"Świadomość istnieje poza ograniczeniami narzucanymi nam przez czas i przestrzeń. Innymi słowy nie jest ona lokalnie przypisana do ciała, tylko jest obiektem kwantowym z zasady nieprzypisanym do miejsca. Jest obiektem, który określa się w trójwymiarowej przestrzeni dzięki zjawisku dekoherencji kwantowej, czyli ostatecznej siły determinującej kierunek, w którym podąży dany układ kwantowy.
Według dr Lanzy w jednym wszechświecie nasze ciało może być już martwe, ale zawsze będzie istniał jakiś inny wszechświat, w którym może się określić nasza świadomość zyskując tymczasowe przypisanie do czasu i przestrzeni. Gdyby ta teoria była prawdziwa oznaczałoby to, że po śmierci nasza świadomość nie wędruje do piekła czy nieba, ale do innego wszechświata". /źródło:dreamstime.com /
Nie wiem jeszcze jak to jest po śmierci, ale zanim ostatni oddech - próba odpowiedzi na pytanie - czy nasze wybory, decyzje - są tak naprawdę naszymi, autorskimi? Czy to jedynie nasza iluzja, a może nawet chciejstwo?
Co sprawia, że już w dzieciństwie, do czegoś przylegamy, a reszta jest bez znaczenia?
W niedawnej rozmowie z mężczyzną pojawił się pośredni wątek wpływu bohaterów literackich na preferencje uczuciowe kobiety.
Nigdy świadomie nie łączyłam fikcyjnego świata, z mymi życiowymi decyzjami.
Ale przyjrzyjmy się.
Pan Maluśkiewicz - no nie tyle podkochiwałam się w nim, co zmaltretował mnie emocjonalnie spełnieniem swego marzenia, bez wiedzy, że je spełnił. Łzy moje liczone w litrach... Ale to miałam z 5 lat...
Potem " W pustyni i w puszczy" - miałam z 6, 7 lat...Że niby Staś?
Pudło.
Me serce lotem F17 poleciało do Chamisa. Gdy nakręcono ekranizację - pieściłam wzrokiem - jedynie Chamisa. Moje rówieśniczki mdlały na samą myśl o Stasiu - a ja byłam ta "nienormalna". Nie dość, że wobec naszej wtedy metryki Chamis był "starcem", to jeszcze jakiś taki...
Ale to Staś był papierowy, płaski, do torsji pozytywny. Chamis - to złożona postać, niejednoznaczna. Najbardziej sfatygowane strony powieści były te, w których Chamis wydobył z oceanu pustyni drobną Nell na rękach, podczas burzy piaskowej. Oddał ją w ramiona Stasia - tam już strony książki są jak nowe...
Martin Eden - pełen pasji, determinacji, silny fizycznie i także mentalnie. Świetnie wgryzający się w fundamenty manipulacji i gierek wokół niego. Jedynie jego serce mocno pobłądziło. Naprawił to - przełamując silny instynkt życia.
No a ten - to już totalnie mnie zniewolił uczuciowo. Quasimodo. Był zresztą ostatnią "papierową" mą miłością. Nie, nie dlatego, że już nigdy niczego nie przeczytałam. Wręcz przeciwnie - no ale naturalnym rytmem życia, fikcja ustąpiła miejsca mężczyznom z krwi i kości.
Zdarzało się, że jakaś tam postać literacka była mi bardziej lub mniej bliska - ale nic ze skali porywu młodziutkiego mego serca - płochego dziewczęcia.
Co mi więc zostało z tych "mlecznych" miłości?
Że karoseria nigdy nie miała znaczenia.
Że uwielbiam być świadkiem dumy męskiej, gdy spełnia się jego marzenie /Maluśkiewicz/.
Że w mężczyźnie porywa mnie jego wielowymiarowość, a nie nudna, płaska oczywistość i przewidywalność.
No i siła - niekoniecznie fizyczna - ale na pewno mentalna.
A rezulat tego jest taki, że...
"Niektóre złośliwości nie ranią, niektóre objęcia nie otulają, niektóre uśmiechy nie rozweselają, a czasem dłoń na dłoni nie oznacza niczego... Oczywiście to zależy od tego, czyja to dłoń." Dorotea de Spirito
A clip? Też moja dawna miłość...
Inne tematy w dziale Rozmaitości