Euro 2012 dobiega końca. Znów jesteśmy świadkami radości zwycięzców, płaczu przegranych i tym podobnych banałów w świetle jupiterów, przy aplauzie (lub jęku rozpaczy) tysięcy kibiców. Ale piłka nożna to nie tylko gra o najwyższą stawkę, wielkie pieniądze i sława. Historia futbolu zna dramatyczne historie piłkarskich herosów dla których przygoda z angielskim wynalazkiem zakończyła się tragedią.
Czasami rzeczywistość bezlitośnie weryfikuje nasze dawne wyobrażenia. Tajemnicza i groźna puszcza z dzieciństwa dla dorosłego człowieka wydaje się tylko małym laskiem, piękny gol ze podwórkowych rozgrywek – przeciętnym elementem, jeszcze bardziej przeciętnej kopaniny, a dziewczyna z którą było się gotowym ożenić – pustą "laleczką".
W ten sam sposób zostały zweryfikowane marzenia wielu chłopaków dla których piłka nożna była przepustką do lepszego świata. Niestety futbolowy sukces nie oznaczał szczęśliwej i spokojnej przyszłości, ale upadek na samo dno, któremu towarzyszyły alkoholizm, narkomania i hazard.
Simply the Best
Chyba najlepszym przykładem właśnie takiej drogi jest „Belfast Boy” – legenda Manchesteru United i reprezentacji Irlandii Północnej, czyli nie kto inny, jak słynny George Best. Już w wieku 15 lat został zauważony przez skauta słynnego klubu z Old Trafford, który poinformował trenera Matta Busby: „Myślę, że znalazłem Ci geniusza”.
Kilka miesięcy później „Georgie” strzelił swoją debiutancką bramkę przeciwko drużynie Burnley F.C. w wygranym 5-1 meczu. Kolejne lata były pasmem sukcesów młodego piłkarza. W 1965 r. „Czerwone Diabły” zdobyły Mistrzostwo Anglii, a już w następnym roku ich najjaśniejszą gwiazdą był właśnie Best, któremu po wbiciu dwóch goli Benfice Lizbona w ćwierćfinale Pucharu Europy, nadano przydomek „Piątego Beatlesa”. „Belfast Boy” błyszczał formą, stał się ulubieńcem kibiców w całej Europie, więc nie musiał długo czekać na dalsze sukcesy – kolejne Mistrzostwo Anglii (1967) i najważniejsze trofeum – Puchar Europy w 1968 r. Ponadto otrzymał tytuł Europejskiego Piłkarza Roku i nominację do tytułu Najlepszego Piłkarza Roku na Świecie. Mogłoby się wydawać, że to dopiero początek futbolowej wędrówki utalentowanego 22-latka na piłkarskim panteonie. Po raz kolejny okazało się, że ze szczytu łatwiej spaść, niż go zdobyć…
W 1969 r. gwiazdor Manchesteru United otworzył dwa nocne kluby w mieście rock’n’rolla, a także został współwłaścicielem kilku butików z modną odzieżą. „Georgie” coraz mniej skupiał się na futbolu. Nie przyczyniły się do tego spotkania biznesowe, ale... towarzyskie. Zakrapiane imprezy, noce spędzone w kasynach, iwenty z udziałem gwiazd show-biznesu nie tylko zniszczyły formę Besta, ale również utrudniały mu codzienne funkcjonowanie. Po latach sam zawodnik przyznał, że swój pokaźny majątek roztrwonił na kobiety, alkohol i samochody. Coraz twardszy orzech do zgryzienia mieli włodarze Manchesteru United, którzy zachodzili w głowę, jak zachęcić - wciąż jeszcze młodego - Besta do pełnego zaangażowania na treningach. Niestety jedynym rozsądnym rozwiązaniem było zakończenie współpracy z żywą legendą klubu w 1974 r. Best zakończył swoją przygodę z wielką piłką w wieku zaledwie 28 lat. Pozostała mu tułaczka po słabszych klubach amerykańskich i brytyjskich, które zmieniał częściej niż przypadkowo poznane kobiety. Zdarzały mu się lepsze momenty (jak choćby w okresie gry w Fulham Londyn), gdy dziennikarze i kibice zastanawiali się, że może wróci „dawny Best”, ale były to płonne nadzieje – organizm wyniszczony przez alkohol nie był w stanie pracować na dawnych obrotach.
Po zakończeniu oficjalnej kariery, „Belfast Boy” (a raczej już Oldboy) jeszcze gorzej radził sobie ze swoimi słabościami. W 1984 trafił nawet na trzy miesiące do więzienia za jazdę po pijanemu i napaść na policjanta. Sześć lat później przypomniał się Brytyjczykom w programie ''Wogan'' emitowanym przez BBC. Niestety w mało chlubny sposób. Georgie zaczął w bełkotliwy sposób obrażać wszystkich, którzy mu się nawinęli. Nic dziwnego, że za lata hulaszczego trybu życia przyszło mu słono zapłacić. W 2002 Best przeszedł przeszczep wątroby, aby za 2 lata… Znów zostać skazanym za alkoholowe eskapady samochodem. W październiku 2005 roku legenda Machesteru United trafiła do szpitala z infekcją nerek. Przegrał swój ostatni mecz, którego stawką było życie. 25 listopada „Książę życia umiera” (tytuł piosenki zespołu Myslovitz - przyp. red.).
Gazza. Ze stadionu do „spychiatryka”
Best to nie jedyny taki przypadek w historii wyspiarskiej piłki. Urodzony w 1967 r. Paul Gascoigne był kolejnym cudownym dzieckiem brytyjskiego futbolu. Już w wieku 16 lat trafił do klubu Newcastle United, którego barwy reprezentował przez 5 lat. W 1988 r. przeszedł do Tottenhamu, a także zadebiutował w reprezentacji Anglii. Niebawem „Gazza” był najjaśniejszą gwiazdą drużyny „synów Albionu”, a najlepszą szansę do zaprezentowania swoich niebanalnych umiejętności miał podczas Mistrzostw Świata w 1990 r., którą… w pełni wykorzystał! Anglia dotarła do półfinału, a „Gazza” zyskał uznanie w oczach ekspertów i kibiców.
Dwa lata po włoskim Mundialu, uzdolniony pomocnik przeniósł się do Lazio Rzym. Niestety poważna kontuzja zahamowała rozwój jego kariery, a sam zawodnik zaczął szukać pocieszenia w południowych trunkach i włoskich dyskotekach. „Gazza” nie znikał z okadek tabloidów, ale częściej występował w nich w roli jasnowłosego celebryty, niż zadziornego piłkarza. Nie zapomniał jednak gry w piłkę, dzięki transferowi do Glasgow Rangers i dobrym występom w barwach szkockiego potentata, wrócił do łask kibiców i trenera reprezentacji Anglii z którą dotarł do półfinału Euro ‘96, choć jego pozaboiskowe zachowanie nadal pozostawiało wiele do życzenia. Nie mógł jednak w nieskończoność łączyć roli piłkarza z życiem nocnego hulaki i tuż przed Mistrzostwami Świata we Francji w 1998 r. został wykluczony z reprezentacji swojego kraju.
Absencję podczas Mundialu, „Gazza” zaczął leczyć jeszcze większą ilością alkoholu, co kończyło się rozwiązywaniem umów przez kolejne – coraz słabsze – kluby piłkarskie w których próbował zakotwiczyć Gascoigne. Po wieloletniej tułaczce (piłkarz trafił nawet do odległych Chin!), „Gazza” zdecydował się ostatecznie zakończyć piłkarską karierę w 2005 r. Próbował dalej wieść żywot bywalca telewizyjnych programów i sprawdzić się w roli trenera, ale uzależnienie od alkoholu i leków pozostawiło swoje piętno. 20 lutego 2008 upadły gwiazdor został zatrzymany przez policję w hotelu Hilton Gateshead, na podstawie ustawy o zdrowiu psychicznym. Kilka miesięcy później w restauracji hotelu Millenium w Liverpoolu „Gazza” znów dał o sobie znać. Były piłkarz zamówił stek, ale potem poprosił o przyniesienie… samego noża. Niebawem policja zastała piłkarza próbującego utopić się w wannie. Jego eksperymenty z lekami i alkoholem omal nie zakończyły się śmiercią…
Gascoigne przeplatał pobyty w specjalistycznych klinikach, kolejnymi pijackimi ekscesami. Po zakończeniu przymusowego leczenia, szczerze wyznał, że nie może obiecać skończenia z nałogami. Poważna kontuzja nogi sprzed lat, została wyleczona, ale „Gazza” nie poradził sobie z inną ważną częścią ciała – głową…
Sypniewski . Kiwał Beckhama, skończył w więzieniu
Po przykładach brytyjskich, warto sięgnąć po przypadek z naszego podwórka i to taki, który najbardziej zapadł w pamięci niżej podpisanego – jak wielu innych - od kilkunastu lat nieszczęśliwie zakochanego w polskiej piłce.
Igor Sypniewski urodził się 1974 r. w Łodzi. Jego urodzenie w roku największego triumfu w dziejach rodzimego futbolu mogło być dobrym proroctwem. Chociaż koledzy Igora kończyli różnie (taka specyfika dzielnicy Koziny w starym robotniczym mieście), młody chłopak od początku przejawiał smykałkę do futbolu, a bardziej pociągał go zapach murawy, niż taniego wina, którego po raz pierwszy spróbował w wieku 9 lat.
„Sypek” szybko trafił do wymarzonego klubu – ŁKS-u, ale rozrywkowy tryb życia szybko przyczynił się do jego przeprowadzki do Opoczna. Dla tamtejszej Cermiki strzelał mnóstwo goli, przeplatając świetne występy zakrapianymi balangami. Nic wię dziwnego, że zwrócił uwagę wysłanników klubu AO Kavala, którzy sprowadzili 23-letniego zawodnika do słonecznej Grecji. Sypniewski nie zagrzał tam jednak na długo miejsca i to bynajmniej nie z powodu pijackich ekscesów, ale świetnej gry… Wciąż bardziej pociągał go zapach murawy i to tej u stóp Akropolu. W 1998 r. „Sypek” trafił do prawdziwego giganta – Panathinaikosu Ateny. To właśnie tam najbardziej rozbłysła jego gwiazda.
Do dziś wszyscy wspominają pewien listopadowy wieczór z 2000 r. Chłodne brytyjskie powietrze nie było w stanie ostudzić zapału tysięcy kibiców, oczekujących spotkania Ligi Mistrzów w którym miały się zmierzyć drużyny Manchesteru United i właśnie Panathinaikosu z Sypniewskim w składzie. „Koniczynki” musiały sprostać drużynie, która przed rokiem triumfowała w prestiżowych rozgrywkach Champions League! Magia Old Trafford znów zadziałała na korzyść gospodarzy, ale jeden z graczy drużyny przyjezdnej schodził w błysku fleszy. Był to właśnie Igor Sypniewski. Ofensywny pomocnik, który świetnie radził sobie również w ataku, ośmieszał dumnych „synów Albionu”. Kiwał, jak chciał, Garry’ego Neville’a, któremu nie pomogła nawet odsiecz megagwiazdy światowej piłki – Davida Beckhama, któremu „Sypek” zakładał „siatę”, zwracając na siebie uwagę kibiców, trenerów i dziennikarzy. W równie widowiskowym stylu grał przeciwko Arsenalowi Londyn, pieczętując występ bramką, strzeloną samemu Davidowi Seamanowi.
Mimo świetnych występów, już wtedy można było usłyszeć o niesportowym trybie życia, jaki miał prowadzić Sypniewski. Ale, jak wiadomo, zwycięzców się nie osądza… Los przestał jednak uśmiechać się do chłopaka z Kozin. Napastnik złamał rękę na treningu i miał problemy z powrotem do dawnej dyspozycji. Działacze podziękowali mu za współpracę, ale po „Sypka” szybko zgłosili się włodarze OFI Kreta. Igor nie odbudował jednak formy również na malowniczej wyspie i musiał wracać do kraju.
Kolejną szansę dostał w przeciętnym RKS Radomsko, które grało wówczas w ekstraklasie. W pełni ją wykorzystał, przekonując do siebie władze Wisły Kraków i trenera narodowej kadry Jerzego Engela, który postanowił dać szansę Sypniewskiemu w koszulce z Orzełkiem. Nowy klub, reprezentacja, narodziny dziecka… Mogłoby się wydawać, że Sypniewski jest na dobrej drodze, aby wrócić na szczyt. Nic z tego. W mediach zaczęły pojawiać się pogłoski o jego problemach z depresją, a „Sypek” jakby zapadł się pod ziemię… Ostatecznie wrócił do Grecji, ale w przeciętnym klubie Kallithea GS rozegrał zaledwie dwa spotkania ligowe, po czym obrał zupełnie inny kierunek – chłodną Skandynawię. W szwedzkiej drużynie Halmstads BK wyrósł na prawdziwą gwiazdę, choć tamtejsza liga do najmocniejszych nie należy, a i sam Sypniewski miał już 29 lat. Przeniósł się do Malmö FF i znów rozpoczął swoją drogę na dno. Dużo mówiło się o problemach psychicznych piłkarza, co przekładało się na słabą dyspozycję na boisku…
Sypniewski w 2005 r. wrócił na stare śmieci. Skorzystał z szansy, jaką dał mu ukochany ŁKS, który występował wówczas w drugiej lidze. Igor spłacił swój dług wobec rodzimych włodarzy i to z nawiązką. Głównie dzięki jego świetnej dyspozycji, klub wrócił do ekstraklasy, ale „Sypek” znów nieoczekiwanie wyjechał do Szwecji, aby występować w… III-ligowej drużynie. W 7 spotkaniach strzelił 5 bramek, ale jego pobyt na piłkarskiej prowincji zapadł w pamięci z powodu innego incydentu… Został zatrzymany przez policję za prowadzenie samochodu po pijanemu, a klub natychmiast rozwiązał z nim kontrakt. Kierunek Polska? Oczywiście. Tym bardziej, że znów pomocną dłoń wyciągnął ukochany ŁKS i II-ligowy Zawisza Bydgoszcz. „Sypek” już był nawet dogadany z Łódzkim KS-em, ale na rozmowę ws. kontraktu, piłkarz przyszedł zupełnie pijany.
Na boisko jednak wrócił. Tyle, że w roli… pseudokibica! Wraz z grupą chuliganów zaatakował kibiców drużyny przyjezdnej podczas spotkania ŁKS – Lech Poznań. Sypniewski tym razem zasłynął nie z efektownego dryblingu, ale równie sprawnego wyrywania stadionowych krzesełek. „Sypek” trafił do aresztu. Na kolejne ekscesy z udziałem przybladłej gwiazdy nie trzeba było długo czekać. Jedna z mieszkanek rodzinnego osiedla Sypniewskiego, zawiadomiła policję po tym, jak "Sypek" miał ją wyzywać i obrzucić butelkami po piwie.
Jednak w mroku nadal tliła się iskierka nadziei. Znów niezawodny okazał się macierzysty klub Igora. W 2007 r. Sypniewski znów miał odbudować formę i własne życie w barwach ŁKS-u. Był nawet na zgrupowaniu w Szamotułach, ale zamiast pojawić się na murawie podczas meczu z Lechem Poznań, były gawiazdor ligi greckiej siedział pijany w pokoju hotelowym. Piłkarz oczywiście został wyrzucony ze zgrupowania, a kolejna próba powrotu do profesjonalnego futbolu spełzła na niczym.
Sypniewski chciał jeszcze spróbować sił w trzecioligowym Sokole Aleksandrów Łódzki, ale tym razem podjęcie treningów uniemożliwił mu areszt… Chodziło o kierowanie gróźb karalnych pod adresem byłej partnerki „Sypka”, matki jego dziecka. W czasie popełnienia przestępstwa Sypniewski miał około dwóch promili alkoholu w wydychanym powietrzu. Po raz kolejny groził mu wyrok i dłuższy pobyt w więzieniu…
Na tym nie koniec. 9 października 2007 roku Sąd Rejonowy w Łodzi wydał postanowienie o aresztowaniu Sypniewskiego na okres jednego miesiąca po tym, jak awanturował się po pijanemu. Ostatecznie 15 maja 2008 roku, łódzki sąd skazał Sypniewskiego na 1,5 roku więzienia. Uznano go winnym znęcania się nad matką oraz grożenia policjantom i swojej konkubinie. Po odbyciu wyroku, „Sypek” znów chciał poczuć zapach murawy, zmęczenie po solidnym wysiłku, satysfakcję ze strzelonego gola. Na przełomie 2009 i 2010 r. wrócił do treningów. Gdzie? Oczywiście w ŁKS-ie. Tym razem „Sypek” był otoczony gronem młodych piłkarzy, wszystko zaczynał od nowa, choć miał już prawie 36 lat! Wiek i dawne przyzwyczajenia dały jednak o sobie znać i Sypniewski zrezygnował. Tym razem nie było to jednak rozstanie bez pożegnania. Igor zdobył się na sms-a do trenera. Przeprosił. Ale czy wybaczy samemu sobie zmarnowania kariery?
***
Zanim wybuchnie szał radości i strzelą korki szampanów, warto pomyśleć o tych, którzy od zwycięstwa zaczęli swoją podróż na samo dno. Mówi się, że droga na szczyt jest niezwykle żmudna i kręta, ale utrzymanie się na szczycie również stanowi nie lada sztukę. Nie chodzi tylko o pozostanie świetnym sportowcem, ale również – a może przede wszystkim – normalnym Człowiekiem.
Niezależnie od poglądów politycznych, warto docenić słowa Józefa Piłsudskiego: „Być zwyciężonym i nie ulec to zwycięstwo, zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska”. Aforyzm Marszałka można potraktować jako wskazówkę dla wielu współczesnych herosów futbolu, którzy nie chcą podzielić losów bohaterów tego artykułu…
Inne tematy w dziale Rozmaitości