Polacy są mistrzami porażek. Nieważne czy tych spodziewanych czy tych bolesnych, ale żaden kraj tak nie umie "cieszyć się" jak coś nie wyjdzie. Zawsze mamy jakieś usprawiedliwienie.W mojej ocenie nie zmienia nic nawet wczorajsze zwycięstwo polskich siatkarzy. Wydaje mi się zresztą, że i oni nie zdobedą medalu, bo imprezy takie jak Igrzyska Olimpijskie trzeba umieć rozgrywać według zasad nakreślonych przez indywidualne możliwości fizyczne i psychiczne danego sportowca.. Powiem więcej. Siatkarze nie mają mentalności zwycięzców, mają świadomość, że jako drużyna są mocni, ale wystarczy, że jedno ogniwo nie zatrybi i zrobi się problem. Przykład? Niepolski, ale zawodowy. Chicago Bulls rozniosło wszystkich w sezonie zasadniczym NBA. W play-off poważnej kontuzji doznaje Rose i "Byki" kończą sezon w pierwszej rundzie. Oczywiście nie musi być kontuzja, może być słąbsza forma czy jakaś blokada po nieudanym zagraniu, ale faktem jest to, że o sile drużyny paradoksalnie chyba stanowią zawsze indywidualne możliwości, umiejętności wielu jego ogniw nie jednego dwóch czy nawet trzech. Czy o tym pamiętają siatkarze i trener Anastasi?
Kolejna kwestia takich, a nie innych startów Polaków na IO w ostatnich latach to kryteria, jakieś minima na podstawie których dany sportowiec otrzymuje olimpijską nominację. Myślę, że nie tędy droga, bo zawodnik dąży tylko i wyłącznie do tego, aby taką nomicję zdobyć, często w ostatniej chwili i na olimpiadę jedzie dumny ze swojej "wielkości", nieprzygotowany do startu i przesiąknięty, wciągnięty w gwarną atmosferę wioski olimpijskiej. Oczywiście są też międzynarodowe kryteria i nic tutaj nie możemy zrobić, ale na własnym podwórku możemy zadbać o lepsze przygotowanie grupy sportowców do startu. Uważam, że należy zlikwidować minima, a po prostu cały czas wyszukiwać talentów, szkolić latami przez odpowiednio zaznamionych w temacie trenerów, w odpowiednich warunkach, a jak przyjdzie czas to wysłać daną grupę na olimpijskie zawody. A dzisiaj widzimy te same twarze zawodników, trenerów, ktorzy jak już raz przypadkiem zdobyli jakiś medal to są święci i nienaruszalni. Takimi kryteriami nie mogą być też starty w zawodach mistrzowskich, bo nie są one w żadnym wypadku równoznaczne ze startem olimpjskich, tam zawsze jest inna specyfika i tą specyfikę muszą znać szkoleniowcy szkolący przyszłych olimpijczyków. A jeżeli są kryteria międzynarodowe, zwłaszcza w grach zespołowych to trzeba wybrać jakie drużyny mają szansę na tę olimpiadę jechać. Jedną zaprzepaściliśmy. Drużyna piłkarska nie grała w eliminacjach do ME. Można więc było stworzyć taką drużynę olimpijskiego futbolu, która miałaby szansę przejść eliminacje.
Przygotowanie do takiego turnieju jak Olimpiada to przedsięwzięcie bardzo trudne i wymagające zastosowania odpowiednich metod zarówno w przygotowaniu fizycznym jak i mentalnym. Musimy takie wzorce brać od kogoś, bo sami nie jesteśmy w stanie takiego przedsięwzięcia podjąć. A najlepiej dzisiaj uczyć się od Chińczyków. Niewątpliwie sportowcy z tego wielkiego, azjatyckiego mocarstwa są pilnie strzeżeni i odizolowani od zainteresowanych ich metodami szkoleniowymi. Dlatego, jak się da trzeba ich podpatrywać, chociażby na olimpiadzie i ściągać za duże pieniądze chińskich trenerów, bo tylko tak możemy ich u siebie zatrudnić. Skończyły się już czasy jak azjaci pracowali u nas za pół darmo, chyba że należą w swojej dziedzinie do III czy IV kategorii specjalistów w swojej ojczyźnie. Chińczycy pokazują, że ich metody przynoszą sukces. Naturalnie nie może być mowy o jakimś koszarowaniu obozowym przez cały rok danej grupy zawodników, ale trzeba poznać jak konkretnie Chińczycy przygotowują zawodnika, jak docierają do jego psychiki, jak wyciągają ze środka człowieka pokłady energii, precyzji i koncentracji. Jeżeli uda nam się choć po części poznać te środki, to myślę, że sukcesy same przyszłyby.
Pora w końcu jakieś wnioski wyciągnąć. Latami zaprzepaszczaliśmy sukcesy naszych olimpijczyków. Żyliśmy i żyjemy historią, starymi metodami, a świat idzie do przodu. Dzisiaj już nie wystarczy trenować z grupą pływaków na Florydzie czy z kolarzami w Arizonie. Dzisiaj stawia się na indywidualne możliwości danego zawodnika, to jest klucz do sukcesu. Chińczycy to potrafią. Tam jak jesteś słaby to nie jedziesz, musisz wygrywać. Trzeba zacząć obserwować, selekcjonować, dopasowywać i poprosić o pomoc ludzi z "Kraju Smoka". Jeżeli zmienimy metody, będziemy się uczyć od najlepszych, to nikt nam nie stanie na przeszkodzie w osiągnięciu sukcesów olimpijskich. Żaden sędzia nie zabierze nam medalu, żadne wymagania, warunki nie będą nam straszne. Trzeba jednak zmienić myślenie, schować się, zniknąć z telewizji i szukać, obserwować i czuwać. Zabezpieczać i pielęgnować każdą perelkę,dodawać nowe, nieskażone.
Mówi się też dużo o tym, że trzeba postawić na konkretne dyscypliny, a nie rzucać płotki na każdą głęboką wodę. Racja, stuprocentowa racja, ale o tym tylko się mówi, nie robi się nic w tym kierunku. Czy więc doczekamy czasu, że słowa zamienią się kiedyś w czyn? Jestem sceptyczny, bardzo sceptyczny, bo Polacy to taki specyficzny naród, że cieszą się z piędziesięciu wygranych bitew i są tym samym przekonani, że już łatwo wygrają całą wojnę. A wojnę przeważnie niestety przegrywają, a prawdziwymi mistrzami okazują się Ci, którzy podnieśli się po nokaucie i potrafili wyciągnąć wnioski z błedów, które do tego nokautu doprowadziły.
Igrzyska Olimpijskie to wojna wybitna, wojna fizyczno- psychologiczna, dla najlepszych, najtwardszych graczy. Okazuje się niestety, że na palcach jednej ręki wśród tych wybitnych sportowców można policzyć Polaków. Polacy niestety muszą od nowa zaczynać edukację i jak dobrze ją wykorzystają to będzie wór medali, jesteśmy w końcu jednym z większych europejskich krajów, więc i ludzi do osiągnięcia olimpijskich celów też mieć powinniśmy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości