Sugerując się tytułem notki można wyciągnąć wnioski, że jestem zgryźliwym tetrykiem, który szuka dziury w całym i z niczego nie potrafi się cieszyć! Otóż zapewniam, że cieszę się bardzo z tych dwóch złotych medali, cieszę się z medalu dwójki wioślarskiej Fularczyk-Michalska. Muszę też powiedzieć, że bardzo ciekawy był wczoraj konkurs olimpijski zarówno ten z udziałem Polaka w podnoszeniu ciężarów, jak i lekkoatletyczny konkurs pchnięcia kulą. Widać było nie jakieś tam nadmierne, siłowe, automatyczne wytrenowanie, moc, ale logiczne myślenie i podporządkowanie temu sytuacji, która nadarzyła się w czasie trwania zawodów. Majewski chyba nie miał za bardzo możliwości jakiegoś komputerowego, mechanicznego przygotowania do imprezy. Mało tego. Wcześniej gdy się intensywnie przygotowywał lądował przeważnie poza podium. I gdy metody przygotowawcze nie sprawdzały się, gdy Kulomiot wreszcie ustatkował się, dziecko mu się urodziło, to zaraz IO i jego start w obronie mistrza tej imprezy. I co mógł zrobić Majewski, po którym chyba nikt się nie spodziewał, że obroni pozycję sprzed czterech lat? Otóż Kulomiot posłuchał się pewnie swojego trenera i postanowił wystartować na pełnym luzie i świeżości, co okazało się "strzałem w 10-tkę"! Majewski do Londynu pojechał w ostatniej chwili, jeszcze przed odlotem, już podczas igrzysk gościł częściej w studiach telewizyjnych niż na treningu i jak widać obalił pewien mit. Mit ten był taki, że trzeba ciężko trenować, wypełniać normy, realizować dyrektywy, przestrzegać procedury, być tym samym pewnym siebie, a sukces murowany. Majewski udowodnił, że można być wypoczętym, zrelaksowanym, "spełnionym rodzicielsko" i mieć wszystko, i wszystkich gdzieś, żeby osiągać sukcesy. Udowodnił jak miękkie i nietrwałe są dzisiejsze podręczniki dla trenerów, jak tępe są szkolenia, jak niestabilne jest prowadzenie danego zawodnika pewnym rytmem. Wymowna była scena pokazana w telewizji, jak nasz Kulomiot, po wygraniu olimpijskiej rywalizacji podbiega do polskiej ekipy, bierze flagę na swoje ramiona i śmieje się, śmieje się szyderczo w niebogłosy. A z kogo on tak się śmiał? Ano z tych wszystkim mądrali, terminatorów, siłaczy, analityków, wszystkich co rozumy już pozjadali! Obrona tytułu mistrza olimpjskiego to nielada sztuka. Sztuka ta udała się Majewskiemu najmniejszym kosztem. Polski Kulomiot świadomy swojej lekkości, rozlużnionej masy mięśniowej jak określił to trener Olszewski poszedł na tzw. dzika i ma co chciał. Podobny schemat był chyba też w Pekinie, tylko, że tam był jeszcze młodszy, debiutant, mógł sobie na to bez kompleksów pozwolić. Potem zaczął kombinować, doprecyzowywać i efekty były poniżej oczekiwań. Wrócił w Londynie do starych metod, najprostszych, ale najskuteczniejszych, wymuszonych po części przez sytuację życiową. Ma jednak efekt. Będą go teraz nosić jak rzymskich imperatorów:-)
Drugi z naszych reprezentantów, który wczoraj stanął na najwyższym podium to raczej miał odrobinę farta. Szczęściu jednak, zawsze trzeba pomóc, a najlepszą pomocą jest ruszenie głową i tą głową ruszył wczoraj trener polskiej kadry Mirosław Choroś. Ten trener debiutuje chyba na igrzyskach( nie jestem pewny!), jednak decyzje, które wczoraj podejmował były na tyle dojrzałe, że doprowadziły Zielińskiego do olimpijskiego złota. Trener świadomy był, że Zieliński może podnieść tyle i tyle, i nie kombinował, trzymał się bardzo mocnego Rosjanina. Gdy się okazało, że Rosjanin podnosi wszystko bez problemu, postanowił w ostatniej próbie Polaka w podrzucie postawić na ciężar, który punktowo zrównałby obu zawodników. I podniósł wyprzedzając rywala mniejszą wagą ciała. A 19-letni Rosjanin nie wytrzymał presji i nie podniósł ostatniego podejścia. Tam liczył się jeszcze reprezentant Iranu, ale widać było, że jest niestabilny i idzie z tzw. "motyką na słońce":-) A, że wcześniej odpadł sensacyjnie Chińczyk, który nic nie podrzucił( czasem i u nich się zdarza:-) ) to Polak sięgnął po złoto. Adrian więc przy bardzo korzystnym zbiegu okoliczności, podniósł to co wyćwiczył i z bardzo logiczną taktyką trenera wygrał! Ten z kolei przypadek pokazuje po raz kolejny, że nie trzeba trzymać się jakiegoś rytmu, norm, tylko do zdobycia olimpijskiego złota potrzeba trzech rzeczy:
1. Solidnie trenować, w granicach swoich możliwości
2. Myśleć w czasie trwania konkurencji
3. Mieć odrobinę szczęścia
Uważam, że gdyby odrzucić ten trzeci punkt to można spokojnie liczyć na miejsce medalowe. Medal jest celem startu olimpijskiego i ta zasada powinna przyświecać każdemu sportowcowi jadącemu na imprezę!
Podsumowując, to wniosek nasuwa się jeden. Polacy odrzućcie wszelkie marzenia, złudne nadzieje. Solidnie trenujcie i myślcie, a sukces sam przyjdzie. Odrzućcie dyrektywy, procedury, tryby, programy, diety. Zawsze jest diametralnie lepiej brzydko wygrać niż pięknie przegrać. Nie można też nigdy mówić, że jadę wygrać, bo jestem taki mocny, że miernik na przyrządzie wykazał najwyższą cyfrę. Miernik to tylko maszyna, co może często się psuć. Najlepszy miernik mamy w głowie i on nie popsuje się jeżeli nie będzie ingerencji z zewnątrz:-)
Gratulacje dla Majewskiego i Zielińskiego, oby inni wzięli w nich przykłady!
Inne tematy w dziale Rozmaitości