Prezydent Mubarak okazał się lepszym cwaniakiem. Wie, że nie może użyć wojska ani policji przeciw demonstrantom. Spogląda więc życzliwie na "spontaniczne" przebudzenie świadomości obywatelskiej wśród swoich zwolenników. Jest czego pozazdrościć.
W jego obronie nie wyszły co prawda miliony, ale jego nieliczni zwolennicy są uzbrojeni w pałki, noże i koktajle Mołotowa. Nad ranem, nie wiedzieć skąd, uzyskali dostęp do broni palnej. Jedna noc i ponad tysiąc ofiar. Dziwnym trafem z placu Tahrir nie ma jak wyjść, nie mogą też dojechać karetki pogotowia. Policja nie interweniuje. Gra idzie o to, aby wypędzić do domów przeciwników Mubaraka.
Oceniam, że najbliższy dzień będzie przełomowy. Ludzie na placu albo się rozejdą, albo zaczną walczyć. W obu przypadkach Mubarak, przynajmniej na jakiś czas, będzie wygrany. Politycznie jest jednak skończony, bo z punktu widzenia elementarnych obowiązków władzy, nie zagwarantował zgromadzonym bezpieczeństwa.
P.S. O 12.35 zapraszam do Superstacji.
Inne tematy w dziale Polityka
