Michał Buchowski
Inteligenci ignorują różnice
Mówienie o „polskiej wsi” jest taką samą generalizacją, jak mówienie o „polskim mieście”. W drugim wypadku każdy zgodzi się, że w swej historii społecznej i charakterze innym miastem jest Poznań w Wielkopolsce, innym Legnica na Dolnym Śląsku, a jeszcze innym Chełm na Lubelszczyźnie. Wszelako świadomość, że podobnie sytuacja ma się z polską wsią, jest znacznie mniej powszechna. A przecież jakże różne są, na przykład, popegeerowskie wsie na Pomorzu Zachodnim, Mazurach czy Ziemi Lubuskiej, typowo małopolskie wsie z małymi gospodarstwami rolnymi, wielkoobszarowe wsie gospodarskie w Wielkopolsce i na Kujawach czy bliskie mieszczuchom wsie podmiejskie, na obszary których przenoszą się licznie z centrów wielkich miast. Wrzucanie do jednego worka szczególnie tych pierwszych i ostatnich wzbudzałoby u wielu opory, przy tym każda z tych kategorii jest także uogólnieniem, bo chociażby w Wielkopolsce jest również wiele wsi popegeerowskich, a szereg wsi ma charakter mieszany.
Wsie w centrum Polski mają znaczącą ciągłość osadniczą, do innych ludność była przesiedlona, a po wojnie migracje nie tylko ze wsi do miasta, lecz i między wsiami – zwłaszcza pegeerowskimi – były znaczące. Toteż „wieś” bezustannie się zmienia. Jej mieszkańcy bardzo się różnią i, jakkolwiek upraszczające są to kategorie społeczne, są wśród nich i robotnicy rolni, i rolnicy, i inteligenci, i przedsiębiorcy… Dziś jedynie co czwarta osoba żyjąca na terenach wiejskich utrzymuje się przynajmniej częściowo z rolnictwa. Dlatego, nawiasem mówiąc, uzurpowanie sobie przez polityków prawa do reprezentowania mieszkańców wsi jest jedynie czczą deklaracją – ci ostatni głosują przecież bardzo różnie, np. na prawicę w Tarnowskiem i na lewicę w Leszczyńskiem. Powyższe przykłady dowodzą wielkiego zróżnicowania „polskiej wsi”, a powszechnie mówimy i myślimy o niej jako o jednolitej i zarazem oczywistej kategorii. Na wsi średnia gęstość osadnicza jest mniejsza niż w mieście (a i to podziały wynikające z administracyjnych rozstrzygnięć), większa niż w miastach część ludności trudni się rolnictwem, lecz to chyba jedyne cechy świadczące o osobliwości i jedności wsi. Reszta to fikcja, chyba że uwzględnimy właśnie ideologizację wsi.
Zdaję sobie sprawę, że piszę wbrew powszechnym intuicjom, lecz pragnę zwrócić uwagę, że „wieś” jako opozycja „miasta” jest zamrażającą i homogenizującą płynną rzeczywistość klasyfikacyjną inwencją. Jak się okazuje, bardzo mocno zakorzenioną w wyobrażeniach społecznych, a przez to zapewne niezbędną i nieuniknioną. Nie da się jej arbitralnie znieść, lecz dobrze jest jej umowność sobie uświadomić. Wyobrażenia wpływają na to, jak widzimy otaczającą nas przestrzeń i zamieszkujących ją ludzi. Stosownie do nich porządkujemy świat, mówimy o nim i w nim działamy. Także polityka państwa jest sterowana tego rodzaju przesłankami i bardzo często dzieli się ją na tę skierowaną do mieszkańców wsi i tę do mieszkańców miast. W najnowszej historii częstokroć stawało się to przyczyną działań, których efekty okazywały się wielce niekorzystne dla mieszkańców wsi.
Pozostańmy w ramach tej nominalnej kategorii i uzmysłówmy sobie kilka faktów. Po II wojnie światowej na wsi mieszkało dwie trzecie ludności kraju, a dziś jest to mniej niż jedna trzecia populacji. Wieś tradycyjnie dostarczała miastu nie tylko żywności, ale i ludzi. Można zaryzykować twierdzenie, iż industrializacja i urbanizacja to przede wszystkim dzieło wieśniaków. W istniejących wyobrażeniach i pragnieniach przez całe dekady przeprowadzka do miasta była awansem. Państwo robiło wszystko, by było tak rzeczywiście, albowiem wpisywało się to w modernizacyjną wizję kraju, którego socjalistyczny ustrój miał pomóc dogonić przemysłowe potęgi Zachodu. Składową planu było przekształcenie chłopów w robotników przemysłowych lub rolnych. Chłopi (zwłaszcza osławieni kułacy) byli, mówiąc słowami Maksyma Gorkiego, bezmyślnym „workiem kartofli”, symbolem zacofania, ciemną masą niezdolną do przyswojenia postępowych idei proletariackich. Dopiero z czasem uznano ich za sojuszników, choć długo jeszcze z uporem kultywowali zabobonne postawy i nie przestawali chodzić do kościoła. Faktem jednak jest, że liczba zatrudnionych w rolnictwie w czasach komunistycznych szybko malała, średnio o dziesięć procent na dekadę, a jednocześnie możliwości bezpłatnej edukacji pozwoliły na wykształcenie rzesz wywodzącej się ze wsi inteligencji (nie zapominajmy, że prowadzono również akcję afirmatywną, w ramach której dzieci robotników i chłopów otrzymywały dodatkowe punkty).
W postkomunizmie zaskakują trzy rzeczy: po pierwsze, w latach 90. tempo przekształceń strukturalnych, czyli tzw. deagraryzacja wsi została spowolniona; po drugie, szanse edukacyjne zostały ograniczone; i po trzecie wreszcie, ludność wiejską ponownie uznano za przeżytek dawnej epoki. Może po kolei.
Proporcja mieszkańców wsi i miast ustatkowała się na tym samym poziomie (ok. 30/70 proc.), a jednocześnie liczba utrzymujących się z rolnictwa nie malała (choć obecnie się to zmienia). Szanse młodych na bezpłatne kształcenie zostały zminimalizowanie, gdyż większości na pobyt na studiach w mieście zwyczajnie nie stać. Wybierają zaoczne studia płatne. W ten sposób płacą podwójnie: najpierw podatki, za które za darmo studiują uprzywilejowane i bogate, uczęszczające do dobrych szkół i prywatnie dokształcane dzieci z miasta, a potem opłacając własne studia. Trudno o bardziej niesprawiedliwy układ, w którym państwo nie potrafi wyrównywać szans, a wręcz pielęgnuje dyskryminujący system.
Problem ostatni zasługuje na szczególną uwagę. Po raz kolejny, tak jak w komunizmie, „wieśniacy” przedstawieni zostali jako przeszkoda na drodze do modernizacji i w doganianiu Zachodu. Neoliberalni ekonomiści i politycy uznali, iż w szczególności robotnicy rolni są przykładem nieuleczalnie chorych „homo sovieticus”. By nie być gołosłownym, powiem tylko, że na przykład Jan Winiecki w swych wypowiedziach prasowych opisywał ową kilkusettysięczną armię zwolnionych z dnia na dzień z pracy w zamykanych PGR-ach jako ludzi, którzy „niczego się na nauczyli, tylko kraść” i „czekają na mannę z nieba”, dodając także, że „rodziny pracowników byłych pegeerów są zdemoralizowane”. Co gorsza, taka retoryka zakłada, że są oni przeszkodą w budowaniu świetlanej przeszłości, bo gdyby nie ich nawyki, to reformy przebiegałyby szybko i bezboleśnie. Cóż, łatwo zrzucić winę na bezbronne ofiary, które nie mają wpływu na strategiczne decyzje ekonomiczne i polityczne. Ciekawe, jak poradziliby sobie owi decydenci, gdyby mieszkali na obszarach z kilkudziesięcioprocentowym strukturalnym bezrobociem, we wsiach odciętych komunikacyjnie od świata? Jakikolwiek opór z ich strony jest traktowany równie podręcznikowo. „A nie mówiliśmy, że nie rozumieją systemu i nie potrafią się przystosować! Ich sprzeciw właśnie pokazuje, że są »homo sovieticus«”.
Czy da się powyższe wyobrażenia i zabiegi wyjaśnić z perspektywy kulturowej? Nasuwa się tu jeden z tropów interpretacyjnych. Z czasów studenckich pamiętam dowcip: „Dlaczego na wsi jest czyste powietrze? Bo chłopi nie otwierają okien”. Wówczas wydawał mi się śmieszny, lecz szybko zdałem sobie sprawę, jak jest okrutny i powielający stereotypy. To uwłaczające mieszkańcom wsi podejście swe historyczne korzenie ma przypuszczalnie w systemie stanowym, w którym obok łyków (mieszczan) i parchów (Żydów) byli pany (szlachta) i chamy, czyli chłopi. Zaczerpnięta z Biblii nazwa dla tej klasy społecznej wskazuje jednocześnie na jej zły charakter i przeklęty los. W pochodzie historii wywodząca się przecież ze wsi szlachta przeniosła się już jako inteligencja do miast, lokując wykreowanego Innego, a więc własne alter ego na wsi. W czasach panowania władzy ludowej aspirujący do miana miejskiej inteligencji chłopi przejmowali częściowo tamten etos i wartości. Temu własnemu Innemu, podobnie jak mieszkańcom Orientu, przypisywano cechy negatywne, takie jak zacofanie i prymitywizm, ale i pewne pozytywne, jak prostolinijność i uczuciowość. Stąd płynie ambiwalencja w ocenie „wsi” i „wieśniaków”, a w dalszej kolejności bukolicznego życia. Jest to jednak ambiwalencja wpisana w postawę tych, którzy są kulturowym hegemonem – miejskich inteligentów i pseudointeligentów. Dobrze byłoby wysłuchać głosu wieśniaków. Dobrze, że etnografowie i socjologowie wsi usiłują to robić i bezustannie podważają skostniałe stereotypy.
* Michał Buchowski, profesor antropologii społecznej.
** Tekst ukazał się w Kulturze Liberalnej z 20 września (nr 141) w ramach Tematu Tygodnia: "Ty wieśniaku!"- epitety, komplementy... (...). Więcej komentrzy: Mariana Pilota, Karoliny Bielawskiej i Julii Ruszkiewicz - CZYTAJ TUTAJ
Inne tematy w dziale Kultura