Dostałem co innego niż oczekiwałem, ale i tak warto było… Książka J.D. Vance’a „Elegia dla bidoków” jest reklamowana jako odpowiedź na pytanie dlaczego Donald Trump wygrał wybory w USA. Jest reklamowana jako powieść o ludziach, całych środowiskach i wspólnotach amerykańskiej prowincji, których ciężka sytuacja jest paliwem dla polityki Trumpa, który miał bezbłędnie odczytać ich pragnienia i oczekiwania.
No więc nie jest to dokładnie to, czym się ją reklamuje. To opowieść autobiograficzna człowieka, który żyje wśród tytułowych „bidoków”. „Bidoki” z Appalachów żyją obok wielkomiejskiej Ameryki, Ameryki wielkich kapitałów i bogactwa – żyją coś jak społeczeństwo alternatywne.
Przejmująca opowieść J.D.Vance’amówi to nie tylko historia strasznie pokręconych losów jego samego i jego rodziny, ale także całego lokalnego środowiska, w którym się wychował i które – jak sam przyznaje – siedzi w nim cały czas. Nie jest to więc analiza zwycięstwa Trumpa, choć stanowi ono tło narracji.
Jednak ktoś, kto nie zna Ameryki, nie interesuje się amerykańskimi realiami nie pokojarzy kryzysu prowincji z kryzysem politycznym, który doprowadził do niemałego trzęsienia ziemi, nie tylko w USA. Nie będzie wiadomo, czy niepowodzenia „bidoków” to efekt kryzysu politycznego, „przekleństwa pokolenia”, „przekleństwa miejsca”, czy może efekt własnego lenistwa i bezmyślności.
Uważny czytelnik uchwyci wszystkie te cechy, łącznie z chorobliwą nieufnością prowincji do Waszyngtonu, i amerykańskich elit politycznych, i ubierze w jedną spójną całość. Inaczej wygląda prowincja Appalachów, inaczej w Wyoming, a jeszcze inaczej w Mointanie, ale dość podobnie wygląda podejście tych ludzi do „wielkiego świata”. Zawiera się ono w wypowiedzi taty Vance’a: „Mój tata na przykład nigdy nie negował wartości ciężkiej pracy, ale nie ufa niektórym z najbardziej oczywistych ścieżek awansu społecznego. Gdy dowiedział się, że chcę studiować prawo na Yale, zapytał, czy składając papiery na studia, udawałem czarnego czy liberała’”.
Piękne w tej opowieści jest to, że przy wielkiej beznadziei, jaką niekiedy sami sobie budują mieszkańcy, autor zdołał się z niej wyrwać i osiągnąć to, o czym wielu z jego otoczenia w ogóle nie myślało, nie potrafiło z tym wiązać swoich nadziei. Pokazuje determinację w dochodzeniu do sukcesu, determinację w przełamywaniu „przekleństwa pokoleń „przekleństwa miejsca czy „dziedziczenia biedy”, czy jak ten syndrom nazwiemy.
I o tym jest ta książka – o sensie pracy, o wartości marzeń i o sile pracowitości. A nie o Trumpie i wielkiej polityce. Inną wartością tej książki jest to, że nie ma w niej jednoznacznie złych postaci. Nawet matka, która miewała „wielu tatusiów”, to osoba, której należy się szacunek, pomoc i troska, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Pokazuje siłę rodzinnych i środowiskowych więzi, które początkowo wydają się obciążeniem, ale w sumie okazują się siłą wynoszącą do marzeń.
Czytając „Elegię dla bidoków” musimy zapomnieć o reklamach i zapowiedziach – nie wiem przez kogo pisanych – bo w przeciwnym razie przeżyjemy rozczarowanie. A książka zasługuje na przeczytanie!
J.D.Vance
Elegia dla bidoków
Wydawnictwo Marginesy 2018