Miał to być pierwszy odpolityczniony dokument o katastrofie smoleńskiej. Jeżele takie było założenie autorki, to film jej się nie udał.
W filmie słychać uwagi o upolitycznieniu katastrofy i wykorzystywaniu jej do celów politycznych. Co dziwne, wyraża się tak tylko jedna strona rodzin. Smoleńsk łaczy ludzi i zarazem dzieli. Akurat to mogliśmy doskonale dostrzec.
Za upolitycznienie katastrofy obwinia się PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Za walki pod krzyżem również. Generalnie Kaczyński odpowiada za wszystko, co złe na tym świecie.
W stopniu największym w filmie występuje wdowa po Jacku Surówce, Ewa Komorowska, żona i córka Mariusza Kazany oraz Izabella Saryusz-Skąpska. W bardzo małym stopniu ukazuje się takie osoby jak Małgorzata Wassermann, Pani Gosiewska i Małgorzata Merta.
Skoro Ewa Ewart chciała zrobić film tylko o uczuciach ludzi, którzy stracili w katastrofie swoich bliskich, to nie powinna wkraczać w politykę.
To, co miało być największą zaletą tego filmu - stało się największą jego wadą.
Absolutnie nie zabieram rodzinom ofiar prawa do emocji, wstosunku do polityków. Nie kwestionuję ich szczerości. Ale ten film miał mieć inną tematykę.
Najbardziej spontaniczny był wg mnie wdowiec po Katarzynie Doraczyńskiej. Opowiadał o swoim życiu i o swoich uczuciach. Nie mieszał się w politykę. Jego słowa powinny się stać mottem tego filmu. Znalazł sens życia.
Inne tematy w dziale Rozmaitości