Andrzej Szymon Kozielski Andrzej Szymon Kozielski
133
BLOG

Władza ludowa contra brat Kloc. Z frontu walki z nielegalnym handlem dewocjonaliami w powi

Andrzej Szymon Kozielski Andrzej Szymon Kozielski Polityka Obserwuj notkę 3


Władza ludowa contra brat Kloc. Z frontu walki z nielegalnym handlem dewocjonaliami w powiecie kozielskim w 1965 r.

Tytułem wstępu

 Według komunistów Kościół katolicki w Polsce Ludowej należało osłabiać zawsze i wszędzie. Zarówno podczas centralnie sterowanych, dużych akcji (np. wyprowadzanie religii ze szkół czy odbieranie szpitali i domów opieki, zamykanie kościelnych placówek szkolnych i wychowawczych), jak i na co dzień. Liczyła się konsekwencja, skrzętne wykorzystanie każdej nadarzającej się okazji. Niekiedy sprawę ułatwiał ten czy inny „funkcjonariusz kultu”, któremu powinęła się noga, czegoś nie dopilnował, nie dopełnił jakiejś formalności. Niejako sam dał powód do surowej reakcji stróżów prawa, prokuratury, sądów. Trudno, i tak w życiu bywa. „Kto nie ryzykuje, w kozie nie siedzi”. Oto taka właśnie historia.

Przestępca Kloc

Dwudziestego siódmego lipca 1965 r. w Komendzie Miejskiej Milicji Obywatelskiej (KPMO) w Koźlu wszczęto dochodzenie „w sprawie prowadzenia zarobkowego handlu dewocjonaliami na terenie powiatu kozielskiego w miesiącu lipcu 1965 r. bez zezwolenia właściwych władz” przeciwko zakonnikowi - albertynowi. Podstawą wszczęcia dochodzenia były „materiały oficjalne”, tzn. notatka funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa kozielskiej Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej. Jak zapisano, tego dnia zatrzymany został w Kędzierzynie, powiat Koźle „zakonnik Wojciech Kloc, który wraz ze swoim siostrzeńcem Franciszkiem Klocem uprawiał zarobkowy handel dewocjonaliami bez zezwolenia właściwych władz . Przy zatrzymanych znaleziono 34.087,34 zł w gotówce oraz dewocjonalia o ogólnej wartości ok. 17.000 złotych” . Handel prowadzono na terenach przykościelnych w powiecie kozielskim, od 23 do 26 lipca 1965 r. Kim był ojciec Kloc? Był albertynem, który starał się zarobić pieniądze na remont dachu domu zakonnego w Zakopanem przy ul. Kościeliskiej 47 a, którego był przełożonym. Urodził się 25 listopada 1995 r. w Tursku w powiecie Nowy Sącz, miał ukończone 4 klasy szkoły podstawowej (powszechnej), nie miał zawodu, całe życie spędził w zakonie . W chwili zatrzymania był więc 70 – letnim starcem, który musiał korzystać z pomocy krewnego. Ten ostatni, jak ustalono, „nie był jego wspólnikiem, a tylko pomagał mu w handlu, za co miał otrzymać wynagrodzenie” . Zapewne dlatego nie został objęty aktem oskarżenia.

 Brat Kloc miał dopuścić się przestępstwa z art. 11 ustawy z dnia 1 lipca 1958 r. o zezwoleniach na wykonywanie przemysłu, rzemiosła, handlu i niektórych usług przez jednostki gospodarki nieuspołecznionej (Dz. U. 1958 nr 45, poz. 224) , zagrożonego m. in. karą aresztu nawet do 2 lat. Podczas przesłuchania br. Kloc przyznał się do zarzucanego mu czynu i wyjaśnił, że handlu podjął się z własnej inicjatywy i wyłącznie po to, aby pozyskać środki na remont domu zakonnego, o czym wspomniano wyżej. Wykorzystał peregrynację obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, bo wtedy na nabożeństwach gromadziło się sporo wiernych. Handlował od początku lipca do chwili zatrzymania, a o zezwolenie wymagane prawem nie starał się, gdyż nie zamierzał parać się handlem na stałe. Sprzedawał modlitewniki, różańce, medaliki w które zaopatrywał się u niejakiego Lewandowskiego w Częstochowie przy Placu Wieluńskim .

 Na marginesie sprawy, kozielscy esbecy wpadli na trop pewnej tajemnicy dotyczącej druku modlitewników. Otóż „[…] jak stwierdził biegły, znalezione przy Klocu modlitewniki są świeżo wydrukowane. Tymczasem z tzw. „stopki drukarskiej” […] wynika, że zostały one [wydrukowane] w księgarni Henryka Głogowskiego w Częstochowie w latach 1925 – 1927. Ponadto Wydział IV – ty tutejszej Komendy dysponuje sprawdzonymi danymi, że drukarnia Głogowskiego już od wielu lat nie istnieje, a sam Głogowski jest już emerytem. Stąd nasuwa się wniosek, że modlitewniki te były drukowane w nielegalnej drukarni, a zatem materiały dotyczące Lewandowskiego zam. w Częstochowie po skompletowaniu zostaną przekazane Wydziałowi IV – mu KW MO w Katowicach z uwagi na właściwość terytorialną” . Idąc tym tropem sprawdzano m. in., czy modlitewniki te mają debit komunikacyjny na terenie Polski . Najwyraźniej sprawdzano, czy książeczki te nie były przypadkiem drukowane za granicą i – jeśli tak- czy legalnie rozprowadzano je w Polsce.

Podczas rewizji osobistej br. Klocowi odebrano m. in. dowód osobisty, pasek do spodni „rużaniec sznur” (sic!), „kłudkę i 4 kluczyki”, portmonetkę skórkową, 160 złotych, 2 zegarki kieszonkowe z białego metalu, portfel stary skórzany, okulary zdrowotne z futerałem i długopis .

Zakonnika próbowano także zidentyfikować poprzez poszukiwania w Kartotece Centralnej Biura „C” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych . W dokumentach widniało dwóch Wojciechów Kloców urodzonych w 1895 r. – jeden z nich był podejrzany o działalność wywiadowczą na rzecz Stanów Zjednoczonych, drugim był nasz albertyn „rejestrowany jako ksiądz przez Służbę Bezpieczeństwa Zakopane do nr 29589” . Gwoli wyjaśnienia dodać trzeba, że bohater niniejszego tekstu księdzem nie był, a tylko bratem zakonnym (co nie przeszkadzało mu być przełożonym domu zakonnego albertynów, jako, że w tym zgromadzeniu na pierwszym miejscu stoi posługa ubogim, nie zaś tradycyjne duszpasterstwo, gdzie kapłani rzeczywiście są niezbędni) .

Po zapoznaniu br. Kloca z materiałami dochodzenia , w dniu 29 lipca 1965 r. zamknięto je , a „akta sprawy przekazano do Prokuratury Powiatowej w Koźlu z wnioskiem o sporządzenie aktu oskarżenia przeciwko Wojciechowi Klocowi z art. 11 ustawy z dnia 1 lipca 1958 r.”

 Osiemnastego sierpnia 1965 r. sporządzono akt oskarżenia przeciwko Wojciechowi Klocowi, sporządzony „na podstawie wyników dochodzenia nr 39/65” . Jest to dokument nader lakoniczny. Albertyna oskarżono o to, że: „W lipcu 1965 r. na terenie powiatu kozielskiego prowadził zarobkowy handel dewocjonaliami, nie mając na to zezwolenia właściwych władz, to jest o czyn przewidziany w art. 11 ustawy z [dnia] 1 lipca 1958 r. (Dz. U. nr 45, poz. 224)” . Jako świadków zgłoszono: Antoniego Porębskiego i Kazimierza Wójcika z Koźla, Jana Łabynicza (?) z Kędzierzyna oraz Alfreda Tylca z Bierawy. Dowodami do odczytania były: protokół zatrzymania Wojciecha Kloca z 26 lipca 1965 r., protokół odebrania przedmiotów wraz z ich wykazem i „kwit Wydziału Finansowego Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Koźlu i pismo KP MO do Wydziału Finansowego” . Dowodem rzeczowym były dewocjonalia według wykaz zawartego w aktach sprawy .

 Czternastego września 1965 r. akt oskarżenia wraz z aktami sprawy został przesłany przez prokuratora powiatowego Mirosława Muca do Sądu Powiatowego w Koźlu . Tak czytamy z dokumencie prokuratury właśnie z 14 września 1965 r. Natomiast w piśmie z 20 listopada 1965 r. czytamy, iż sprawę rozpoznano w sądzie już 7 września tegoż roku. Nieścisłość tą należy chyba złożyć na karb nieuwagi urzędników sporządzających pisma oraz wielości instytucji zaangażowanych w sprawę (MO, SB, prokuratura, sąd, instytucje centralne), z których każda być może chciała tutaj „pociągać za sznurki”…

 A zatem: „[…] siódmego września 1965 r. Sąd Powiatowy w Koźlu rozpoznał tę sprawę w postępowaniu nakazowym i na zasadzie art. 11 ustawy z dnia 1 lipca 1958 r. skazał Kloca na karę grzywny w wysokości 1000 zł oraz zapłacenie opłaty sądowej w wysokości 100 zł. W przedmiocie dowodów rzeczowych sąd nie zajął stanowiska. Po otrzymaniu nakazu karnego Kloc uiścił karę i opłatę sądową przekazem pocztowym, po czym 28 października 1965 r. zwrócił się z pisemną prośbą do Sądu Powiatowego w Koźlu o zwrot zakwestionowanej gotówki i dewocjonaliów. Prośbę swą motywował tym, że jest starcem, nie wiedział, iż na prowadzenie handlu trzeba mieć zezwolenie, a pieniądze są mu potrzebne na zakup artykułów żywnościowych dla domu zakonnego. Postanowieniem z 10 listopada 1965 r. sąd orzekł przepadek dewocjonaliów o łącznej wartości 17.000 złotych na rzecz Skarbu Państwa. Natomiast gotówkę sąd postanowił zwrócić Klocowi stojąc na stanowisku, że brak jest dostatecznych dowodów na to, by pochodziła ona z przestępstwa. Postanowienia sądu w tej sprawie są prawomocne” .

Podsumowanie

W tekście starałem się ukazać jedynie mały wyimek realiów życia duchowieństwa rzymskokatolickiego w Polsce Ludowej. Mikroskopijny wręcz fragment peerelowskiej codzienności. Niektórzy Czytelnicy z pewnością zauważą, że aparat państwowy zadziałał wobec brata Kloca w zasadzie prawidłowo, że trudno tutaj mówić o jakimś specjalnym prześladowaniu członków Kościoła, tak charakterystycznym dla Polski Ludowej. Przepis stosownej ustawy nie był bezpośrednio wymierzony w Kościół, nakazywał bowiem wszystkim, których rzecz dotyczyła, rejestrowanie działalności handlowej. Podobne rozwiązania obowiązują w Polsce i teraz – zasadniczo nie można prowadzić działalności gospodarczej bez rejestracji (najnowszy wyjątek – działalność na bardzo mała skalę, możliwa zgodnie z art. 5.1 i n. ustawy z dnia 6 marca 2018 r. prawo dla przedsiębiorców – Dz. U. 2018 poz. 646). Zakonnik po prostu zlekceważył przepis (niektóre prawa w Polsce Ludowej bywały rozumne), za co został ukarany. Co więcej, komunistyczny sąd nie odebrał mu gotówki, którą przy nim znaleziono, chociaż, gdyby chciał to zrobić, uczyniłby to bez najmniejszego problemu. Innymi słowy, brat Kloc został potraktowany tak jak i inni obywatele PRL i „sam sobie był winien”.

 Można tak argumentować. Pochylmy się jednak nad człowiekiem, on jest zawsze najważniejszy. Wojciech Kloc był siedemdziesięciolatkiem – starcem - jak sam o sobie mówił. Jako przełożony ubogiego konwentu albertynów w Zakopanem chciał zebrać fundusze na remont dachu. Pomocy nie mógł spodziewać się od nikogo. Ani od państwa – z wiadomych i oczywistych przyczyn, ani od Kurii Metropolitalnej w Krakowie – ta wyposażyła go tylko w nic nie warte na forum świeckim „zezwolenie”, ani od parafii – bo albertyni duszpasterstwa nie prowadzili i parafii oraz parafian nie mieli. Mieli natomiast biedaków, którymi się opiekowali, ci jednak pomóc nie mogli. Pozostawiony sam sobie nie opuścił rąk, próbował sprostać sytuacji. Nie ubiegał się o zezwolenie na prowadzenie sprzedaży dewocjonaliów, gdyż – jako zakonnik – w zasadzie nie powinien zajmować się handlem, a przede wszystkim dlatego, że traktował swe zajęcie rzeczywiście jako chwilowe. Najprawdopodobniej doniesiono na niego – pewnie uczynił to któryś z konkurentów handlujących dewocjonaliami lub osoba postronna. Ostatecznie pieniędzy na remont domu zakonnego zebrać się nie udało – nie dość tego - trzeba było jeszcze uiścić zasądzoną grzywnę i pogodzić się ze stratą dewocjonaliów.

 Z tekstu można dowiedzieć się także o niedostatku w jakim egzystowały w PRL niektóre zgromadzenia zakonne, nie prowadzące duszpasterstwa parafialnego. Albertyni z Panią Biedą byli dobrze zaznajomieni od zawsze, to ona – jak widać - wyprowadzała ich z klasztoru i zmuszała do działań wręcz rozpaczliwych. Także obecnie brak środków do życia często doskwiera żeńskim wspólnotom kontemplacyjnym, co zadaje kłam modnym teoriom o „bogactwach” Kościoła. Jest to jednak już zupełnie inna historia…


Zwykły człek. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka