Umowa małżeńska
My, niżej podpisani, umawiamy się, jak następuje:
1.Ja, Jan Kowalski, biorę sobie ciebie, Zdziśku Nowaku, za męża, i obiecuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Ja, Nowak Zdzisław, biorę sobie ciebie, Jana Kowalskiego za męża...
Dalsze punkty zabezpieczałyby prawa do spadku, precyzowałyby kto zmienia nazwisko, nazwę „małżeństwo” i wszelkie inne ważkie kwestie.
Można oczywiście podpisanie umowy uczcić odpowiednią ceremonią, weselem, może być ustalony mistrz ceremonii. Widzieliśmy coś takiego niedawno – tzw. „ślub humanistyczny” (kto chce, niech poszuka, informacji na necie pełno, Ojciec Google dopomoże). Myślę ze zainteresowani bawili się dobrze. I o to chodzi.
Takie „małżeństwo” nie będzie, jak to się mądrze mówi, instytucją społeczną. Ale czy to takie ważne jak sprawy widzi państwo, które przecież nie jest od tego, żeby wtrącać się w życie prywatne? Ważne, żeby szanowni małżonkowie, jeśli tylko chcą, czuli się małżeństwem.
Sęk oczywiście w tym, że państwo się jednak wtrąca. W gąszczu przepisów i podatków traktuje pary małżeńskie nieco odmiennie niż obywateli z osobna (kwestie podatkowe, spadkowe, itp.). Dlatego właśnie wyobrażona przeze mnie „umowa małżeńska” byłaby zapewne dość długim dokumentem, aby sytuację prawną związku ustawić w odpowiedni sposób. Osobiście nie rozumiem potrzeby „upaństwowienia” małżeństwa, poza może jednym wyjątkiem. Otóż, rodzina, złożona z męża, żony i – najlepiej – dzieci, to „podstawowa komórka społeczna”. Wobec tego chociażby w celach statystycznych – żeby mieć jakieś wskaźniki o stanie społeczeństwa, małżeństwo można instytucjonalizować. Dodatkowe przywileje, aby nam się społeczeństwo dobrze trzymało, także mogą być jakoś uzasadnione, ale z tym byłbym ostrożny. W końcu „polityka prorodzinna” istnieje od niedawna, a rodziny – od setek lat, i jakoś nie wyginęły;)
W każdym razie nie ma co liczyć, żeby państwo miało psuć sobie statystyki „małżeństwami” które niekoniecznie świadczą o rozwoju społeczeństwa...
Ale też kwestia powinna raczej należeć do zainteresowanych osób a nie do państwa właśnie. Jeśli już ono miałoby coś zrobić, niech to będzie polikwidowanie paru podatków i komplikacji w przepisach, żeby nie trzeba było tego typu problemów rozwiązywać przez związek dwojga/dwóch ludzi.
Zauważmy, że związek może być i „trojga” ludzi. A co komu do tego, co tych troje robi (dopóki oczywiście nie kradnie i nie parkuje w miejscach dla niepełnosprawnych)?
No i teraz pytanie: skoro można umawiać się właściwie na co zechcemy, po co ta cała afera o „legalizację”?