Chyba jednak najlepsze zostało nam na koniec. Odcinek od Jezierzyc w dół, aż do ujścia Płoni do jez. Dąbie, jest nielada długi, zwłaszcza gdy go mierzyć krokiem piechura. Jest na tyle długi, że siłą rzeczy rozłazi się nam na kilka "pododcinków" - różniących się nie tylko położeniem i dojazdem, ale także, i to dość znacznie, niuansami krajobrazu i charakteru samej rzeki. Rzeki, powiedzmy to od razu, niemal w całości parkowo-leśnej, osłoniętej i zadrzewionej, z nielicznymi miejscami, w których woda graniczy z łąką - zwykle tylko po jednej stronie. Zdecydowanie łąkowe, dłuższe odcinki znajdziemy dopiero w Szczecinie-Dąbiu.
I tak, począwszy od Jezierzyc, Płonia staje się jakby bardziej rozświetlona i mniej mroczna - choć nadal jest przeważnie dostojna i stonowana; na dnie częściej jednak widzimy złoty piasek, zamiast wszechobecnego w lesie powyżej Jezierzyc mułu. Są też pierwsze małe plażyczki zdatne do kąpieli - w Jezierzycach jest to miejsce zaraz powyżej drewnianej kładki, do której schodzi się po niezłej skarpie. Były sezony, gdy potrafił tam wziąć zupełnie przyzwoity, płoniowy szczupak, a jeszcze ze 2 lata temu widziałem w tych okolicach bardzo dorodne jazie; kawałek wyżej jest kolejna łąkowa miejscówka, gdzie kręciły się dawniej klenie - i kto wie, może nadal tam są?
W dół od kładki rozpoczyna się odcinek, który już zaliczam do "szczecińskiego". W latach studenckich, jesienią, świetnie mi tam brały szczupaki; zawsze też było tam dużo kleszczy. Poszczególne odcinki mają bardzo różny wyraz, choć utrzymują się w podobnym tonie przez długie kilometry, co najmniej do spiętrzenia i rozlewiska przy dawnej fabryce kontenerów "Unicon" - i tak też nazywano to wyjątkowe miejsce. Zmiana klimatu następuje zawsze płynnie i harmonijnie, woda płynie równo i spokojnie, acz zawsze widać na pierwszy rzut oka, że jest to woda płynąca. I ciągle, nieprzerwanie, mamy do czynienia z arcydziełem i perłą okolicznej przyrody - kto tam zaszedł, nawet bez wędki, ten wie o czym mówię.
Wróćmy do spiętrzenia przy dawnym "Uniconie": rozpędzona woda wypłukała tam całkiem pokażne, kilkudziesięciometrowe rozlewisko i pokaźną głębię, z której nic nigdy nie mogłem spinningiem wyczesać - choć innym trafiały się nawet i kilowe okonie, krążyły słuchy o poważnych sumach i szczupakach, a okresowo pojawiały się sandacze, prawdopodobnie migrujące z jezior. Raz złowiłem niezłego szczupaka, ale nie z głębi, tylko z zielska falującego przy brzegu, i raz uczepił się mały szczupaczek z głębokiej wody - i to wszystko. Jednak widok umocnionego kamolami dna schodzącego do kilkumetrowej głębi jest na Płoni niezwykły i wciąż pozostaje kuszącą obietnicą, że tu właśnie złowimy wielką rybę. Niestety, obietnica ta nie może być spełniona dla wszystkich moczykijów, którzy tam bywają. Trzydziestokilowy sum, którego napotkał tam nurkujący znajomy, nie może wziąć każdemu - już prędzej nie weźmie nikomu...
Zmiana charakteru rzeki, o której wspomniałem, dokonuje się gdzieś w lasach w pobliżu dzielnicy Kijewo - w okolicach kempingu i niżej, gdzie rzeka toczy nieśpiesznie swe wody na spotkanie z autostradą na Goleniów (dojedziemy tamtędy do Świnoujścia i Gdańska): Płonia staje się tam niezwykle kręta i zdaje się, że jakby bardziej ponura. Charakterystyczne są szerokie meandry ze spokojną, głęboką wodą - zdarzało mi się z nich wyciągać, głównie na małe gumki, pokaźne jazie i niezłe okonie. Mój największy pasiak z Płoni, złowiony w tamtych okolicach, miał ok. 35 cm - ale wiem o rzadkich przypadkach złowienia kilowców. Do szczupaków tamtejszych miałem mniej szczęścia, ale inni wędkarze je łowili, były spotkania oko w oko i z metrowcami - oraz na poły legendarne walki z wielkimi sumami. Jedną z nich, przegraną rzecz jasna, miał stoczyć pewien emerytowany milicjant, lat temu ze 30 z okładem - do dziś Wam nad wodą powiedzą, w którym to było miejscu. Sum miał mieć dobre 20 kg, a walka trwała do rana - jak to w dobrym podaniu.
Tu i ówdzie były znakomite miejsca kleniowe, gdzie zawsze kręciły się "kabany" po 50-60 cm; dwa najbardziej znane to "druty" (linie wysokiego napięcia) i "złamany most" - miejsce pod betonową ścianą po dawnym moście-wiadukcie, widoczne z samochodu. Sam tam jeszcze te klenie na woblerka łowiłem, sięgały ok. 45 cm. Przyszedł jednak czas, że klenie zniknęły - nikt nie wiedział, dlaczego, choć mówiło się coś o zdziesiątkowaniu populacji przez kłusowników na tarliskach i/lub na zimowiskach (słyszałem dwie wersje). Przetrwały jazie, niekiedy imponujących rozmiarów, zwykle ruchliwe, patrolujące niewielkimi grupkami "swoje" odcinki rzeki (z kleniami sobie w paradę nie wchodzą). Słyszałem jednak o odrodzeniu klenia - jeśli to prawda, to dobrze by było.
Skupiam się na spinningu, ale ten odcinek rzeki to także wspaniały teren dla spławikowców doceniających czar i urodę takiej "kameralnej" wody. Szczególnie pięknie jest nad Płonią we wrześniu - i też właśnie wtedy, jak pamiętam, spławikowcy mieli najlepsze wyniki. Wprawieni wędkarze znający wodę potrafili przejść się z prostym batem (pięciometrowa spławikówka bez kołowrotka) i złowić przez pół dnia kilka jazi po 40 cm i więcej, przy okazji trafić klenia, półtorakilowego leszcza (widywałem na Płoni umykające leszcze nieraz - one tak śmiesznie, nerwowo uciekają), dorodnego lina, nawet karpia - no i oczywiście płoć, naturalnie też dorodną. Nie zapomnę sceny, gdy zobaczyliśmy z daleka z kolegą wędkarza mocującego się nad wyjęciem jakiejś sporej ryby - stał nad takim głębokim dołkiem, gdzie łowiło się szczupaki, więc orzekliśmy, że to "żywcownik" ciągnie szczupaka (dla nas, spinningistów licealnych, określenie "żywcownik" miało wydźwięk lekko "parszywy"). Podeszliśmy jednak bliżej, gdy akurat tę rybę podbierał - i okało się, że on łowi delikatnym zestawem spławikowym na parzoną pszenicę - i że właśnie wyciągnął piękną płoć, długą może i na 35 cm. Byliśmy zachwyceni, a on szczęśliwy; powiedział: - ale tu mam jeszcze lepszą! - i wyciągnął z reklamówki imponującą, złotą płoć, która miała, musiała mieć, chyba z dobry kilogram. Takie ryby się na Płoni łowiło.
Przygoda ta miała miejsce już poniżej autostrady, gdzie Płonia płynie wzdłuż szosy prowadzącej z Dąbia do Wielgowa i Zdunowa. Rzeka jest tam mniej kręta, ale klimat zachowuje. Niestety parę lat temu oczyszczono tam koryto z pniaków i zwałek, likwidując tym samym stanowiska dużych ryb (takich jak sumy i węgorze) - i to rzekomo "dla kajakarzy", którzy pewnie nie marzą o niczym innym, tylko o spływie uregulowanym kanałem o wyrównanych brzegach. Tylko że ja zawsze spotykam tych innych kajakarzy, tych wyrodnych - którzy lubią rzeki dzikie i "nieuporządkowane", wbrew szlachetnym intencjom panów melioratorów (przyznaję uczciwie - szczerze znienawidzonych przez wędkarzy małorzecznych, takich jak ja).
Po drodze do tego miejsca mieliśmy jeszcze punkt charakterystyczny: przekopany, kanałowaty odcinek (ale nieźle zarośnięty i zdziczały) oraz dwa spore stawy, w których widywałem wielkie liny i klenie, a łowiłem szczupaki i okonie (ale już niewielkie). Jest tam również, niestety na terenie prywatnym, jaz rozdzielający - gdzie poniżej obu spiętrzeń łowiłem niegdyś piękne klenie na woblerki. Brały w czerwcu i wrześniu - nigdy w inne miesiące, tylko w te dwa. Szczególnie do drugiego spiętrzenia, na małej odnodze, trudno było dotrzeć niezauważonym - ale gdy tam dotarłem, charakterystyczne kleniowe targnięcia wędką były gwarantowane (kleń bierze na spina bardzo agresywnie - dziwne, że często się przy tym nie zaczepia).
Idąc za to w dół, w stronę Dąbia, mijamy dwa mosty kolejowe; za pierwszym mamy ładną bystrzynkę, gdzie też kiedyś brały duże klenie, i poniżej której nakosiłem kiedyś ładnych okoni; za drugim jest kolejne rozlewisko, nie tak szerokie i głębokie jak na Uniconie, ale też efektowne. W dawnych latach, tak ze 20 lat temu (nie do wiary swoją drogą, że to tyle lat już minęło!) pływały tam dwukilowe klenie - a obok kąpali się ludzie. Stamtąd ciągnie się odcinek łąkowy, także niegdyś piękny, dziki i obfitujący w piękne klenie (były też miejsca jaziowe, okoniowe, miętusowe...) - aż do tzw. młyna - starego spiętrzenia z rozlewiskiem w pobliżu III LO, do którego uczęsczałem. Spędziliśmy tam z kolegami kupę czasu, głównie łowiąc okonki na grunt i na błystki. Urocze miejsce, ale już niestety wizytowane przez miejscowych pijaczków. Dalszy bieg rzeki to odcinek miejski, w znacznej części płynący pomiędzy ogródkami działkowymi. Te działki ogradzane aż do brzegu rzeki to z jednej strony zmora, bo niezgodnie z prawem wodnym ograniczają mi dostęp do wody; ale z drugiej strony - właśnie między działkami było ostatnie na Płoni eldorado, które odkryłem łażąc po rzece w tenisówkach. Pływały tem piękne klenie, pod nawisami krzewów stały jazie jak byki, okonie polowały na drobnicę gromadnie, jak w jeziorach mazurskich - i nawet trafiały się kilowe szczupaki, które na odcinku miejskim zanikły parę lat wcześniej! Ta obfitość ryb w tak niewielkiej, czystej rzeczce była czymś niesamowitym.
Zresztą to jest pech dolnej Płoni - że jest czysta i płynie na widoku. Co tam z Dąbia wejdzie na tarło - szczupaki, trocie, cokolwiek - z tym się zaraz ludność należycie rozprawi. A z Dąbia może wejść do Płoni wszystko, włącznie z brzaną, cefalem i flądrą (informacje od rybaków); piękną brzanę widział tam raz jeden znajomy - mówi, że nie zapomni tego widuku, gdy odkrył taką 2-3 kilową brzanę stojącą sobie na dnie pod starym talerzem anteny satelitarnej.
Dość późno trafiłem na odcinek ujściowy, zwany z kolei "Certą" od położonej tam bazy spółdzielni rybackiej. Była to woda leniwie płynąca, szerzej rozlana i niestety brudna - choć swój odrębny urok jednak miała. Łowiłem tam tuzinami okonie, szczególnie na meppsa mino, tego z gumową rybką. W niektóre lata dało się połowić jazie, ale niewielkie, do 35 cm. Klenia tam nigdy nie złowiłem, słyszałem tylko opowieści, jak to przed laty kręciły się tam takie kleniska-byki przy nadbrzeżnych murkach. Wielkie jazie to podobno łowiono, ale już bardzo dawno temu, w październiku i listopadzie - miały wchodzić z jeziora przy podwyższonej wodzie i siedzieć w przybrzeżnych korzeniach - i uderzać w niewielką obrotówkę. Ile w tym prawdy - nie wiem, sam nigdy na takie nie trafiłem. O szczupaka było ciężko, choć wiosną na pewno zębate tam wchodzą. Jest tam jedno, głębokie miejsce - trudno dostępne, trzeba obejść bazę rybacką by tam dojść od lewego brzegu. Ponoć potrafią tam garażować prawidziwe, rybie potwory (sum, szczupak). Ten ujściowy odcinek był też w dawnych latach bankową miejscówką na miętusy - niewykluczone, że i teraz warto tam w listopadową noc zajechać. My z kuzynem raz poszliśmy, ale było ciemno, poszliśmy od drugiej strony i pobłądziliśmy na jakiejś podmokłej łące, gdzie musieliśmy skakać po kępach roślinności - w końcu poszliśmy na młyn i na most kolejowy - miętusów nie złowiliśmy. Ale są na pewno, bo nawet się nimi Płonię zarybia.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości