lugola lugola
498
BLOG

Ciężkie życie ateisty

lugola lugola Rozmaitości Obserwuj notkę 35

Wiele lat temu często odwiedzał nas przyjaciel rodziny, profesor filologii polskiej. Wspaniały człowiek, przyjacielski, lubił żartować z nami - dzieciakami i nie zwracał uwagi na moją Mamę, która nas strofowała i kazała zajmować sie swoimi zabawkami, a zostawić w spokoju pana profesora. Był zadeklarowanym ateistą, często całe noce dyskutował na ten temat z moim ojcem, człowiekiem głęboko wierzącym. Nic nie rozumiałam z tych rozmów, byłam za mała i zupełnie mnie to nie obchodziło. Te sprawy, te różnice światopoglądowe zupełnie nie rzutowały na nasze relacje rodzinne z profesorem.

Kiedyś doszło do tragicznego wypadku. Profesor zginął, pozostawiając żonę i dwie córki. Byliśmy na pogrzebie i wtedy przeżyłam straszną rzecz. Ceremonia odbyła sie oczywiście bez udziału duchownego, była to ceremonia świecka. Przemawiało dużo różnych osób, przyjaciele, współpracownicy. Rozbolał mnie brzuch, taka byłam wstrząśnięta. Śmierć tego serdecznego człowieka była ogromnym ciosem, nawet dla mnie. Ale to co mnie dobiło, to właśnie ten pogrzeb. Czegoś tak potwornie smutnego nie przeżyłam jeszcze nigdy, nawet do tej pory. To było jak czarna otchłań beznadziei. Koniec, koniec, koniec. Żadnej, nawet najmniejszej nadziei. Proch, nicość.

Bywałam na wielu pogrzebach od tego czasu, tylko chrześcijańskich. Odeszło już kilkoro osób, które były mi bardzo bliskie. Ale nawet w największej rozpaczy po nich, nie odczuwałam tej potwornej trwogi z tego cmentarza, z tej ceremonii pogrzebowej ateisty.

Dziś w ręce wpadła mi książka pt. "NIEzbędnik ateisty". Nie skuszę się wydać nawet tych 30 złotych na coś, co firmowane jest przez Jerzego Urbana, więc pobieżnie tylko przejrzałam, zatrzymując się na jednym rozdziale. Książka, jak zauważyłam dzieli się na rozdziały - rozmowy z zadeklarowanymi ateistami i (jakos tak sie dziwnie złożyło) wojującymi antyklerykałami.

Przypomniałam sobie profesora, jak dyskutował z moim ojcem, jak potrafił mądrze i kulturalnie wyłuszczać swoje racje, bez tej antyklerykalnej zadyszki. I pomyślałam sobie, ze nie znam ani osobiscie ani z mediów takiej osoby, jak Profesor. Piszę celowo "z mediów", bo wielu filozofów i intelektualistów doskonale łączy ateizm z szacunkiem do innych światopoglądów, ale jakoś tak się składa, że nie są oni specjalnie eksponowani medialnie.

Rozdział, na którym sie zatrzymałam, to była rozmowa z Renatą Dancewicz (nie pomnę w tej chwili nazwiska rozmawiającego). Dancewicz opowiada, jak to już w dzieciństwie nie chciała chodzic do koscioła na niedzielną mszę, jak oszukiwała rodziców i chodziła do parku, a potem opowiadała banialuki na temat kazania, które rzekomo słyszała podczas mszy. Później aktorka opowiada o tym, jak wróciła do celebrowania świąt Bozego Narodzenia ze względu na dziecko, mimo, iż nadal uważa to za folklor i bujdę. Ale chciała, żeby jej dziecko też miało świeta. Pani Renata zaznacza, ze rozmawia z dzieckiem szczerze, czyli tłumaczy mu, że Bóg nie istnieje, ale równocześnie przyznaje, że gdy umarła babcia, to tłumaczło synowi, że dusza babci jest nadal - chciała, jak twierdzi - zminimalizować jego traumę.

Cała rozmowa zakonczyła się dyskusją o aborcji (kler sie wtrąca i traktuje kobiety jak inkubatory) oraz aferami pedofilskimi w Irlandii ("to niesłychane, że po ujawnieniu tych afer nie zmniejszyła się liczba katolików")

Smutno mi się zrobiło i zwyczajnie żal. Współczuję takim Renatom Dancewicz, ich jest chyba bardzo dużo. Żyją w rozdwojeniu, w dwóch światach, których nie umieją i nie chcą pogodzić. I mam wrażenie, że kler, Kościół Katolicki obrywa właśnie za tę ich frustrację.

lugola
O mnie lugola

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (35)

Inne tematy w dziale Rozmaitości