krzysztof mielewczyk krzysztof mielewczyk
91
BLOG

SŁOWO NA WIELKANOC

krzysztof mielewczyk krzysztof mielewczyk Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 5
Powszechność wulgaryzmów w ustach społeczeństwa katolickiego nie maleje nawet w ostatnie godziny oczekiwania świątecznego stołu. Język tego pozbawiony jest nieakceptowany przez Polaków. Śmietnik w ustach rusza nas tak samo, jak mordowana bestialsko Białorusinka w centrum stolicy.

W jednym z opowiadań mojego zbioru ,,Lubieżna częstotliwość,, z 2013 roku opisuję zachowania rodaków w samolocie podczas lotu na wakacje do Egiptu. Stwierdzenie, że za parę lat niemowlaki polskich pasażerów będą operować mięsem jeszcze kwieciściej od ich ojców i matek podniosła ciśnienie krytyków i odbiorców. Ale właśnie te fragmenty były i są najchętniej publicznie przytaczane.

Tymczasem rzeczywistość nie rozczarowuje. Tylko dziś przed południem na moim porannym treningu biegopływania śpiew ptaków, a nawet szczekania kundli bez smyczy zagłuszał melanż rynsztokowy w wydaniu wszystkich grup wiekowych, styli modowych, stanu i nastroju psychiczno-rektyfikowanego. Wypakowuję ciało z auta na parkingu. Nieopodal ścieżką spacerową w parku maszerowała młoda matka z może 5latką w jednej dłoni, a drugą miała wolną. Po tej właśnie stronie mijało mamusię jej drugie dziecko na rowerku typu ,,bobik,,. Płci nie podaję/dziecka/, żeby nie padł zarzut pedofilii lub przynajmniej masażu gorącymi kamieniami. No i jak raz pedał lewy albo prawy /bez żadnych poglądowych odniesień/ uciekł spod kontroli i maleństwo fikło koziołka po asfalcie jak rasowy gimnastyk sportowy. I równie dynamicznie, choć lekko zdezorientowane stanęło niezwłocznie na równe nogi. Klasyka i talent. Jak dla mnie.

- No i co k…. robisz? Jak jeździsz de…. . – to nie ja, to mama. I wspomnianą wolną ręką zaczęła rowerowe szczęście brutalnie tarmosić. Całość odbywała się w nieustannym ruchu. Obrotowo i do przodu. Do tego też trzeba mieć talent. Łatwiej mimo wszystko przystanąć i silnego jak bawół przedszkolaka niczym torreador byka poskromić. Ścieżka i wokoło nie było ruchu. Mnie nie zauważono. Można zatem śmiało podlać ziarno tradycji ojczystego wychowania i kultury.

Teraz dla odmiany w tłoku. Sklep ,,Biedronka,, w cyklonie metropolii. Sieć znana z wysmakowanej klienteli. Stoję w kolejce do kasy. Przede mną wygarbiony dżentelmen w wiekowym kubraczku. Potem bardzo intrygująca dama o ponadhoryzontalnym spojrzeniu. Dalej dwóch dobrze podhodowanych snackbarami sądząc z egzaltacji dyskusji studentów z baterią alkoholi, JA, a za mną dwóch przerośniętych aż nadto młodzieńców z jeszcze większą baterią trunków. Zdaje się, że na mecz jednej z pierwszoligowych drużyn piłki się szykowali.

- I k…. jego m…, że w piz…. No k…., chu…. – Generalnie ten jeszcze większy, jeśli większym można być było, skrótami opowiadał koledze, jak zamierza traktować jakąś koleżankę, która nie chce się z nim kolegować. Bo umawia się na lody i wije gniazdo czułości w gronie innych. Nie wiem czy i jakich, jeśli też kibiców. Załóżmy jednak, że dziwicą nie była i każdy ma prawo poważnie traktując swoje zapędy się zdenerwować w temacie – I k…jego m…, że w piz… No k…., chu… - od przodu, tyłu i z boków non-stop w nabitej tłumem sieciówce słowo za mną owocowało. I nie rzecz, że tuż przy moim uchu. Bo w najdalszym przeciwległym kącie sklepu też ten dialog dobrze słyszeli. Ale po prostu odwróciłem się, stuknąłem delikatnie o ramię, spojrzałem szczerym wzrokiem w oczy wielkiego jak księżyc talerza 40cm nademną i skromnie zapytałem: - Znasz przyjacielu jakieś inne słowo poza tymi kwiatkami?

- No co, normalna polszczyzna, prosta i jasna ku…. Hehe. Nikogo nie razi hehe – odpowiedział.

- Mylisz się. Mnie razi – patrzyłem mu nadal w oczy kątem drugiego asa zahaczając.

- No to pana, no i co? – Ale czy ja musiałem odpowiadać. Po prostu nadal tylko patrzyłem. Potem się odwróciłem. Ale do pozycji czytelnej, nawet dla dwóch kiboli. I nie uwierzycie…odnaleźli rytm jak w ,,Panu Tadeuszu,,. No może na początku coś troszkę nie wyszło. Ale jak wykonywałem półobrót czułem, że to tylko cień obrzyganego Piotrka Skrzyneckiego na środku krakowskiego rynku.

W meandrach niemal noblowskiej literatury dotarłem do kasy. Młody człowiek bałem się, że czołem będzie ceny nabijał. Ale dzielnie, choć drżącym głosem ogarnął moje zakupy. Nie wiem dlaczego ci dwaj za mną uciekli na kasy samoobsługowe. Ale tam, się okazało, mieli wsparcie ,,Biedronki,, pracowników. No niestety zostawiłem siatki i kartony. Podszedłem do grupki w służbowych wdziankach, której przewodziła najwyżej osiemnastka.

- I wiecie w piz…, zajeb…. mać i kuuu… uhaha mać i …. Nic o pietruszce w jej ustach nie było. Ale  było równie gęste, a może i bardziej, jak w kolejce przed chwilą. Pogratulowałem jej i grupie. Nie wiem po co przeprosiny. Tylko najstarsza z ekipy krzyknęła mi na odchodne. – Po co pan słucha. Niech pan olewa. – Sama się olej – odrzekłem i wyszedłem na świeże powietrze.

Trzecia odsłona w popularnym miejscu stołecznego morsowania z dużą liczbą wojska oraz innych służb porządkowych i ochronnych. Gdy wychodziłem z wody, gdzieś tak miesiąc temu, już dala słyszałem bluźniercze zarykiwania poplątane dziecięcymi pytaniami. Parę lat przesiedziałem w armii i przyglądając się ze spokojem piątce wytatuowanych dojrzałych osobników z wczesnoszkolną dwójką zrozumiałem, że mam do czynienia z zawodowymi żołnierzami, z sąsiadujących schronów, bunkrów i osiedlowych okolic. Chwytało za serce, gdy może 8letni chłopczyk próbował zająć czymś innym od aż nadto żywych opowieści tatusia kolegom z poligonów. Dziewczynka milczała, ale sztab zdrowych i rześkich synów ojczyzny, Kościuszki i husarii szwadronów zachęcał ją do kąpieli. Nie chciała. Może dlatego, że forma burdelowe amory przypominała. Pech chciał, że absolutnie przypadkowo zabrałem do przebrania koszulkę zespołu sportowego bazy Marynarki Wojennej na Oksywiu, gdzie wojskowej kindersztuby zapoznałem. Ojciec chłopca wchodząc do wody otarł się spojrzeniem o legendarny ryngraf. I już nic nie muszę więcej dodawać…

Dziś w dawnym kościele garnizonowym dobrodziej święcił i błogosławił te nasze koszyczki. Słonko prażyło, owieczki uśmiechnięte, dzieciaki poważne a z tyłu kramy odpustowe kolorowe i wesołe.

- Pamiętajcie kochani, jakie to piękne święto. Rodzi się nowe. Zmartwychwstanie – rzekł duszpasterz z oczami ku niebu  słowo na Wielkanoc.


Wieloletni dziennikarz śledczy, zawodnik i trener pływania oraz triathlonu / od 1997/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo