Po raz pierwszy od paru dobrych lat w polskich skokach zapanował prawdziwie przedświąteczny nastrój. Po właśnie zakończonym, trzydniowym, maratonie w Engelbergu jest bowiem z czego się cieszyć.
Engelberg, jako taki, cieszy się wśród naszych skoczków złą sławą. Skocznia ta Polakom, po prostu, dotąd nie leżała. Również Małyszowi, mimo, ze tu 9 lat temu wygrał, a czternaście i cztery lata wstecz stał na podium. Przepraszam. Leżała Toniowi Tajnerowi, który miał tu bodaj najlepsze osiągi w karierze. Ale syn prezesa to nie jest postać dla polskich skoków reprezentatywna na tyle, żeby na podstawie jego wyników cokolwiek oceniać. Wręcz przeciwnie.
Ilekroć jednak dorosły Małysz wskakiwał w Engelbergu na podium to oznaczało jedno. Sukcesy na głównej imprezie roku. Tak było w roku 2001, tak było w roku 2006. I tak też, miejmy nadzieje, będzie w tym sezonie.
Forma jaką zaprezentował w miniony weekend nasz mistrz budzi naprawdę duże nadzieje. To się widzi i czuje, że Polak jest w gazie. Jeszcze nie wygrywa, ale te chwile wydają się być blisko. Przy czym, w obecnej sytuacji sprzętowej i przepisowej wygrana w jeszcze większym stopniu niż dawniej zależy od sędziów. I żeby Małysz wygrał, oprócz tego, że będzie w formie wyższej od innych, muszą być spełnione jeszcze dwa warunki. Pierwszy, że warunki atmosferyczne będą prawie równe dla wszystkich. Drugi, z lekka z pierwszym powiązany, że nikt nie będzie ustawiał wyników zawodów przed konkursem, co jest, moim zdaniem, główną myślą przewodnią takiego, a nie innego kierunku zmian w przepisach. Wzory, na podstawie których odejmuje się i dodaje punkty za wiatr są brane z rękawa. Zawodnicy (ci pokrzywdzeni, bo nie wszyscy) głośno mówią o tym, że na niektórych zawodach punkty ujmuje się tym, który mieli wiatr niekorzystny, a dodawane są one skoczkom skaczącym w dobrych warunkach. Kliniczny przykład to I seria tegorocznego marcowego konkursu w Oslo, gdzie Małysz, skacząc w gorszych warunkach od Ammanna czy Koflera stracił znacznie więcej punktów z tytułu przeliczników wiatrowych. W konsekwencji przegrał wygrane zawody.
O niedoskonałościach nowego systemu przyjdzie pewnie jeszcze pora pisać. Wracając do meritum. Ani Małysz, ani Stoch dawno tak dobrze w Engelbergu nie skakali. Mimo, ze nie mieli podczas swoich skoków dobrych warunków wietrznych. A Engelberg to taki papierek lakmusowy. Jak tu jest dobrze, to do końca sezonu jest dobrze. I tego się trzymajmy.
Na koniec, ponieważ święta, to należy się jeszcze dobro słowo Huli i, w mniejszym stopniu, Bachledzie. Wynikiem tego pierwszego aż tak bardzo bym się nie podniecał. On już kiedyś pokazał, że ta skocznia mu wyjątkowo, w porównaniu z innymi, leży. Ale sam fakt, że uzyskał najlepszy wynik w karierze, każe się pochylić nad uzyskanym przez niego rezultatem. Szczególnie, że 7 miejsce w konkursie PŚ to już nie jest takie byle co.
Marcin Bachleda, skoczek który z racji swych parametrów fizycznych oraz potencjału zupełnie nie nadaje się, moim skromnym zdaniem, do reprezentowania nas w pierwszej lidze skokowej, też zrobił kibicom niespodziewany prezent świąteczny i wywalczył za swoje 25 miejsce całe 6 pucharowych punktów. Niby niedużo, ale to zawsze miło zobaczyć jednego rodaka więcej na liście płac FIS-u (dla tych, którzy nie wiedzą: od zeszłego sezonu w rozdziale nagród pieniężnych przypadających na każdy konkurs partycypuje czołowa 30-tka każdych zawodów).
Już dawno w polskich skokach przed samymi świętami nie było tak miło. Trzy i dwa lata temu było wręcz tragicznie, co zresztą okazywało się dobitnie w czasie Turnieju 4 Skoczni. Tym razem jest inaczej. Może dojść do tego, ze już w konkursach okołonoworocznych będzie regularnie, a nie od wielkiego dzwonu, punktowało 3-4 Polaków. Pod warunkiem, że w PŚ będą nas reprezentować najlepsi, a nie będący totalnie bez formy faworyci Kruczka.
Żeby nieco stonować nastroje trzeba sobie powiedzieć jedno. Fakt, Polska talentami stoi. Ale same talenty, choćby były nie wiadomo jakie (chyba, że dochowamy się samych Małyszów, to co innego), niewiele znaczą. Jeszcze ważniejsza jest baza treningowa, poziom wspomagania medycznego i, najważniejsze, myśl szkoleniowa. Ponieważ idą Święta to tej ostatniej kwestii, Państwo pozwolą, nie rozwinę.
Mam nadzieję, że po Świętach humory będą dopisywały polskim kibicom skoków w równym stopniu co dziś. Albo w jeszcze większym. A to by była rzeczywiście duża rzecz, bo po Engelbergu są powody do optymizmu. Jak próbowałem wykazać - niemałego.
Inne tematy w dziale Rozmaitości