Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka
162
BLOG

Robert Brasillach, Siedem kolorów: Listy 3

Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka Kultura Obserwuj notkę 1

 

Patrice do Catherine


 


 

To już ponad miesiąc bez żadnej wiadomości od Pani, moja kochana. Miesiąc to dużo. A jeszcze więcej czasu mija od naszego ostatniego spotkania, ponieważ nie przyjechałem na Boże Narodzenie. Miałem prawie nadzieję spotkać Panią dwa tygodnie temu, kiedy Robbesa i Darniera przyjmowano we Florencji: to było naturalnie dość głupie. Ale poszedłem pooglądać ich z daleka, gdyż Pani zna ich obydwu, tak jakbym mógł odnaleźć w tym wysokim blondynie i małym brunecie jakieś odbicie Pani obecności. Odnalazłem jedynie nieco bardziej żywe poczucie Pani nieobecności.


 

Ta nieobecność wypełnia tutaj wszystko: byłbym hipokrytą, Catherine, gdybym mówił, że przeszkadza mi ona w delektowaniu się tym miastem – ona wręcz podwaja moje wrażenia. Obawiam się, że Pani nie wie, co to nieobecność, nie odczytuję jej w Pani listach, nie oddycham nią w Pani piśmie. W tym wszystkim, co tutaj mnie otacza – kiedy udzielam lekcji dzieciakom, których mi powierzono, kiedy interesuję się sprawami państwa faszystowskiego, kiedy chodzę często do muzeów i kościołów, kiedy wsiadam do tramwaju w kierunku Fiesole, albo kiedy w niedzielę jadę pociągiem do Pizy, miasta smutnego i uroczystego, czy do Sieny lub San Gimignano – w tym wszystkim odczuwam, że nie ma przy mnie Catherine.


 

Nie mogę nawet powiedzieć – przyznajmy to uczciwie, gdyż i tak ich od dawna nie otrzymuję – że sprawiają mi przyjemność Pani listy. Opisuje mi Pani swoje życie z taką uprzejmością i precyzją, że nietrudno mi je sobie wyobrazić. I, jakkolwiek by było, jest to życie, w którym nie ma mnie. Siłą rzeczy, Catherine, wiem doskonale, siłą rzeczy! Mówi mi Pani miłe słowa, lubi mnie Pani, może nawet kocha, ale cóż z tego, skoro nie ma mnie przy Pani! To nie ze mną pójdzie Pani któregoś wieczoru na Pancernika Potiomkin (jeżeli Pani to uczyni, nigdy tego Pani nie wybaczę), to nie ze mną będzie Pani grała w tenisa. Proszę nie myśleć, że mam Pani za złe Jej znajomych, krewnych, tego małego Courteta czy innych, że mam pretensje o tym, że oni nie są mną. Ale właśnie dlatego, że nie są, nie ma żadnego sensu upominanie mnie, nawoływanie do zdrowego rozsądku, gdyż ja to wszystko doskonale wiem, ale nie mogę przyjąć do wiadomości. Jesteśmy daleko od siebie i to jest właśnie ta nieobecność.


 

Chciałbym jednak powiedzieć Pani o czymś innym, moja mała. Któregoś dnia wybrałem się do Sieny i teraz wysyłam Pani wszystkie widokówki, które znalazłem. Otóż w pewnym momencie, pośrodkuPiazza del Palio, pustego niczym muszla, kiedy to gołębie wylądowały w pobliżu mnie, odczułem, że razem z nimi wylądowała też Pani. Zobaczyłem Panią prostą i poważną obok mnie. Nie opuściła mnie Pani, kiedy wszedłem do ratusza, aby podziwiać freskidel Buon Governo. Ja nie opuściłem Pani tym bardziej, gdyż zobaczyłem, że bracia Lorenzetti namalowali Panią na jednym z nich – wizerunek był nieco zamazany, ale jednak rozpoznawalny. Jednak to nie o Pani chciałem opowiadać, lecz o Sienie. Przyjechałem tam pewnego wieczoru i od razu zacząłem szukać oberży, gdyż noc zapada szybko. Do zwiedzania przystąpiłem po kolacji, już w świetle księżyca. Zgubiłem się, ale chwilę potem odnalazłem na pustym placu, tuż obok wspaniałej katedry pełnej kwiatów i zdobień z wielką, niedokończoną ogromną, zrujnowaną nawą. W pobliżu przeszła z pośpiechem, drobnymi krokami grupa zakapturzonych pokutników. Skąd przybywali? Dokąd szli? Nie wiem. Nie było ich już w kościele, kiedy wszedłem. Rozpłynęli się niczym wróżki. Ale ta noc – marmury: trochę zielone, trochę niebieskie, pustka, księżyc, nadzwyczajna cisza – i to przygniatające miasto dookoła... Przysięgam, że miałem ochotę wyjechać natychmiast, aby nie pozwolić na popsucie tego wrażenie przez postronnych.


 

Zamiast tego wróciłem jednak do swojego pokoju i zastałem w nim Panią. Nie jestem smutny, że Pani tu nie ma – wiem, że to niemożliwe – nie jestem nawet smutny z tego powodu, że nie ma mnie w Paryżu. Mam tylko wrażenie pewnego poranienia. Tak, poranienie dobrze oddaje nieobecność. Kiedy moim biednym czołem, ramionami nagle uderzam w szklany mur: kiedy nie ma Pani przy mnie, kiedy nie wiem, co powiedziałaby Pani o tym czy innym, kiedy wiem, że nie jestem w stanie Pani zatrzymać przy sobie używając tych skromnych środków, którymi dysponuję. Nie mam do nich dostępu po prostu dlatego, że nie ma mnie tam i mam wrażenie, że wypada mi Pani z rąk, że przelatuję Pani przez palce niczym piasek – zupełnie bezwolny.


 

Jak Pani widzi, Pani biedny chłopiec nie jest w najlepszej sytuacji duchowej. Nie trzeba mieć o to do niego pretensji, nie trzeba też mieć pretensji o to, że na ten temat ględzi. Nie miał on, kiedy o tym pomyślę, zbyt szczęśliwego dzieciństwa ani młodości. Przyzwyczaił się do tego, bo do wszystkiego można się przyzwyczaić, i wyobraził sobie, że małe kukiełki ze stancji państwa Souris mogą posłużyć do urządzenia pięknego teatrzyku marionetek. Ale rzeczywistość nie była wcale inna – mogę Pani powiedzieć, moja droga – że nie zawsze wyglądało to dziwnie. I nagle miał to szczęście, to jedyne w swoim rodzaju, nieoczekiwane szczęście, które nie przydarza się każdemu, że spotkał cudowną osobę, wypełniającą całe jego serce i umysł. Jeden miesiąc wystarczył, aby ją oswoił, przygarnął i zaczął uważać za część siebie. A potem los zabiera gdzie indziej biednego chłopca. Tak, los zna dobrze swój zawód, zna się na rzeczy. Daje mu pieniądze, książki, obrazy, płaci mu za Włochy, moja piękna Damo. Czyni go w sumie o wiele bardziej szczęśliwym, bogatym, godnym pozazdroszczenia, niż kiedykolwiek przedtem. Niestety zabiera mu tę cudowną i jedyną w swoim rodzaju osobę. Proszę pozwolić biednemu chłopcu na odrobinę liryczności, bo jest daleko. To nie niesie za sobą żadnych konsekwencji.


 

Dziś wieczorem powiem Pani wszystko, gdyż jest Pani bardziej nieobecna niż zwykle. Muszę nawet przyznać, że zapomniałem już trochę rysy Pani twarzy, może to niezręczne, ale tak w istocie jest. Zaciera się Pani w mojej wyobraźni mimo małej fotografii, którą mi Pani dała, co zrobić – nic na to nie poradzę! Poznaliśmy się, gdy byliśmy młodzi, co wcale nie było tak dawno temu. Nie należy liczyć na to, że rzeczy cudowne mogą na dłużej utrwalić się w świadomości. A potem, kurczę! Może nie mam zbyt dobrej pamięci. Może za niedługo nie będę potrafił Pani zbyt dobrze opisać. Ach, gdybym tylko miał jeszcze szansę spotkania Pani kiedyś, moja kochana...


 

Jest Pani zatem dla mnie prawie istotą ze snów, tak cichą, że nierealną. Stoję przy oknie, spoglądam na światłaPonte Vecchio, słucham chlupotania Arno a nawet czuję jej kwaśny zapach. Mówię do Pani, tak jak mówi się czasami do obrazu kobiety, która nie istnieje, ale której ma się ochotę zwierzyć ze wszystkiego ze względu na swoją samotność i poczucie marnowania własnego życia. Takie to są właśnie pocieszenia w nieobecności, moja słodko-gorzka! Nadaję Pani najpiękniejsze imiona, jakie tylko mogłem odnaleźć w swoich książkach – proszę zauważyć, że nie jestem ich w stanie nawet sam wymyślić. Ale po co, skoro Pani nie istnieje?


 

O wiele wyraźniej widzę Pani otoczenie – mury mojego Paryża, sale teatralne, Pani dom, rodzeństwo, także tych, których nie znam. W Pani biurze, gdzie pracuje Pani niczym mała żółta pszczółka, słyszę, jak brzęczy Pani razem z innymi, choć ich dostrzegam, a Pani nie. Do tego stopnia ukradli mi oni Panią, do tego stopnia nasycili się Pani życiem, Pani ciałem, że Panią pożarli. Trudno, moja Pszczółko. Proszę dalej z nimi brzęczeć. Proszę mi tylko jeszcze opowiedzieć, jak wygląda wasz ul. Jeżeli mi Pani tego nie opowie, to będę jeszcze bardziej nieszczęśliwy, niż gdyby Pani to zrobiła.


 

Przyślę Pani odznaki faszystowskie – takie dla młodych dziewcząt zajmujących się służbą społeczną, takie dla dzieci i inne – partyjne. A także mały czarny beret. Kiedy tutaj przyjechałem, moje poglądy nie były zbyt silnie umotywowane. Jednak z każdym dniem czuję się coraz bliższy tym ludziom. Inne kraje mnie nudzą. Czy pociąga Panią konserwatywna demokracja francuska? Albo wspaniała socjaldemokracja niemiecka? Wiem, że Courtet musi Pani opowiadać o Rosjanach, a Darnier pewnie należy do ludzi zafascynowanych odbudową przemysłu, którym mieszają się Ameryka, Sowieci i Włochy. Tak nakazuje moda, tam, gdzie się o niej myśli, w naszym świętym roku 1928. Moim marzeniem, drogie Serce, jest to, aby przyjechała Pani któregoś dnia i zobaczyła ten mały, ładny naród, który chce stać się wielkim. Wokół siebie miałaby Pani całe chmary dzieci – niczym stada gołębi. Pochyliłaby Pani głowę i zaczęła śpiewać. Sprawia mi przyjemność wyobrażanie sobie Pani takiej – wtopionej w otoczenie, młodej, dumnej i pięknej.


 

Niech Pani nie wierzy w ani jedno słowo, moja słodko-gorzka, które napisałem na temat zalet nieobecności. Nie zależy mi na tym, aby pozostać dla Pani wyobrażeniem. Proszę napisać do nieobecnego, Catherine. On tego potrzebuje.


 


 

Patrice

Skoro nie mogę kontrolować rzeczywistości, to przynajmniej sobie ponarzekam ;).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura