Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka
215
BLOG

Robert Brasillach o „Matterhornie” Josepha Peyré

Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka Kultura Obserwuj notkę 0

 

Ostatnia powieść p. Josepha Peyré jest naszym zdaniem również najlepszą. To książka barwna, piękna – a może nawet wielka. Nie chcąc się angażować w szerszą analizę, na jaką z pewnością zasługuje ta oryginalna i barwna twórczość, powiem tylko, że p. Joseph Peyré lubi to, co trudne i od różnorodności tematyki bardziej ceni gruntowne jej traktowanie. Dowódca Białego Szwadronu, wojownicy senussyjscy bijący sięPod zielonym sztandarem, torreadorzy zKrwi i Świateł, śmiałkowie w wysokich górach to ludzie, którzy mają twarde życie – zarówno pod względem fizycznym jak i moralnym – do tego stopnia, że czytelnikowi usadowionemu w fotelu robi się wstyd. Zupełnie inaczej wygląda ono naturalnie w Ahaggarze, inaczej w naVieille Plazza, a inaczej na stoku Matterhornu. Autor opisuje je zawsze z nonszalanckim znawstwem: trzeba przyznać, że czasami trzeba się chwilę zastanowić, aby móc śledzić perypetie bohaterów w miejscach, gdzie się znajdują. Autor odnajduje się na uliczkach Dżanatu i Adanesu jak u siebie, ale przeciętny paryżanin niestety gorzej niż wokółSaint-Germain-des-PrèsczyPointe Sainte-Eustache. Naprawdę dobry narrator powinien „oszczędzić czytelnikowi nawet najlżejszego wysiłku”. Otóż wMatterhorniemieści się tyle siły i tyle precyzji co w poprzednich powieściach, ale opowiadanie jest znacznie bardziej przystępne dla przeciętnego śmiertelnika. Dziękujemy!


 

Ten, kto mówi o górach, mówi jednocześnie o wysiłku, treningu, niebezpieczeństwie, śmierci, zwycięstwie. „My to zmieniliśmy” - mogą stwierdzić sprytni hotelarze, którzy położone wysoko miejsca przekształcili w stacje sportów zimowych z pokazami mody, orkiestrami, barami i imprezami wszelkiego rodzaju. Możliwe, że zbliżający się sezon nie będzie najlepszy dla tych rozrywkowych gór. Te, po których oprowadza nas p. Peyré, to góry wznoszenia się – także w sensie przenośnym – wznoszenia poprzez modlitwę i wyrzeczenia do niewidzialnego królestwa. Można uważaćMatterhornza powieść obyczajową, psychologiczną, mistyczną, albo przynajmniej religijną.


 

Niezwykle przyjemną zresztą. Pewnego lata w Zermatt, u stóp Matterhornu, procesja Bożego Ciała wychodzi po raz pierwszy z jedynej uliczki tej wioski i kieruje się ku Łące Matki Boskiej. Szkoda, że cudzoziemcy jeszcze nie przyjechali, aby móc podziwiać ten budujący spektakl. Później na dobre ustala się piękna pogoda, wieś odżywa, odmalowuje się i odnawia, aby przez sześć tygodni przyjmować letników. Hotele otwierają swe podwoje, pojawiają się uliczni handlarze z flakonikami i kartkami pocztowymi. Widać przewodników w ubraniach służbowych. Rozpoczyna się polowanie na klientów.


 

Tannenwalderowie to jedna z najsłynniejszych rodzin przewodników. Przy życiu pozostali emerytowany ojciec, starszy syn Peter, który doznał kontuzji ramienia podczas ratowania klienta, młodszy Jos-Mari, ich żonata siostra i wesoła gromadka dzieciaków. Jos-Mari to prawdziwy tytan spokoju, dumny jak wszyscy Tannenwalderowie, rodzaj cnotliwego i odważnego Hipolita: ci wolni ludzie nigdy nie przekroczyli progu hotelu: umawiają się ze swoimi klientami (gdy się ich poprosi) na progu i tam ich zostawiają. Jos-Mari żałuje, że urodził się zbyt późno, już po zdobyciu Matterhornu, przez co nie może dokonać żadnego niesłychanego wyczynu ani zapisać się w historii, pozostaje mu natychmiast prowadzić całymi tygodniami klientów niczym przesyłki pocztowe.


 

Jego kolega Rudi jest mniej ambitny. To przewodnik obyty w świecie, z modną fryzurką, mistrz Szwajcarii w narciarstwie zjazdowym, który może osiągnąć wszystko w luksusowej Engadynie. Ten ładny chłopiec musi wewnątrz siebie dusić jakieś nieokiełznane uczucia. Postać stworzona w sam raz dla reżyserów teatralnych.


 

Stary Mathias wydaje się tu występować jedynie jako wspomnienie dawnych czasów heroicznych duszące się obecnie z powodu rozedmy płuc.


 

Wśród letników nie brakuje osobliwych maniaków: dziwny, niepokojący Davidsen wydający z siebie grobowe proroctwa z wyrazem twarzy Ukrzyżowanego, który w swojej chatce w Alpenrose oznacza miejsca wszystkich śmiertelnych wypadków na makiecie Matterhornu (ten przerażający Davidsen ma swój sekret – poznacie go czytając powieść), doskonale zaopatrzony aptekarz Cleurens nigdy nie wychodzący w góry (pozwoli sobie na to skuszony przez bardziej szaloną od niego mistress Key i będzie to jedyny moment tej powieści, w którym będzie się nam wolno uśmiechnąć).


 

To trochę zaskakujące, że Jos-Mari zaakceptował miesięczny kontrakt w celu doprowadzenia na Matterhorn niejakiej pani Bergen. On, który miał nadzieję wspinać się na górę kilka razy w tygodniu będzie uczył młodą kobietę elementarza alpinisty. Ale ten kontrakt jest tak korzystny dla finansów rodziny Tannenwalder! Do dzieła zatem! Ta wrażliwa osóbka nie umie bowiem niczego. Dwa lata wcześniej, tuż po swoich zaręczynach, chciała wspiąć się ze swoim ukochanym aż do krzyża Matterhorn, aby w ten sposób ich miłość dostąpiła błogosławieństwa, ale niestety musiano ewakuować obydwoje ze stoku przez wzgląd na ich bezpieczeństwo. Od tamtej pory małżonka prof. Bergen z Bazylei nie przestała wierzyć, że tylko modlitwa u stóp tego krzyża może uczynić ich uczucie niezniszczalnym. Profesora zatrzymały obowiązki zawodowe i konferencja naukowa w oddalonym miejscu, więc będzie mógł dotrzeć do Zermatt dopiero 15 sierpnia. W międzyczasie można się trochę przygotować. Podczas tych dawkowanych w rozsądnych porcjach lekcji wspinaczki nie rodzi się między nauczycielem i jego uczennicą żaden sekretny związek. Jos-Mari to uczciwy chłopiec zaręczony z Wielandą. Kate Bergen jest duszą czystą, modlącą się do Boga z całego serca, której obecność wzbudza zaufanie i sympatię wszystkich: starego Tannenwaldera, Wielandy, psa Wolfa, małej służącej ze schroniska oraz starego szaleńca Davidsena. Z tej Kate to prawdziwy anioł, ale taki anioł, który chciałby dostawać częściej jakieś wiadomości od swojego męża. Denerwuje się i męczy. Czy 16. sierpnia będzie gotowa na wspinaczkę? Jos-Mari wątpi w to. Czy mąż przyjedzie? My w to wątpimy.


 

Nie trzeba dopowiadać reszty. Jest w tej opowieści wiele elementów nieuchwytnych, powiązanych z dawniejszymi wydarzeniami, które można wspomnieć, na przykład ekscentryczność panny Key, zazdrość pięknego Rudiego, pogłębiająca się demencja Davidsena, przyjazd filmowców, którzy będą zrzucać z zabójczej góry manekiny jej znanych ofiar. Zauważamy, że Kate, ta biedna sierota pozostawiona sama w hotelu, słabnie fizycznie i moralnie, zaś wokół niej narasta atmosfera zemsty i strachu.


 

Zakończenie, czyli trzecia część, jest po prostu znakomite. Szybka, jasna, pozostająca w pamięci narracja. Nie zaskakuje nas wcale godność i czystość pani Bergen, ale uwierzmy równie łatwo w bohaterskie zachowanie Jos-Mari. Wywodzi się on z porządnej rodziny praktykujących katolików, którzy każdy dzień świąteczny zaczynają od Komunii, co nadaje im pewnej wielkości moralnej. Nie musi zatem wcale Jos-Mari czytać moralistów i kazuistów, aby odgadnąć stan duszy Kate i ją uratować. Ratuje ją najpierw w dniu wspinaczki, gdy widzi słońce promieniejące niczym czerwony dysk, a następnie blednące, co jest niechybną oznaką złej pogody. Wystarczy jego sumienie zawodowe, aby skłonić klientkę do zejścia na ziemię. Ale za drugim razem sytuacja nie wygląda już tak samo. Kate przewidziało się jakieś królestwo, gdzie Jos-Mari był aniołem i towarzyszem chwały. Majaczyła o pięknym świecie, którym chciała się z nim podzielić. I Bóg jeden wie w jakiej modlitwie pogrążyła się po dojściu pod krzyż. Wtedy on, Jos-Mari, który zagmatwanym myślom, omamom tej kobiety, szaleństwu Davidsena przeciwstawił „jasne światło, ratunek, bohaterstwo nie lękające się cieni ani widm, traktujące górę z rozsądną obawą bez nadnaturalnych lęków”, stacza za nią samotną walkę z burzą.


 

Spragniona miłosnych wyznań czytelniczka będzie żałowała, że między tą dwójką, którą los złączył tak ściśle, nie wydarzyło się nic więcej. Przepadający za ponurymi historiami czytelnik wolałby koniec lepiej dopasowany do złowrogiej mocy rozgniewanego Matterhornu, bardziej współgrający ze zwykłym okrucieństwem losu niszczącym stworzenia, do których nie zechciał się uśmiechnąć. P. Peyré zdołał przemknąć pomiędzy tą alternatywą łatwego romantyzmu i awanturniczości, tak aby pozostawić każdemu bohaterowi jego naturalne piękno i pozwolić nam rozmyślać o nich dłużej niż o ofiarach banalnej słabości lub równie banalnego wypadku. Zwyciężyły zdrowy rozsądek i jasność. Co stanie się z panią Bergen po powrocie do Bazylei? Czy jej mąż wróci tam również? Być może jej modlitwa zostanie wysłuchana i małżeństwo potoczy się dalej szczęśliwie. Jos-Mari, kiedy rozpocznie ponownie swoje normalne życie i będzie ciął drewno, wyprowadzał bydło, chodził na targ do Stalder, kiedy poślubi Wielandę, będzie mógł, jeżeli zechce, ubarwiać je pięknym wspomnieniem – jeszcze piękniejszym od rosyjskiej księżniczki z opowiadań ojca. Jos-Mari jest herosem, który zwyciężył ludzką naturę i naturę nieożywioną. Są jeszcze na świecie bohaterowie i my, po nasyceniu się w ciągu kilku godzin tym czystym powietrzem, myślimy o strzelcach alpejskich, którzy tej zimy będą trzymać straż na przygranicznych szczytach.


 

L'Action Française, 30 XI 1939

Skoro nie mogę kontrolować rzeczywistości, to przynajmniej sobie ponarzekam ;).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura