kaminskainen kaminskainen
1659
BLOG

Bałtyk (IIIa): flądry

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Powiedzmy, że historia o łowieniu belon była częścią II.a serii bałtyckiej - i belonę mamy załatwioną. Wiemy też już, że belona nie jest podstawą naszej gospodarki rybackiej - czy, mówiąc ludzkim językiem, nie z niej rybacy żyją. Zatem część III skupi się na rybach stanowiących tę podstawę gospodarczą: flądrach, dorszach i śledziach. Bo niezależnie od znacznych połowów i przyłowów takich ryb, jak sieje, węgorze (poławiane na sznury z przynętą - używa się garneli i tobiaszy w całości lub połówkach - bierze na nie i wygłodniały leszcz po tarle, ryby uwielbiają pożerać tobiasze) czy łososiowate - to tamte stanowią podstawę, dół piramidy.

Warto tu wtrącić pewną dygresję. Otóż wszyscy już chyba słyszeli, że Unia Europejska wprowadza tzw. kwoty połowowe - inaczej mówiąc zabrania odłowić w ciągu roku więcej, niż określone ilości danych gatunków "kwotowanych" (szczególnie chodzi tu o dorsza). Jest to próba takiego ograniczenia odłowów, aby gospodarka człowieka nie zagroziła istnieniu całych populacji czy wręcz gatunków ryb - co z założenia jest jak najbardziej słuszne. Ale że mieszkamy w Polsce - to i takie regulacje pociągnęły za sobą inne patologie, raczej nieznane na Zachodzie. Otóż od jakiegoś czasu wędkarze morscy z wielu regionów, ci łowiący z plaży na grunt leszcze, płocie, węgorze i flądry, narzekają na ogólną biedę połowową od czasu, gdy weszły te właśnie kwoty. Przypadkowa zbieżność? Ależ skąd! - po prostu rybacy, chcąc utrzymać poziom zysków, rzucili się na te właśnie ryby niekwotowane, na ten raczej wcześniej wzgardzony morski białoryb, który daje tyle frajdy wędkarzom. Oczywiście ludzie tego nie kupują - choć robią błąd, bo duży leszcz to ryba znakomita. Pozostaje więc sprzedaż tego całego urobku na mączkę rybną - która idzie na tucz tęczaków stawowych (pstrągów tęczowych). I tak niszczymy kilka gatunków wolno żyjących, by wykarmić jeden gatunek konsumpcyjny, sztucznie hodowany. Co można powiedzieć o takiej gospodarce? Cóż, z lubością zacytuję wspominanego tu już ichtiologa i działacza przyrodniczego mawiającego, że "rybacy to k...wy". Zawsze przy tym sumiennie podkreśla, że sam był rybakiem - to i wie najlepiej. Nie jestem zwolennikiem piętnowania całych grup zawodowych, ale ten typ gospodarki w pełni zasługuje na nazwanie go k...stwem.

Oczywiście to od rybaków kupujemy ryby i płacąc im za nie - odwdzięczamy im się za ich trud, wynagradzamy także wiedzę i doświadczenie - mówiące im kiedy, gdzie i jak poławiać, żeby nałowić. Jeżeli stan eksploatowanych zasobów jest kiepski, to połowy należy ograniczyć - a ceny ryb podnieść... Zmniejszy się też zapewne ilość poławiających z niewielkich jednostek (od dawna sie na to zanosi, rynek jest strasznie zapchany) - i mniejsze będą szkody wyrządzone przez taką pazerną gospodarkę. Cóż, wielu to zaboli, ale jak widać po wspomnianym koledze - można skończyć z rybaczeniem i żyć z czegoś innego. Ci ludzie zresztą sobie poradzą - kto wie, ile kosztuje taki kuterek, i ile trudu kosztuje takie rybaczenie, ten też wie, że naprawdę trzeba mieć do tego jaja. A kto ma jaja, ten sobie zawsze poradzi.

Skoro odpłaciliśmy rybakom z nawiązką za wcześniejsze obelgi, wychwalając ich jako ludzi twardych i odważnych - zajdźmy spokojnie do ich bazy, już bez obawy, że dostaniemy po ryju. Najlepiej jesienią - bo właśnie wtedy fląderki są najsmaczniejsze, przygotowane do tarła, tłuste i w dobrej kondycji. Zwykle będzie ich tam kilka skrzynek - wybierzmy sobie co najmniej 10-15 sztuk, zaręczam, że pójdą wszystkie za jedną kolacją, nawet w niewielkim gronie rodzinnym. Nie ma drugiej takiej ryby, jak świeża flądra złowiona jesienią. Po prostu rarytas. Wędzona także bardzo dobra, ale radzę po prostu obtoczyć w mące (pół na pół pszenna z kartoflaną) i rzucić na głęboki, rozgrzany olej. W osobnych skrzynkach zobaczymy na bazie dorsze - i też możemy parę kupić. Rybacy odstąpią nam chętnie zwłaszcza te mniejsze. Przy odrobinie szczęścia możemy zobaczyć też turbota, w atlasach ryb zwanego często skarpiem. Jest to rodzaj dużej płastugi, jakby mniejszego halibuta. Doskonała ryba, będzie dużo droższa od fląderek, ale warto kupić. W Bałtyku osiąga ponoć nawet 5 kg (ale rzadko) - a w Morzu Północnym znacznie więcej. Jak pozostałe nasze płastugi - żywi się głównie tobiaszami, garnelami i nereidami. Podobnie jak pospolite fląderki, bliżej brzegu pojawia się zwłaszcza jesienią.

Pisałem już, że tych fląder to było kiedyś zatrzęsienie, wydawało się, że są niewyczerpane - ale okazało się co innego. Wszelkie zasoby można nadwerężyć, a nawet wyczerpać. Kto widział na tyłach baz rybackich całe wiadra maleńkich fląderek przeznaczonych do wyrzucenia (trudno z nimi coś zrobić - a do sieci będą zawsze włazić, tak jak i te duże, konsumpcyjne), ten już się nie dziwi, że nawet tak niegdyś pospolite ryby są dziś w kryzysie.

Poławiane u nas flądry to prawie wyłącznie stornie - tę nazwę warto zapamiętać. Dość licznie tez wpadają w sieci gładzice, odróżniające się czerwonymi kropkami po stronie grzbietowej. Oprócz tego trafia się zimnica - ale jako sporadyczny przyłów. Jest to zresztą mała fląderka. Podobnie rzadki albo i rzadszy jest spory nagład - ten jest zaliczany do skarpiowatych, nie do fląder. I to już wszystko - tylko pięć gatunków.

Miezerię naszego wybrzeża warto sprawdzić samemu - proszę pójść ze spinningiem i porzucać na plażach czy przy falochronach niedużą obrotówką lub gumką. Bierze coś? Zwykle nic. Wydawałoby się, że może jest to nieodpowiednia metoda - ale kuzyn łowił w ten sposób w ujściu pewnej arktycznej rzeki - i flądry brały mu jak głupie, jedna po drugiej. Marynowali je w occie całymi wiadrami. Finowie byli zaskoczeni takim sposobem przyrządzania ryb - bardzo im się to spodobało. I były to te same gatunki fląder, co u nas - tylko u nas jakoś nie biorą. A raczej jest ich za mało, by takie łowienie dawało efekty. Czasami może da, ale zwykle nic nie złowimy.

Także już wiemy - flądry biorą agresywnie, bez szczególnego namysłu (takim mistrzem medytacji i zabaw przynętą jest lin), a haczyk połykają głęboko. Łowi się je u nas niemal wyłącznie z dna - na robaczki, tobiasze, kawałki śledzia, garnele, nereidy (rodzaj sporych "robali" żyjących w morzu). Znane jest także łowienie fląder na muchę - u nas niestety tylko z łodzi lub z kółka, na którym jednak trzeba w morzu bardzo uważać (chodzi o "pływadełko" dla wędkarzy - ni to ponton, ni koło ratunkowe, łowi się z tego bardzo fajnie). Przynęta musi z grubsza przypominać garnelę lub tobiasza. Ciekawie łowi sie sole, takie lepsze flądry, we Francji i w Hiszpani: brodzimy w ciepłej, płytkiej wodzie z muchóweczką i prezentujemy niewielką, "ościstą" (kudłatą) muszkę (np. nimfkę z sierści z ucha zająca) wlekąc ją powoli po dnie, naśladując tym jakieś tam żyjątka. Mam nadzieję połowic tak kiedyś nasze stornie - słyszałem relacje o łowieniu rodzimych fląder w dużych ilościach z wody do kolan czy do pasa, kilkanaście metrów od brzegu. Trzeba jednak trafić w miejsce (najłatwiej pewnie na Helu albo środkowym wybrzeżu) i czas (wrzesień) - a do zgrania obu tych czynników potrzeba już trochę szczęścia, zwłaszcza jak się mieszka na południu Polski. Ale zawsze jadąc na jesienne, morskie łowy będę miał ze sobą lekką muchówkę i imitacje małych skorupiaczków - gdy kiedyś będą flądry przy brzegu, nie będę się wahał ani sekundy - ruszę na nie z muchówką.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości