Jan Herman Jan Herman
464
BLOG

Monarchia absolutnie socjalistyczna

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 0


 

Każdy z nas ma przodków.

Każdy z nas skądś przychodzi.

Prawie każdy z nas niesie ze sobą zapach domu,

z którego wyszedł, jego obraz, jego odgłosy

/z witryny ZSzP/

 

Wpadł mi w oko artykuł, zatytułowany przewrotnie „Program dla monarchii” (TUTAJ), mono-autorstwa Jana L. Skowery. Przewrotność tytułu wychodzi na jaw tak często, ze nie może być przypadkowa. Osadzona jest przede wszystkim w autorstwie: o ile wiem, jest to jego samodzielna próba, nie zlecona przez monarchę, a to by oznaczało, że „Program dla monarchii” Jana L. Skowery celuje w ten sam punkt, co „O skutecznym rad sposobie” (czterotomowy traktat polityczny autorstwa Stanisława Konarskiego, wydany w latach 1760-1763), „De Republica emendanda” (O poprawie Rzeczypospolitej, Andrzej Frycz-Modrzewski, 1551), „Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego” (praca Stanisława Staszica opublikowana anonimowo w roku 1787), „Przestrogi dla Polski” (również Staszic, również anonimowo, 1790). Jako, że pozycja Jana L. Skowery w polskim narodzie jest nieco skromniejsza niż Konarskiego, Frycza-Modrzewskiego czy Staszica, a jego dzieł(k)o sięga nieco innych pułapów niż dzieła wymienionych mężów – to przytoczę lekturę obowiązkową, czyli trzy pozycje Aleksandra Bocheńskiego: „Dzieje głupoty w Polsce”, „Rzecz o psychice narodu polskiego”, „Rozmyślania o polityce polskiej”, a może jeszcze esej „Naród polski na rozdrożu: racjonalizm i romantyzm”.

Najpierw zauważę, że mimo, iż mam krew błękitną (Rh 0-), to jednak – o ile mi wiadomo – żadne z moich przodków nie nosiło miecza i nie wydawało przyjęć dworskich, nie zostało ostemplowane herbem i tytułem „urodzeniowym”, nie dysponowało przestrzenią lądowa większą niż ogródek przydomowy: ja sam jestem współwłaścicielem (mocne słowo) działki PZD, w dobrym punkcie Warszawy, a wychowałem się w PGR-owskim sadzie.

Mimo tych wad, które czynią mnie człekiem pozbawionym zdolności honorowej, noszę dumnie moje nazwisko (właściwie, zgodnie z tradycją, plebs nosił przezwiska, a nie nazwiska), które po rzymsku brzmiało Arminius (oraz w sercu noszę nazwisko Mamy, jedno z najpiękniejszych jakie znam, Trabuć, nic nie znaczące po rzymsku) i tradycję rodzinną, która polega na jak najrzadszych kontaktach z krewnymi rozsianymi od Wileńszczyzny i Lwowszczyzny, poprzez Warmię i Podkarpacie, aż po Opolszczyznę i Kaszuby.

A w drugiej kolejności zauważę, że – wedle moich pradawnych spostrzeżeń – ustroje społeczno-polityczne (państwowe) kształtują się w głównych zarysach stosownie do dominującej w społeczeństwie treści pracy, a w zarysach zdobniczych stosownie rytów kulturowych. Tak więc pozyskanie bierne (treść pracy zbierackiej, wydobywczej, wczesnomyśliwskiej) generuje w naszej części świata ustrój stadny (hordy), pozyskanie intensywne (zorganizowany i utechniczniony rabunek Natury) generuje u nas ustrój niewolniczy (niekoniecznie oznaczający uciemiężenie), rolnictwo (gospodarzenie) rodzi ustrój feudalny (ogłowiony najczęściej monarchią), przemysł rodzi ustrój korporacyjny (mylnie, uporczywie, pojmowany jako demokracja), usługi zaś – kiedy zdominują rzeczywistość – zrodzą ustrój jeszcze nieznany, w którym ideolodzy i nawiedzeńcy upatrują socjalizmu (opartego na projektach społecznych zarządzanych funduszowo-budżetowo pod kontrolą szerokich mas obywatelskich, samorządnych, bezpaństwowych).

Dlatego świat Europy 18 i 19 oraz 20-wiecznej, znany fałszywie z podręczników jako świat przemysłowy – był światem apogeum monarchii. To jest teza mocno dyskusyjna, ale chciałbym zauważyć, że różnica między monarchiami średniowiecznymi (cały czas mowa o Europie) a późniejszymi jest taka, że te drugie pogrążyły we wstydzie instytucje Urodzenia (jak się urodziłeś lub wmezaliansowałeś, taką masz pozycję i rolę w społeczeństwie) i wyłoniły „świeżej krwi” monarchów nowoczesnych, choć niekoniecznie godnych: nazywali się Duce (Italia), Führer (Germania),El Caudillo (Iberia), Komendant/Naczelnik (Polonia), Nemzetvezető (Hungaria), w wielu krajach ostatecznie przyjęto nazwę Sekretarz (Pierwszy albo Generalny), ale zdarzało się familiarne Tito. Dwudziestowieczna Europa – to mozaika monarchii, z których niektóre przysposobiły sobie elementy demokracji, inne zaś obierały azymut na totalitaryzm. Żaden z krajów Europy nie był zdominowany przez przemysł, więc monarchie – jako oczywiste „ugłowienie” feudalizmu – miały się dobrze.

Dopiero w krajach, które zachowały formalna ciągłość dynastyczną (Wielka Brytania, Hiszpania, Dania, Belgia, Holandia, Szwecja, Norwegia (plus enklawy takie jak Monako, Liechtenstein, Luksemburg, Andora i całkiem odrębnie Watykan) – rzeczywiste – a nie nominalne – uprzemysłowienie pozwoliło na płynne, praktycznie bezkonfliktowe zajście monarchów do roli „pamiątki po lepszych czasach” i ugruntowanie się parlamentaryzmu opartego na demokratycznej, powszechnej legitymizacji. Tam zaś, gdzie monarchie zostały zastąpione przez uzurpatorów – parlamentaryzm raczej nie wychowywał się razem z demokracją, co widać choćby na przykładzie byłych „demoludów”, ale też Italii, Hiszpanii, nawet Grecji, spadkobierczyni helleńskiej kolebki demokratyzmu. Fenomen Germanii jest tu osobny i osobliwy, opiera się na wielowiekowej tradycji federalizmu.

 

*            *            *

No, to teraz mogę przystąpić do współżycia z tekstem Jana L. Skowery. Swoją monarchistyczną pasję realizował – o ile wiem – w Konfederacji Spiskiej (pod hasłem „Maiestati Rei Poloniae rendere proprium decus”), ma też ambicje własne. Dwa razy o mało co byłbym gościem-uczestnikiem spotkań, co wywołałoby lawinę trzęsień ziemi wywołanych przewracaniem się w grobie moich szacownych, choć niezbyt urodzonych przodków. Niedoszłe moje uczestnictwo owocuje jednak moim szczerym zainteresowaniem ruchem monarchistycznym, równie cherlawym w Polsce jak niejeden „herbowy”.

Może ta cherlawość leży w próbie pogodzenia Oświeconego Absolutu z Demokracją Obywateli?TUTAJ widzę te próby łączenia wody z ogniem, z czego się jeno wielki obłok snuje. Toteż monarchiści nie garną się do rejestracji na specjalnej skowerowej liścieTUTAJ, nawet ja, kmieć z dziadza-pradziada, potrafię ich zliczyć, bo to są, ten, no: Skowera, Obarzanek, Tyszkiewicz, wszyscy dwojga imion, to jakby sześciu ich było. Hrabiny żadnej, księżny, a choćby pośledniej szlachcianki.

Zupełnie na poważnie: Polska nie jest krajem uprzemysłowionym. To, co nazywamy przemysłem, to wyzute z etosów enklawy kontrolowane przez obcy kapitał, a pozostała „masa produkcyjna” to montownie, konfekcjonowanie, manufaktury, rzemiosło „fraktalne” (powielana działalność warsztatowa). Polska nie jest też krajem rolniczym, bowiem poza wyspecjalizowanymi gospodarstwami – choć jest ich niemało na polach, w hodowlach, w lasach i na wodach – większość to są „gospodarstwa małozagrodowe”, niekompletne, dojutrkowe, a do tego społeczeństwo raczej krępuje się swoich związków z prowincją i folklorem, ucieka w syntetyczne „majteczki w kropeczki”, ersatz ludowości. O usługach w Polsce mówi się, myśli i czyni nadal w formule niemal średniowiecznej, co jest oczywiste, kiedy automatyka jest zastąpiona (wyparta) przez „manualność”.

Jednym słowem, Polska kulturowo i gospodarczo nie spełnia kryteriów koniecznych, by ją przyporządkować do jakiejś formuły generującej feudalizm-monarchizm, kapitalizm-korporacjonizm, uspołecznienie rynkowe (socjalizm?). Ustroje gospodarcze i polityczne, za pomocą których zarządzano naszym Krajem i Ludnością, są brane „z kapelusza”, noszą w sobie tyle rozmaitości, co pęk kwiecia zebrany na łące, bez ładu i składu, chociaż zawsze jakiś wianuszek się uplecie.

Dzieje polskiej monarchii rozpościeram – pominąwszy profesjonalizm – między cztery etapy: radosne drużynnictwo (reprezentowane głównie przez Piastów, od Mieszka po Kazimierza Wielkiego, polegające na poszerzaniu włości, z których następnie łupi się dla „stolicy”, bardziej lub mniej światłej i zwartej), napuszona satrapia (reprezentowana przez Jagiellonów-Jogailaičiai, od Władysława po Zygmunta II Augusta), rozbisurmaniona elekcja (począwszy od Henryka Walezego po Stanisława Antoniego Poniatowskiego herbu Ciołek, zwanego z rzymska Augustem), tęsknota dynastyczna (zapoczątkowana po odzyskaniu niepodległości i trwająca po dziś, objawiająca się piedestaleniem każdego przywódcy umiejącego dać Narodowi po pysku, a najlepiej kiedy batoży opozycję).

Jan L. Skowera swoje opracowanie rozpościera między dwa ostatnie etapy: jego postulaty odnowy Rzeczpospolitej zawierają elementy demokracji polegającej na kontroli poczynań władcy przez obywateli oraz elementy przyzwolenia na batożenie „możnych” przez samego władcę. Najlepiej oddaje to myśl następująca: „Proponowana reforma ustrojowa zakłada ustabilizowanie władzy centralnej państwa oraz przeniesienie istotnych dla obywatela decyzji ze szczebla centralnego na poziom samorządowy”. Szanowni Czytelnicy: monarchia o stabilnej władzy centralnej żonatej z samorządami już istniała i nazywała się pieszczotliwie Kraj Rad. I było w niej to samo, co postuluje Jan L. Skowera: „Osoba króla jest święta i bezpieczna od wszystkiego, nic sam przez się nie czyniący, za nic w odpowiedzi narodowi być nie może, nie samowładcą, ale ojcem i głową narodu być powinien i tym go prawo i konstytucja niniejsza być uznaje i deklaruje”. (Konstytucja 3 Maja, Art. VII, ust. 7).

Nie będę się znęcał nad długą listą instytucji publicznych i organów proponowanych do zarządzania Polską przez Jana L. Skowerę (ja jestem kmieć, więc nie śmiem nawet), tylko zaznaczę, że w tym koncepcie jest ustęp (co za słowo: ustęp) „(…) powołana zostanie Rada Regencyjna, która będzie czuwała nad prawidłowością działań w wyborze dynastii dla Polski. Radzie Regencyjnej powierza się również pieczę nad wychowaniem następców tronu polskiego” (wychowawcami – to mówię ja, kmieć – mają być prymas, potomek świetnego rodu i chyba sam Jan L. Skowera, jako reprezentant ruchu monarchistycznego).

Bardzo mi się też podoba uwaga następująca: Rada Korony Polskiej to: 1. Król, 2. Następca Tronu, 3. Prymas Polski, 4. Marszałek Senatu, 5. Marszałek Sejmu, 6. Premier Rządu, 7. Najwyższy Sędzia Koronny, 8. Hetman Wielki Koronny, 9. Minister Spraw Zagranicznych, 10. Prezes Najwyższej Izby Kontroli, 11. Przewodniczący klubów poselskich. Przypominam Janowi L. Skowerze, że trzeba koniecznie znaleźć miejsce 12-te dla Królowej Polski (Tytuł Matki Bożej jako Królowej Polski sięga drugiej połowy XVI wieku. Wtedy to Grzegorz z Sambora po raz pierwszy nazywa Maryję Królową Polski i Polaków. 1 kwietnia 1656 r. (prima aprilis – JH) w katedrze lwowskiej król Jan Kazimierz w sposób oficjalny ślubował przed wizerunkiem Matki Bożej Łaskawej: „Ciebie za patronkę moją i za królowę państw moich dzisiaj obieram”. W trzechsetną rocznicę ślubów Jana Kazimierza episkopat Polski z inicjatywy więzionego prymasa Stefana Wyszyńskiego dokonał ponownego zawierzenia całego kraju Maryi i odnowienia ślubów królewskich. 26 sierpnia 1956 roku ok. miliona wiernych na Jasnej Górze złożyło Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego).

Państwo zorganizowane jest w koncepcie Jana L. Skowery jako piramida: Korona, Księstwa, Województwa, Starostwa. Fajne to i przydługie, samorządności – wcześniej postulowanej – nie widać w tym wszystkim, zwłaszcza że na poziomie Korony będą Ministrowie, a na poziomie Księstwa Delegatury, zaś w Zarządzie Województwa (Zarząd? Monarchia?) będą Wojewoda, Starostowie, Burmistrze, Prezydenci.

Litościwie pominę – jako kmieć nieco rozeznający się w gospodarce – koncepty Jana L. Skowery w tym obszarze. Każdy może tworzyć i upajać się swoim dziełem do woli. Byle tylko nie dawali mu urzędu i szansy na wdrożenie pomysłów.

Jeszcze tylko o wojskowości i armii: koncept Jana L. Skowery zmierza – wesołymi meandrami – prosto ku sprawdzonym tradycjom pospolitego ruszenia, znanym współcześnie jako „rezerwa” albo Obrona Terytorialna Kraju. I to mi odpowiada, bo Polska ma długą tradycję krotochwilnych zajazdów i potyczek, z których niektóre weszły do historii jako bohaterskie, inne zaś do literatury jako pouczające i ku pokrzepieniu serc.

Odpowiada mi wszystkoizm Jana L. Skowery: każda dziedzina życia opisana jest w jego koncepcie, z dość swobodnymi wycieczkami od ogółu do szczegółu i z powrotem.

 

*            *            *

Poszukiwania Świętego Graala, kamienia filozoficznego, arki Noego, miecza Joyeuse, imbryka z zaklętym w nim dżinem i podobnych świętości mają długą tradycję, nie zawsze monarchistyczną. Wkładem Jana L. Skowery w tę zabawę jest właśnie przeniesienie idei monarchizmu w obszar rozklekotanej i zdziadziałej kultury plebejsko-mieszczańskiej, oranej „w tę i wewtę” przez zaborców, najeźdźców i rodzimych mitomanów.

Monarchia lepiej by się – zapewne – miała, gdyby zmierzała do odrodzenia inteligencji, dziś podzielonej na ekspertów, dysydentów i inteligencję dziadziejąca (pod każdym względem). Któż bowiem będzie redagował prawa i etosy, któż będzie wyzwalał w narodzie niezbędną do życia pasję, któż będzie apostolił za pomocą poezji i dzieł artystycznych?

Najśmieszniejsze jest jednak to, że Związek Szlachty Polskiej (łojezu, cóż to za oksymoron, a do tego siedziba ul. Żurawia 43 lok. 116, jak zwykła plebejska NGO!), dużo silniejszy i bogatszy od mikro-grupy Jan S. Skowery, powstrzymuje się od projektowania dla Polski, a rozmaici Lubomirscy, Radziwiłłowie i Potoccy czerpią inspirację z majątku całkiem źle urodzonych Kulczyków i innych nuworyszów. No, i jest zagłębie polskiej arystokracji, nazywa się Rawdon: tu, w miejscu niepozornym i przyjaznym, po latach tułaczki, dom znalazły rodziny polskiego ziemiaństwa i arystokracji: Tyszkiewiczów, Zamoyskich, Potockich, Radziwiłłów, Tarnowskich, Plater-Zyberk i wielu innych. Mieszka tu książę Seweryn Andrzej Światopełk-Czetwertyński z jednej z najstarszych w Europie rodzin, wywodzącej się z Wikingów z IX-X wieku i zarządzającej Rusią Kijowską (Rurykowicze). Hrabia Wilhelm Siemiński-Lewicki i Róża Siemieńska-Lewicka z rodziny, w której wszyscy od wczesnego dzieciństwa jeździli konno, a potem utracili ogromne majątki, głównie wspaniałe stadniny i hodowle rasowych koni. W Rawdon mieszka też Elgin Scott, podczas II wojny światowej walczący w polskim lotnictwie w Wielkiej Brytanii. Magdalena Skarżyńska to wnuczka słynnego malarza Józefa Mehoffera. Mieszkańcy Rawdon pielęgnują stare zwyczaje, wspomnienia i tradycje. Starają się prowadzić takie życie, jak w Polsce. Kanadyjskie miasteczko to fenomen. W obu Amerykach nie ma większego skupiska arystokracji (cytowałem za artykułem Joanny Jałowiec, EKS magazyn).

Brakuje tam Jana L. Skowery. Żeby się towarzystwo tam nie zblazowało, niech je zapładnia swoim konceptem.

O tym wszystkim pisałem wcześniej: TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ.


 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka