Odpowiedź, jak chodzi o aktualną sytuację w biegach narciarskich, jest prosta jak, nie bójmy się tego wyrażenia, Lech Wałęsa. I się od razu, po obejrzeniu ostatnich dwóch etapów Tour de Ski, narzuca. Na tyle, że nie potrzeba żadnych tłumaczy z polskiego na nasze, by jej publicznie udzielać.Dlatego ten tytuł to tylko po to, żeby zagaić.
Ja chciałem napisać jedną rzecz i więcej już do sprawy nie wracać. Tour de Ski jest zbyt trudnym dla każdego organizmu wyzwaniem, żeby ci, którzy w tym uczestniczą, mogli się szprycować. Bo tam istnieje realne niebezpieczeństwo, że jak przegniesz to zejdziesz. Dlatego, proszę Szanownych PT Czytelników, państwo Norwegia nie odnosi w tej imprezie spektakularnych sukcesów. Muszą bowiem przerwać regularne stosowanie „dodatków do pasz treściwych”. Owszem, oni w masie są niewątpliwie najlepsi. Ale z tymi prawdziwie najlepszymi tutaj wygrać nie SA w stanie. Nie mogą bowiem stosować przewag wynikających ze używania „środków przeciwastmatycznych” i takich tam.
Wczoraj i dzisiaj Justyna Kowalczyk, po raz nie wiem który, pokazała światu kto jest najlepszą narciarką biegową ostatniego pięciolecia. Pokazuje to zawsze, jeśli tylko są szanse na to, by cała, bez wyjątku, stawka rywalek dysponowała tymi samymi aktywami.
Niestety, o czym pisałem w jednym z poprzednich postów, sztab Bjoergen sprytnie wywinął się od kompromitacji, wycofując w ostatniej chwili cyborga z rywalizacji. Przy czym w jej przypadku nie chodziło, moim zdaniem, o ucieczkę przed porażką tylko o ucieczkę przed wyjściem na jaw oczywistej dla wielu, oprócz znajdującej się pod wpływem Skandynawów FIS, prawdy.
Dlatego, między innymi, teraz znów Norwegowie będą mogli śpiewać, że najważniejsze są mistrzostwa globu czy igrzyska. Owszem, są. Ale tylko tam, gdzie dają rękojmię sprawiedliwej rywalizacji. Ponieważ w narciarstwie klasycznym, w tym w biegach narciarskich, takiej gwarancji nie ma, to dalej znajdujemy się w takiej oto sytuacji, gdzie zdecydowanie najwybitniejsza zawodniczka na świecie nie może nawet pomyśleć o zrównaniu się osiągnięciami z faszerowanym od paru sezonów, w dodatku nie wiadomo czym, produktem norweskiego przemysłu farmaceutycznego.
Ciekawe co musi się stać, żeby odpowiedzialne za taki stan rzeczy instytucje na poważnie zajęły się tematem. Jak widać, zgon jednej norweskiej sportowej ikony to mało. Idą w zaparte. Znaczy czekają chyba na następne albo mają nadzieję, że jakimś cudem tego unikną.
Takie nadzieje mieli również amerykańscy promotorzy i sponsorzy Florence Griffith-Joyner. I im się udało. Zmarła dopiero 10 lat po zakończeniu kariery. Więc nikt nie ważył się ich w nic mieszać.
Wbrew pozorom, strasznie gorzki smak mają te coroczne wygrane Justyny w TdS.
Inne tematy w dziale Rozmaitości