W piątek 16 kwietnia tego roku zmarł w Krakowie dr Antoni Weyssenhoff, wieloletni dyrektor Centrum Młodzieży im. Henryka Jordana, wyjątkowej miary nauczyciel i wychowawca dzieci i młodzieży, świetny organizator, który do swych współpracowników i podopiecznych mawiał: „Trzeba robić tak, aby było dobrze”. Mówił raczej niewiele, bardzo dużo pracował. Byliśmy w różnych klubach Rady Miasta Krakowa, ale zainteresowanie problemami edukacji i wychowania związało nas ze sobą. W młodości był harcerzem, kochał góry, wino i dobre jedzenie, miał wielu oddanych przyjaciół. Jemu zawdzięczam wyjazdy z młodymi ludźmi do Lwowa, Wilna, ale także do Orleanu. Podczas pogrzebu na cmentarzu Rakowickim w Krakowie były tłumy, byli także harcerze, dla których był „Mocnym Bizonem”. Nie wiedziałem, że chorował, zaniedbałem spotkań, spóźniłem się. Mam głęboką nadzieję, że mi wybaczył.
Dobrze pamiętam – a było to bodaj jedenaście lat temu - wspólne wakacje w Orleanie, mieście Joanny d,Arc. Pamiętam spotkanie w siedzibie władz Orleanu, podczas którego pani mer (nazwiska nie pamiętam) powiedziała między innymi, że Polacy nadużywają słowa „nadzieja”. Mówiła, że jeśli czegoś nie chce im się zrobić, to mówią, że „mają nadzieję”. Pomyślałem, że często tak właśnie jest i postanowiłem mówić o nadziei bardziej rozważnie. Dzisiaj, pisząc o Antonim Weyssenhoffie, wyrażenia „mam głęboką nadzieję” użyłem w pełni świadomie. I nie jest to tylko zwrot grzecznościowy.
Charles Peguy, poeta, bohater Francji czasu I wojny światowej, który zginął prowadząc oddział żołnierzy do ataku w bitwie z Niemcami nad Marną, a dla którego Joanna d,Arc była ucieleśnionym ideałem człowieka i oddanego Ojczyźnie obywatela, napisał: „Wiara jest łatwa i nie wierzyć to wprost niemożliwe. – Miłość jest łatwa i nie kochać to wprost niemożliwe. Ale mieć nadzieję – oto co najtrudniejsze. A łatwość i skłonność do rozpaczy, do beznadziei – to wielka pokusa”. Dla poety-żołnierza nadzieja była cnotą do zachowania najtrudniejszą. Jak jest dziś? Czym jest nadzieja w nas i wokół nas? Czy nie ulegamy zbyt łatwo „skłonności do rozpaczy, do beznadziei”?
Mówi się, że „nadzieja jest matką głupich”. Mówi się także, i słusznie, że „ostatnia umiera nadzieja”. W tradycji chrześcijańskiej nadzieja, podobnie wiara i miłość, jest cnotą teologiczną, to znaczy taką, do której pełnego zaistnienia potrzebna jest łaska. Chodzi o bezgraniczne zawierzenie Bogu. W przemówieniu na rozpoczęcie pontyfikatu (22.10.1978) Jan Paweł II powiedział: „Dzisiaj tak często człowiek nie wie, co nosi w sobie, w głębi swej duszy, swego serca. Tak często jest niepewny swego życia na ziemi. Tak często opanowuje go zwątpienie, które przechodzi w rozpacz. Pozwólcie zatem – proszę Was, błagam Was z pokora i ufnością – pozwólcie Chrystusowi mówić do człowieka. Tylko On ma słowa życia, tak, życia wiecznego.”
Friedrich Nietzsche (1844 – 1900), jeden z prekursorów dzisiejszej ponowoczesności, nawiązując do mitologii greckiej (z wykształcenia był filologiem klasycznym), napisał: „Pandora niosła puszkę, w której znajdowało się wszelkie zło, i otworzyła ją. Był to dar bogów dla ludzi, z wyglądu dar piękny i kuszący, nazwany w dodatku „puszką szczęścia”. I oto wyleciały z tej puszki wszystkie nieszczęścia, w postaci żywych, skrzydlatych istot; od tego czasu krążą one wśród ludzi, wyrządzając im szkody w dzień i w nocy. Jeszcze tylko jedno zło nie wydostało się z puszki; wtedy Pandora z woli Zeusa zatrzasnęła wieko i to ostatnie zło zostało wewnątrz. Odtąd człowiek nosi tę „puszkę szczęścia” zawsze przy sobie i sądzi, że to niezwykły skarb; sięga po nią, gdy tylko zapragnie, a nie wie, że puszka, którą przyniosła Pandora, zawierała zło; i to jedno zło, które w niej zostało, człowiek uważa za największe dobro i szczęście – a jest nim nadzieja. Zeus chciał bowiem, żeby człowiek, udręczony przez wszystkie inne zła, nie wyrzekł się jednak życia, lecz żył dalej i pozwalał się dręczyć na nowo. Dlatego dał człowiekowi nadzieję: a jest ona w rzeczywistości najgorszym złem, ponieważ przedłuża mękę człowieczą”.
Zauważmy, że autor tych słów nie wiąże nadziei z wiarą i miłością, lecz ze złudzeniem. Nietzsche słusznie przyznaje, że nadzieja jest potężną siłą sprawczą w człowieku. Czy to jednak znaczy, że jest największym złem? Czy dar Jana Pawła II, jakim jest między innymi praca pt. „Przekroczyć próg nadziei” (2006), jest nieporozumieniem? Zapytajmy siebie – po której stronie jesteśmy? Czy w obawie przed złudzeniami i trudnościami dnia codziennego nie rezygnujemy z „cywilizacji miłości”, stając po stronie „cywilizacji śmierci”?
Henryk Skolimowski, którego poznałem w Gdańsku podczas spotkania z młodzieżą w sprawie ochrony środowiska, w eseju pt. „Nadzieja matką mądrych „ napisał: „Nadzieja jest odwagą, a odwaga nie musi być ślepa. Nadzieja jest afirmacją, a afirmacja nie musi być głupia. Nadzieja jest odpowiedzialnością, a ta wyklucza przedsięwzięcia szalone lub zupełnie niemożliwe”. Zapytajmy jeszcze raz, czy „skłonności do beznadziei, do rozpaczy” nie ulegamy zbyt łatwo?
Strach, cierpienie, rozpacz jest dzisiaj udziałem jakże wielu powodzian. Wielka woda odbiera nadzieję. Mówi się, że może być kolejna, trzecia już wysoka fala. Jest obawa, iż może być epidemia. Pomocna dłoń przywraca nadzieję.
Absolwent i doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki dzisiejszego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Filozof, etyk. Delegat Małopolski na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 r., radny Rady Miasta Krakowa drugiej i trzeciej kadencji, członek władz Sejmiku Samorządowego Województwa Krakowskiego drugiej kadencji, członek i były przewodniczący Komitetu Obywatelskiego Miasta Krakowa, członek Kolegium Wigierskiego i innych stowarzyszeń, ale także wiceprzewodniczący Rady Fundacji Wspólnota Nadziei.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości