Ostatnio odbywają się (na szczęście) ożywione debaty na temat różnego rodzaju strategii, które powinniśmy w Polsce zrealizować, między innymi także o strategii rozwoju szkolnictwa wyższego, w której sam biorę udział. Warto więc zastanowić się nad tym, jakie jest realne znaczenie tego rodzaju debat, czyli innymi słowy: kto i dlaczego miałby proponowane strategie realizować?
Przede wszystkim trzeba odpowiedzieć na pytanie: co oznacza (nadużywane często) pojęcie strategii? Na gruncie teorii i praktyki zarządzania strategia to długofalowy program osiągania i utrzymywania trwałej przewagi konkurencyjnej. Można zastosować to pojęcie do wszelkiego typu organizacji, a nawet do państwa. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że narzuca ono szereg ograniczeń. Po pierwsze, strategie dotyczą spraw podstawowych, o największym znaczeniu; po drugie, obliczone są na długi okres; po trzecie, angażują wielkie specjalnie dedykowane środki; po czwarte, dotyczą całości systemu czy organizacji, po piąte wreszcie, w warunkach zmiennego i trudno przewidywalnego otoczenia wymagają stałych aktualizacji i modyfikacji.
Strategie dla Polski dedykowane są „władzom” czyli rządowi i parlamentowi, które mają je zrealizować. Otóż stosunkowo łatwo można przytoczyć szereg przyczyn, dla których jest to mało prawdopodobne. Przede wszystkim władze polityczne nie mają kilkunastoletniego horyzontu konsekwentnych działań, rachunek strat i zysków politycznych nie obejmuje takiej perspektywy. Jedne rządy i koalicje następują po drugich stosunkowo szybko i z reguły towarzyszy temu wyrzucenie do kosza dorobku poprzedników i wyrzucenie z pracy realizatorów zapoczątkowanych przez nich projektów. Stosunkowo często rządy nie dysponują środkami niezbędnymi dla realizacji ambitnych i długofalowych programów: brakuje im poparcia politycznego, uprawnień lub po prostu pieniędzy (w sytuacji „sztywnego” budżetu i silnego roszczeniowego nacisku), często też brakuje kompetentnych ludzi. W rezultacie rządy zachowują się najczęściej reaktywnie (a nie proaktywnie), odpowiadając na pojawiające się szanse i zagrożenia oraz na nastroje opinii publicznej. Większe zmiany i reformy pojawiają się niemal wyłącznie w sytuacjach bardzo głębokich i groźnych kryzysów. Ta niewielka skłonność do realizacji ambitnych strategii to dolegliwość, na którą cierpią w mniejszym lub większym stopniu wszystkie demokratyczne społeczeństwa. W Polsce wydaje się ona jednak szczególnie dokuczliwa ze względu na konieczność „doganiania” i przezwyciężania w wielu dziedzinach (np. infrastruktura) zacofania odziedziczonego po poprzednim systemie, anarchiczną i pełną zajadłości kulturę polityczną oraz silne grupy nacisku i interesu, a także brak stabilnej służby cywilnej. Warto jednak pamiętać, że ten „opór materii”, charakterystyczny dla demokracji, ma i swoje dobre strony. Chroni bowiem przed realizacją „wielkich projektów” chybionych, szkodliwych lub nawet zbrodniczych, ze znacznie większą łatwością wdrażanych w systemach autorytarnych.
Czy w związku z tym należy zrezygnować z debat strategicznych? Nie. Mają one bowiem poważne i realne znaczenie dla świadomości społecznej i uświadamiając najważniejsze priorytety, wpływają na stan opinii publicznej. W ten sposób dokonuje się wpływ na sferę polityki i na indywidualne działania wielu niezależnych podmiotów. Jakkolwiek emfatycznie by to nie brzmiało, odpowiedź na postawione w tytule pytanie brzmi: strategie zrealizujemy wszyscy albo nikt ich nie zrealizuje.
Inne tematy w dziale Polityka