"Zgłupiałaś? Przecież tam już od dawna nikt normalny nie chodzi!" - Tak znajomy skomentował moje utyskiwanie na to, co zobaczyłam kilka dni temu w warszawskiej "Zachęcie". Ma rację człowiek, przecież to już tak od dłuższego czasu - skandale, prowokacje, zadymy, polityka no i chyba nie tak dużo sztuki. Zapomniałam - ostatnio brakuje mi czasu na sztuki piękne, "na mieście" bywam rzadko a tu goście spoza Warszawy, Narodowe w remoncie (o zgrozo - do maja!!!), trzeba gdzieś pójść a przy tych czarcich mrozach trudno biegać po Łazienkach czy po Wilanowie. No i tak wyszła "Zachęta".
Na parterze niewielka wystawa - przedmioty użytkowe jako obiekty sztuki. Dla tradycjonalistów oczywiście obraza smaku, dla obeznanych ze sztuką współczesną rutyna. Może być, nic szokującego. Ale nie o tę ekspozycję chodzi, chodzi o tą drugą. To wystawa polskiej artystki żyjącej w Wielkiej Brytanii, Goshki Macugi, o wiele mówiącej nazwie "Bez tytułu". Jak czytamy w informatorze to pierwsza indywidualna prezentacja artystki w instytucji publicznej w Polsce. Powstała "wokół problemu cenzury w sztuce polskiej po 1989r, ataków na obiekty sztuki, artystów, kuratorów (...)." Dalej odwiedzający dowiaduje się, że do najgłośniejszych ataków - aktów niszczenia dzieł sztuki, nacjonalistycznych i antysemickich wystąpień doszło właśnie w Zachęcie. Natychmiast przypomina się Olbrychski tnący szablą Wołodyjowskiego swój portret w mundurze SS-mana. Co miał zresztą biedny robić - nikt nie popiera w końcu aktów przemocy i nieszanowania prawa ale gdy nic innego na głupotę nie pomogło, wkurzył się aż szabla Wołodyjowskiego poszła w ruch.
Potem faktycznie dochodziło w "Zachęcie" raz po raz do różnych zadym. Nie pamiętam już dokładnie czy na tle antysemickim czy katolicko.-antykatolickim, narodowym czy jeszcze jakimś innym - od pewnego czasu faktycznie przestawiłam się na galerie i muzea bez zadym. Cały ten jazgot też w końcu robi się nużący i zainteresowani sztuką wolą - zamiast po raz dziesiąty czytać o krzyżu z genitaliami czy o zarzynanej zwierzynie i o niesłusznych i cenzorskich reakcjach na te cuda sztuki - po prostu przejrzeć sobie album z dobrym malarstwem czy posłuchać muzyki.
Ale wróćmy do wystawy. Punktem wyjścia ekspozycji są archiwa, dokumentacja, teczki z materiałami o artystach, wycinki prasowe, zdjęcia, skargi i wnioski, itp.. Można wręcz powiedzieć, że stanowią one nie tylko punkt wyjścia ale także i centralny punkt wystawy, przy którym kilka obiektów artystycznych - jakaś rzeźba, gobelin i zdjęcia - właściwie giną. Cała uwaga widza kieruje się na ścianę z poprzyszpilanymi do niej wycinkami prasowymi i dokumentami oraz na gablotę. Przedstawiają one - w myśl idei wystawy - właśnie gnębienie sztuki i artystów w obecnej Polsce. Z poprzyszpilanych świstków dowiadujemy się, że mohery wstrętne walczą ze sztuką i nie chcą wcale podziwiać profanowania symboli religijnych. Innym znów razem gnębienie wolności przyjmuje postać urzędnika zamykającego część wystawy, bo ktoś tam się onanizował czy wyrabiał coś innego podobnego. Pośród niezliczonych świstków wisi jeden pokazujący, jak w IIIRP gnębiony jest Adam Michnik (za brata) i inny, jak to Olbrychski targnął się na dzieło sztuki. Fakt, że owo dzieło w sposób nieetyczny wykorzystywało wizerunek aktora, został pominięty.
Po kilku minutach człowiek dostaje oczopląsu od czytania tych świstków i przechodzi do gabloty. Ta daje jeszcze pełniejsze wrażenie, jak to w Polsce żadnej wolności nie ma i ciemnogród sztukę zwalcza. Znaczna część gabloty to listy pod adresem byłej dyrektor "Zachęty" Andy Rottenberg zawierające debilne epitety i wyzwiska w rodzaju "ty żydowska k...wo", "bez męża cipa się zwęża", "dziwko żydowska meteorem w łeb dostaniesz", "wy parchy, spier... lajcie stąd wszyscy" i wiele innych tym podobnych. Byłej dyrektor "Zachęty" można i należy oczywiście z powodu podobnych wyzwisk współczuć. Rozumne reakcje mogą być jednak w takim przypadku tylko dwie. Albo należy uznać anonimy za wymysły idioty i wyrzucić je do kosza albo uznać je za niebezpieczne i szkodliwe i zgłosić sprawę organom ścigania. Osobiście za postępowanie właściwe w tym wypadku uznałabym to drugie rozwiązanie - z podobnymi zachowaniami należy walczyć a jeżeli w grę wchodzą groźby czy wyzwiska, to jest to po prostu naruszenie prawa i sprawa dla prokuratury, raczej nie dla galerii. Pokazywanie tych bzdetów w głównych salach wystawowych "Zachęty" - i to na koszt podatnika, bo w prywatnych galeriach i za własne pieniądze niech każdy pokazuje co chce - budzi podejrzenia, że znów nie chodzi o sztukę czy (w tym wypadku nie daj Boże!) dziedzictwo kultury narodowej a o prowokację i o zaspokojenie potrzeb narcystycznych towarzystwa wzajemnej adoracji.
Co na taką sztukę poradzić? Podobno ludzie piszą masowo zażalenia, do dyrekcji, do Ministerstwa Kultury - to raczej wszystko na nic. Zażalenia mogą wylądować najwyżej na następnej wystawie (miejmy nadzieję, że jednak nie w odremontowanym Muzeum Narodowym) jako eksponat i pokazywać, jak to głupie mohery zwalczają sztukę i cenne dziedzictwo narodowe. Długofalowo trzeba czekać na jakieś zmiany w resorcie kultury. A doraźnie nie ma innej rady - chyba trzeba zaparzyć sobie porządną kawę czy nalać lampkę dobrego wina i przy dobrej muzyce (może być Lutosławski czy Bacewicz - żeby nie powiedzieli, że głupi moher i zacofany i na nowoczesnej sztuce się nie zna), wziąć w rękę album z dobrym malarstwem i w ten sposób przetrwać do lepszych czasów.
Wystawa będzie pokazywana jeszcze do 19.02 ale do odwiedzenia "Zachęty" stanowczo nie zachęcam!!!
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura