwie...) - rzeczą jak najbardziej naturalną...
 
Folwark się rozrasta. W miarę jak potop amerykańskiego srebra dociera i do nas (i jak sprytni Holendrzy przy pomocy Gdańszczan i Żydów organizują sobie siatkę zadłużonych dostawców - co daje im kontrolę nad cenami...). Rozrastający się folwark potrzebuje robotników. Tylko skąd ich wziąć..?
 
Najprostszym rozwiązaniem była zamiana dominującej wcześniej "renty produktowej" na "rentę odrobkową". Zboże, które chłop mógł wyprodukować pracując (własnym sprzężajem i narzędziami) na pańskim - było zwyczajnie więcej warte niż ta część plonów, którą wcześniej oddawał jako swój czynsz. A, żeby ograniczyć konkurencję - na chłopów spadają coraz to nowe restrykcje. Już nie tylko zakaz noszenia złotych łańcuchów, długiej broni białej przy boku czy gry w karty (to, było nie było, sprawa honorowa...). Ale i zakaz opuszczania wsi bez zezwolenia pana, zakaz podejmowania jakiejś ubocznej działalności nawet - zawierania małżeństwa poza pańską domeną (z czego potem narodziła się legenda - najzupełniej bzdurna - tzw. "prawa pierwszej nocy"...).
 
O męskich czytelnikach przecież też nie zapomnę...
 
Poziom życia chłopów DALEJ rośnie. To nie jest, jak w Sowietach - zagonienie ludzi jak bydła do zagrody. Widzimy przecież przez cały wiek XVI i pierwszą połowę wieku XVII intensywną kolonizację wewnętrzną, zagospodarowywanie pustek, zakładanie nowych wsi (i nowych folwarków!), wzrost liczby ludności, intensywny ruch budowlany, a nawet - jakkolwiek dane są mocno fragmentaryczne przez wzgląd na późniejsze, dotkliwe zniszczenia, także archiwaliów - poprawę poziomu alfabetyzacji.
 
Tyle tylko, że TERAZ - poziom życia chłopów rośnie wolniej niż szlachty. Szlachta, korzystając ze strategii "kija i marchewki", tj. wprowadzając prawne ograniczenia dla chłopów i grożąc im przemocą (jakkolwiek - nader oględnie...) a zarazem - podejmując się na szeroką skalę roli "powszechnego ubezpieczyciela" od ognia, głodu i wojny (z funkcji tej  W TYM SAMYM CZASIE, "wypisała się" szlachta angielska - zwyczajnie wyrzucając swoich chłopów na zbity ryj ze wsi i gruntów, które tamci zajmowali wcześniej przez setki lat... I, wbrew różnym legendom - w dupach mieli lordowie, czy ich byli poddani znajdą gdzieś przytułek w mieście lub w koloniach których, w tym czasie, Królestwo Anglii bynajmniej jeszcze nie posiadało...) - odwróciła trend, który groził jej deklasacją. No dobra: zrobili tak ci, którzy byli dostatecznie sprytni. Mniej sprytni - zaginęli bez śladu, mrąc bezpotomnie lub dając się "w chłopy obrócić" tak więc, jako nieobecni, racji nie mają..!
 
Niestety, w połowie wieku XVII cała ta idylla wzięła i się skończyła... Ale o tym - może innym razem..?
 
Pańszczyźniany "etos pracy" - ilustracja nawet z epoki...
 
Dzisiaj ważny jest "paradoks pańszczyźniany": sposób i okoliczności narodzin gospodarki folwarczno - pańszczyźnianej wskazują, iż w naszej części Europy praca ludzka była RELATYWNIE (bo wcale nie twierdzę, że w - jakkolwiek mierzonej - skali bezwzględnej...) droższa niż na Zachodzie. Skoro opłacała się nawet leniwa, niedbała, niestaranna praca pańszczyźnianych, patrzących tylko jak się uwalić brzuchem do góry, gdy ekonom odwróci się w drugą stronę - i czekać, aż słońce zajdzie, wyznaczając w ten sposób koniec dniówki..?
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura