Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka
833
BLOG

Robert Brasillach o "Bukolikach" Wergiliusza

Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka Kultura Obserwuj notkę 0

 

Wergiliusz postanowił nadać swojemu dziełu grecki tytuł i i pod nim umieścił je w świecie umyślnie sztucznym. Te poematy, z których część już wcześniej była znana, stworzyły nagle, przez sam fakt zebrania ich w jedną całość, idealną krainę snu. Dziesięć utworów lirycznych ułożonych w sposób arbitralny – dialog, monolog – stały się modelem pięknego fałszu, do którego chciałoby się podłączyć nieskończoną ilość innych wierszy.


 

Ich oryginalność nie była zbyt wielka. Nic nie było tam w stanie zadziwić któregoś z koryfeuszy współczesnej awangardy literackiej stawiającej sobie za cel naśladowanie dzieł obcych i tajemniczych. Wszystkie sztuczki, wady, mechanizmy tworzące pejzaż nowoczesnej literatury, były tam obecne. Ludzie wykształceni rozpoznawali tu i ówdzie przetłumaczony fragment wiersza greckiego albo w każdym razie odnajdywali się wśród poruszonych w utworze modnych zagadnień epoki. Brak kompozycji i cała masa dziwnych legend nagromadzonych w niezdarnie złączonych ze sobą wersach było tym, co uznawano za nieomylną oznakę sztuki. Odczytywano tam również wyraz „niepokojów współczesnej młodzieży”, „pragnienie pierwiastka nadnaturalnego”, wiarę w „ludzki postęp”, umiłowanie „wiecznego pokoju”, pragnienie „prostoty” i wszystko inne, o czym rozmawiali ludzie wykształceni, którzy mogli potem na te tematy układać piękne przemowy. Poszukiwanie rzadkich doktryn (tajemnice, pitagoreizm, orientalizm) albo aktualnie niezwykle modnych (epikureizm) stały się okazją do napisania zręcznych, choć niezbyt głębokich wypracowań, mających stać się wygodnym punktem odniesienia dla wszystkich intelektualistów w danym roku. Ludzie wykształceni są bowiem opętani przez dwoiste pragnienie oryginalności i przynależności do jakiegoś programu, którego znajomość przekształcałaby ich w klan osób wtajemniczonych. Chcą być pierwsi w klasie, ale nic nie sprawia im takiej radości jak rozmowa między sobą na temat wczorajszego wypracowania i jutrzejszego zadania domowego.


 

Takoż i Wergiliusz był pewien, że jest rozumiany przez swoich przyjaciół, ponieważ marzenia o złotym wieku oraz nieprecyzyjne aluzje stanowiły wówczas wspólny skarb masonerii literackiej.


 

Tak jakby miał zamiar sprawić dodatkową przyjemność współczesnemu pisarzowi (on naprawdę był jednym z nas – chciałoby się powiedzieć), pozwalał sobie na wprowadzenie jednego czy dwóch elementów naprawdę od siebie. Chodzi tu przede wszystkim o otoczenie, które, wbrew pozorom, było znacznie dalsze od wizji Teokryta niż jakiekolwiek innego poety. Było tak, bowiem pasterze nie wyprowadzali już tylko swoich stad z Trianonu mając szyje przewiązane błękitnymi wstążkami. Ich rozmowy były poddane prawom gatunku – tego, w jakim układali swoje wiersze – i który miał następnie zostać nazwany przez naukowców bukoliką. Wtrącali się do dyskusji literackich swojej epoki i wyśmiewali Bawiusza oraz Mewa. Wiedzieli, że Oktawian jest wszechpotężny. Utrzymywali stosunki z urzędnikami i generałami. Najciekawsze zawsze wydawało mi się to, w jaki sposób to, co tak świadczyło o ich przywiązaniu do ówczesnego życia materialnego, nadawało im właściwości duchów. Ci ludzie bowiem, chodzący ściśle określonymi drogami i znający imiona swoich radnych miejskich, żyli w świecie skrajnie niemożliwym. Wykształceni pasterze spędzali czas, niczym książęta z powieści, na lekkich i szlachetnych rozrywkach: grali na flecie, oceniali poetów, uprawiali miłość i przede wszystkim rozmawiali o niej. Energię i aktywność życiową zastępowali emfazą słów i przemów. Odczuwali nieustanną potrzebę prężenia swoich niewielkich ciał, aby przyzywać morze, całą ziemię, wszystkie ludy i żywioły. Za pośrednictwem sztucznych i zimnych porównań wiązali się ze współczującym wszechświatem, w sposób skomplikowany dokonywali powiązań zdaniowych między owcą a wilkiem, deszczem a żniwami, wiatrem a drzewami, Amaryllis a ich biednym sercem. Tak właśnie ten niepraktyczny i kwitnący świat stawał się realny, zaś Wergiliusz odnalazł do niego klucz jako jeden z pierwszych.


 

Urok utworów nie jest jednak całkowicie sztuczny. Gdyby tylko można było się wczuć w czystą radość śledzenia ironicznej fantazji deklamacji, usłyszeć, jak ci szykownie ubrani bohaterowie życzą sobie, podobnie jak później w powieści Astrea, zwiedzić Ismar, Rodopy, kraj Garamantów (zabawne ryciny, bezgłowi ludzie, dziecinne potwory), jak wszystkie te barokowe ozdoby dołączają się chętnie do wspaniałej mitologii! Młody pasterz, który ofiarował dziesięć złotych jabłek kochanemu przez siebie dziecku, nawiązywał w ten sposób do dawnych podań ludowych o wróżkach i przyrodzie. Te jabłka pojawiają się następnie w innych wierszach, tak jakby chciały przywieść ze sobą Mówiącego Ptaka, Śpiewające Drzewo, Siedem Córek Króla, albo jeszcze Zaczarowany Dąb i Magiczną Skałę, o której wspominają młodzi ludzie u Homera. To jedno słowo tworzyło w umysłach czytelników piękno świata dziecinnego.


 

Z drugiej strony, ci bohaterowie, którzy nie mieli nic innego do roboty poza miłością, nabyli w tej dziedzinie dość pokaźną wiedzę. Ich narzekania i cierpienia przedstawiają się wyjątkowo prawdziwie i kunsztownie, choć z pewnością mniej stanowczo niż w poematach Katullusa, Eurypidesa czy Apolloniosa z Rodos, ale wystarczająco namiętnie i cieleśnie. Korydon i Gallus, których cierpień Wergiliusz miał nigdy nie zaznać, odnajdywali słowa banalne, budzące współczucie i ukazujące, ponad mitologicznymi ozdobami, nagą i mocną prawdę. Byli ciekawi i żywi, gdyż wyposażeni w tę tragiczną przytomność umysłu, która sprawia, że Fedra i Medea nie są w stanie niczego uronić w swoich najgorszych dylematach.


 

W końcu, największy urok tych poematów wypływał z ich sielskiej i dzikiej siły. Jakkolwiek wielkie byłoby piękno postaci, zostało ono przykryte przez piękno dekoracji. To piękno eksplodowało wszędzie, przy okazji tego czy innego wersu, tam, gdzie nikt by się go już nie spodziewał po tak dużej dawce wykwintności i wyrafinowania. Melancholijna zmysłowość nadawała Wergiliuszowi całkowite panowanie nad pewnymi pejzażami i roślinami – łąką, wierzbą, wodnymi trzcinami płonącymi pod wpływem promieni słonecznych, wioską w oddali rozpoznawaną dzięki dymom z kominów, horyzontem, którego granice zakreślają góry – wszystko to należało do niego na zawsze. Wycinał z ziemi, na której żył, ten cudowny i smutny teren, tak przypominający krajobrazy dzieciństwa, bo chyba nie możemy sobie wyobrazić niczego piękniejszego niż krajobrazy naszego dzieciństwa. W taki sam sposób wycinał jakąś godzinę w czasie – godzinę, która na zawsze stanie się godziną Wergiliusza. Teokrytowi odpowiadało południe, gdyż słońce wydobywa wtedy stanowczo istotę rzeczy, tak aby suche kamyki śpiewały pod butem podróżnika, aby grupy śpiących żniwiarzy wyraźnie rysowały się pod drzewem. Wergiliusz, i już sama ta rzecz wystarczyłaby, aby go oddzielić od Teokryta, wybiera porę wieczorną, żeby stać się natychmiast panem i czarodziejem zmierzchu. Tityrus i Melibeus zaczęli jeść ser i kasztany dopiero wtedy, gdy cień urósł nad górami i zaczął zapadać nad światem; Korydon kończy swoje biadania, gdy młode byki powracają z lemieszem zawieszonym na ich uprzęży; Menalkas i Dametas zaczynają śpiewać, gdy zakończy się podlewanie pól; Sylen sam z siebie podporządkowuje się porze wschodu gwiazdy wieczornej i powrotu stad; zaś Lycidas i Gallus zatrzymują się po zmroku, kiedy już nie można odróżnić drzew.


 

Tu zaczyna się wyłaniać pewna słabo jeszcze widoczna niedoskonałość: czy aby ta miłość natury i prostych krajobrazów nie doprowadzi do zbyt łatwej opozycji życiem miejskim a wiejskim. Morał rodem z konkursu rolniczego i rozdania nagród szkicował się tu i ówdzie w tych zadziwiających, zmysłowych poematach. Było to coś bardzo ważnego dla Wergiliusza. Jego miłość ziemi ojczystej przekładała się na tę pożałowania godną i konwencjonalną opozycję, opartą na najbardziej fałszywych i przebrzmiałych argumentach. Ale ta prosta filozofia i romansowa sentymentalność – chata i serce – były jeszcze szczęśliwie tamowane przez młodość Wergilego. Później, kiedy jego zmysłowość się uspokoi, kiedy jego edukacja stanie się mniej naiwnie transparentna, gdy refleks się spowolni, ten swojski moralizm dodatkowo się nasili. Trzeba dodać, że nikomu z ówczesnych nie przyszło do głowy, aby go za to ganić, a możliwe, że kierowały nim inne względy niż poezja.


 

Jakkolwiek – ze swoimi wadami i zaletami – Bukoliki są dziełem żyjącym. Niektóre z nich posiadają szlachetność konstrukcji i czystość, jakiej nie było chyba od czasów wielkiej poezji greckiej. Pierwszy i dziewiąty z tych utworów, czyli te, które Wergiliusz poświęcił po prostu utraconemu domowi, posiadają trudną do zdefiniowania szczerość i elegancję świadczące o wielkiej godności poezji. Mówi w nich rzeczy proste i zwyczajne, ale w sposób tak wyprany z barw, precyzyjny i nagi swą bezpośredniością, jaki później będzie cechował Racine'a. I, tak jak u Racine'a, pośrodku tych banalnych i wzruszających przygód, pojawia się od czasu do czasu wers przywołujący wierzbę, młodą dziewczynę Amaryllis, pochyłą łąkę, cień, aby otworzyć przed nami wrota marzeń. Najpiękniejsze bowiem marzenia to takie, które są głęboko osadzone w rzeczywistości, i których przedmiot jest widzialny. W ten właśnie sposób, z budynku szkolnego, z małego wieśniaka i z zagubionych szerokich dróg, Alain Fournier wyczarowałMojego przyjaciela Meaulnes'a.


 

L'Action Française,1 V 1930

Skoro nie mogę kontrolować rzeczywistości, to przynajmniej sobie ponarzekam ;).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura