Przyznam, że się tego raczej nie spodziewałem. Nie tego, że Amerykanie przegrają, bo to jest sport i wszystko się zdarzyc może. Tym bardziej, że dotychczasowe doświadczenia wskazywały na to, że Blatter nakazał sędziom założenie ochronnego parasola nad Ghaną. Żeby, broń Boże, za wcześnie nie odpadła. I że jego dyrektywa obowiązuje nadal. Nie wiem czy obowiązuje, ale wczoraj sędzia z Węgier pokazał jak można w miarę obiektywnie sędziowac mecz i nie robic błędów (czego nie uniknął sędzia meczu Urugwaj-Korea, czym omal nie wypaczył wyniku spotkania).
Rzeczą, której się nie spodziewałem było coś innego. Metamorfoza Ghany. Z ospałej, grającej na przetrwanie i nie mającej, w fazie grupowej, obserwatorom dosłownie nic do zaoferowania drużyny, wykluł się nagle zespół, który nie bał się grac, pokazał kilka finezyjnych akcji, miał dobrze poukładaną grę, strzelił dwie swietne bramki i przez dużą częśc meczu był po prostu lepszym teamem odnosząc zasłużone zwycięstwo.
Amerykanie, jak zwykle, pokazali jedną rzecz. Szczególnie w podstawowym czasie gry. Przekonanie o tym, że dla nich nie ma rzeczy niemożliwych. Podobnie jak w meczach z Anglią czy Słowenią: zaparli się i straty odrobili. Prezentując te same walory i wady co w poprzednich spotkaniach. I teraz nie wiem. Czy to Ghana faktycznie poszła z formą w górę czy to grupa „C” była tak słaba, że grające mało wybredną piłkę USA były w stanie w niej zwyciężyc.
Odpowiedź padnie już dzisiaj. Po południu. Stawiając na tę drugą wersję odpowiedzi muszę mieć więc spore obawy co do wygranej zespołu, któremu będę kibicował. Ale w końcu Nowa Zelandia aż trzy razy remis do końca dowiozła. To Angole raz też mogą. Tym bardziej, że przeciwnik to nie są Niemcy AD 1990. Ani nawet 2006. A w karnych to różnie bywa.
Więc niech się ta ośmiornica (Paul mu chyba, prawda?) tak bardzo jeszcze nie oblizuje.
Inne tematy w dziale Rozmaitości