Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka
216
BLOG

Robert Brasillach, Siedem kolorów: Listy 1

Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka Kultura Obserwuj notkę 0

 

Patrice do Catherine


 

Florencja, 3. listopada 1927


 

Moje Serce, oto pierwszy włoski list, jaki do Pani piszę. Czy chce Pani, abym zwracał się do Niej „moje Serce”? Zwracano się tak do siebie w epokach, które mi się podobają, i zwracano się tak do siebie również w przedwojennych powieściach. Czyja sytuacja byłaby bardziej godna przedwojennej powieści niż moja? Oto jestem, niczym bohater od p. Bourgeta, we Florencji, jako rodzinny guwerner, niczym bohater, tym razem, Octave'a Feuilleta. Pozostaje mi tylko uwieść panią domu, poślubić jej córkę, zasiać ziarno nieporządku wśród domowników, urządzić skandal w czasie kurtuazyjnej wizyty, zgromadzić na swoim biurku grube dzieła socjologów i politycznych lwów salonowych. Niestety, moje Serce, nie mam w sobie żadnego powołania do tego sposobu spędzania czasu, a p. Guido Cajuolo nie ma już żony, ponieważ jest wdowcem, i nie ma też córki. Ma tylko dwóch chłopaków, w wieku dwunastu i trzynastu lat, którzy noszą na głowach małe berety organizacyjne, tak jak i ja je kiedyś nosiłem (w czasie wojny), i czarne koszule – podobnie jak ich ojciec. Uczę ich francuskiego, moje Serce – mówią zresztą w tym języku tak dobrze jak ja, jeżeli nie lepiej – a także historii i podobnych rzeczy.


 

Nie sądziłem, moje Serce, że kiedykolwiek może się komuś okazać przydatnym bycie nieprzyjaźnie nastawionym do władz naszego kraju (ach Boże, czy jest tak naprawdę?). Straciłem Panią z oczu w zeszłym tygodniu i wszystko stało się tak szybko, że nie mogłem opowiedzieć o powodach swojego wyjazdu. Widziała mnie Pani tylko w dumnym szkolnym mundurku – i to rzadko: siedem, osiem razy w ciągu tego zabójczego roku – tak że wiem bardzo niewiele, kim Pani jest i czym się zajmuje. Ale kazała mi Pani przysiąc dawno temu, że nigdy nie będę do Pani mówił tonem poważnym, i że będę się zadowalał pisaniem pisaniem dowcipnych listów.


 

Tuż po ukończeniu liceum, udałem się na Sorbonę, aby zobaczyć się z tym czcigodnym brodaczem – trochę masonem, trochę dziwakiem – którego zna mój wuj. Dlaczego koniec końców nie mógłby mi znaleźć jakiegoś zajęcia? Szczerze w to, nie ukrywam, wątpiłem: mam wielu kolegów, którzy spędzają lato, a czasami cały rok w Genewie. P. Briand przydaje się chociaż do tego: wystarczy, jak sądzę, go poprosić, aby otrzymać tam darmowy wikt i opierunek nad jeziorem, pod warunkiem, że dysponuje się jakimś błahym tytułem uniwersyteckim. Kiedyś ludzie będą się z tego śmiali, zapewniam Panią. Niestety trzeba jednocześnie dyskretnie przyrzec, że nie ma się nic przeciwko Lidze Narodów i obecnemu reżimowi. Z zupełnie nieznanych mi powodów, nie uchodzę za taką osobę. Powiadam: „z nieznanych mi powodów”, gdyż moje przekonania nie są wcale ugruntowane. Brodacz potarł swoją brodę, spoglądając na mnie ze zdziwieniem, z jakim etnolog spogląda na nieznaną czynność rytualną. Nagle zapytał: „Czy zna Pan włoski?”


 

Przez moment się zawahałem; mógłbym przyrzec, że znam włoski, chiński, a nawet matematykę, która wydawała mi się zawsze jeszcze bardziej skomplikowana. Ale jestem uczciwy i odpowiedziałem, że nie.


 

„Nieważne, mimo wszystko, powiedział po chwili namysłu, chodzi bowiem o nauczanie francuskiego.”


 

Zadrżałem z emocji. Zadeklarował mi wtedy, w dyskretnych słowach, że polecono mu odnaleźć młodego nauczyciela języka francuskiego dla pewnej rodziny florentyńskiej. Od razu zrozumiałem, że chodziło tu o kogoś, kto niekoniecznie byłby zadeklarowanym wrogiem włoskich władz. Mój brodacz ma natomiast klientelę złożoną z samych socjalistów, takich samych jak on, przyszłych ministrów w rządach Kartelu. Chyba przypomniał sobie, że nie podzielałem zupełnie jego poglądów: zapewniłem go o tym z całą stanowczością i delikatnością, do jakiej jestem zdolny, moje Serce. Wymieniliśmy mętne i zniuansowane uwagi o tym, jak trudno jest ocenić ludzką władzę; dał mi do zrozumienia, że jest tolerancyjny; ja zaś zasugerowałem, że młodzieńczy entuzjazm nie pozwala mi wznieść się do poziomu tej cechy; był zadowolony i nie zrozumiał wcale, że zauważyłem jego pułapkę; sądził, że dorwał swojego patentowanego reakcjonistę, umieścił w jakimś zakątku swojego umysłu, wiedział, że do niczego mu się we Francji nie przydam, więc obiecał mi piękną przyszłość toskańską. Trzeba było tylko wyjechać natychmiast. Natychmiast, albo wyrzeka się całej odpowiedzialności, albo wyśle do Włoch agenta Moskwy, Żyda, socjalistę, absolwenta Ecole Normale, albo siostrzeńca Paul-Boncoura. Spakowałem się i wyjechałem bez pożegnania Pani, moje Serce.


 

I oto jestem w tym mieście, które kochałem zawsze, zanim je zobaczyłem, i którego Pani nie opiszę. Trzeba jednak, aby Pani wiedziała, że moje okno wychodzi na Arno, co wcale nie jest uważane za przejaw sympatii, gdyż wszyscy boją się wody i gorączki. Ale widzę Ponte Vecchio obciążony niskimi domami złotników, widzę także wieżęPalazzo Vecchio i Katedrę. Jest listopad i całkiem ciepła pogoda, niczym czasami wiosną. Wczoraj spędziłem popołudnie w San Miniato, na małym cmentarzu, z którego można objąć całe miasto. Było trochę mgły, ale wschodziła tak cudownie – w swojej szarzyźnie i w swoim świetle. Nie będę Pani opowiadał o malarzach, ani muzeach, gdyż oskarżyłaby mnie Pani o kopiowanie katalogu. Powiem tylko o rzeczach najpiękniejszych: wpierw o postaciach z pełnymi policzkami, blond kręconymi włosami, ubranymi w bogato zdobione szaty pośród krajobrazu pełnego zwierząt, drzew, skał i dzwonnic, podczas gdy towarzyszą Trzem Królom na freskach Benozza Gozzoli, które on namalował dla pałacu Riccardich; a także o wizerunkach świętego Marka, tak gwałtownych, tak zuchwale uciekających doczesności, namalowanych przez Fra Angelica niebieską i złotą farbą.


 

Tak, moje Serce, jestem tutaj grzecznym chłopcem, któremu dano mnóstwo skarbów do zobaczenia i cały rok na ich podziwianie. Nie wiem, kiedy wrócę do Francji: może na Boże Narodzenie, może na Wielkanoc. Wszystkie moje skarby, wszystkie obrazy, wszystkie miasta tak podobne do miast z obrazów, nie rekompensują tęsknoty za zeszłym rokiem, kiedy to nudziłem się, ale czasami Panią spotykałem, nie rekompensują mi tęsknoty za pensją państwa Souris, gdzie pewnego dnia była Pani łaskawa mnie odwiedzić. P. Pentecôte dał mi adres swojego przyjaciela-radiestety, który zamieszkuje Sienę. Może wybiorę się do niego któregoś dnia, kiedy nabiorę pewności, że łagodne i nienarzucające się szaleństwo mojego starego przyjaciela jest przetłumaczalne na włoski. Mam tylko nadzieję, że nie będzie na mnie eksperymentował ze swoim drutem krawieckim.


 

Nie chcę, aby beze mnie chodziła Pani znowu do Saint-Germain-de-Charonne. Trzeba uzbroić się w cierpliwość – mówię za siebie – i poczekać trochę, zanim odwiedzimy młodszych Patrice'a i Catherine. Ale jeżeli przechadza się Pani po którejś z paryskich ulic, gdzie spacerowaliśmy kiedyś razem, proszę nie obawiać się kilku myśli o mnie. Niech Pani opowie o swoim życiu, o Monique i Isabelle, i jeszcze innych osobach, których liczby ani imion nie znam. Niech Pani opowie, co grają Pitojewowie w tym roku, czy chodzi Pani jeszcze do Urszulanek. Proszę nie mówić z kim. Ale jeżeli pojawił się jakiś nowy taniec od czasu charlestona sprzed dwóch lat, proszę o tym wspomnieć, niech się go nauczę. Tak, żeby Pani nie musiała się za mnie wstydzić, kiedy powrócimy narue Boissy-d'Anglas.


 

Ja natomiast opowiem Pani o narodzinach tych nowych Włoch, z których usiłuje się zrobić we Francji straszydło. Jestem pewny, że spodobałyby się Pani, gdyż pozostały piękne. Tak, moje Serce, faszyzm włoski jest piękny. Cały lud się bawi, śmieje, odczuwa wielką ulgę, gdyż nie musi się już obawiać rabunku, rewolucji i śmierci. Niech Pani przeczyta poważne opracowania naukowe, skąd może się Pani dowiedzieć, kim jest tutejszy przywódca i ile jego władza zrobiła dla robotników oraz chłopów. To wszystko jest dokładnie wyliczone. Ale najbardziej podoba mi się uczucie wolności, gdy rozmawia się z szewcem w pobliżuPiazza della Signoria, gdy słyszy się jego melodyjny głos (zaczynam już trochę dukać po włosku a myślę, że niedługo zacznę też to i owo rozumieć). Cieszy się ziemią, cieszy się niebem, kocha swoje miasto i kocha Włochy, opowiada mi o nowych drogach, domach, tak jakby żaden inny kraj na świecie nie budował dróg i domów. Inni uważają, że jest naiwny i butny. A mnie ta duma bawi i czasami wzrusza. Nie wiem, jaka jest tutejsza burżuazja, a już zupełnie ta słynna arystokracja wypełniająca przedwojenne powieści. Nie jestem pewien, czy nie zdołają przekształcić dzisiejszego reżimu w coś mniej inteligentnego i bardziej krępującego wolność. Ale wiem jak wspaniały jest naród, ale uczę się ze strasznym akcentem faszystowskich piosenek, ale bawi mnie widok dzieci bawiących się radośnie i bawi mnie ich widok wyrwanych biedzie, brudowi i żebractwu. To także spodobałoby się Pani, moje Serce, odnalazłaby tutaj Pani swoje przyjemności przechadzania się po paryskich dzielnicach. Myślę też o młodszych Patrice i Catherine. Zdarza mi się, że spotykam ich – ze skórą brązową lub złotą – na ulicach Florencji, i służą mi oni za pośredników między nami.


 

Kończę tu mój długi list – grzeczny i uporządkowany – w którym podróżnik umieszcza ciekawostki artystyczne i zwyczaje danego kraju. Jest to świadomy podróżnik, potrafiący ułożyć solidne, francuskie wypracowanie.


 

Niech Pani o nim nie zapomina.

 

Patrice

 

List stanowi fragment eksperymentalnej powieści formacyjnej Les sept couleurs(1939), za którą typowano Brasillacha do nagrody Goncourtów. Jej eksperymentalność przejawia się w podziale formalnym na siedem części, z których każda stanowi odmienny gatunek literacki (opowiadanie, listy, dziennik, refleksje, dialogi, dokumenty i przemówienia). Tematem całości jest niezrealizowane młodzieńcze uczucie dwojga ludzi na tle ich dojrzewania polityczno-ideowego w  latach 20-30. Żartobliwie można to dziełko określić mianem faszystowskiego Bildungsroman.

Skoro nie mogę kontrolować rzeczywistości, to przynajmniej sobie ponarzekam ;).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura