W ciągu ostatnich dni przydarzyło nam się parę dobrych rzeczy. Poza omawianym przez wielu salonowiczów sukcesem naszej dyplomacji na forum europejskim, miały miejsce wydarzenia, których skutki być może będą dla naszej przyszłości równie istotne. I mam tu na myśli perspektywę znacznie przekraczającej jedną, czy dwie kadencje parlamentu.
Na początek chciałbym skoncentrować się na następujących faktach:
1) Akurat dziś, jak kraj długi i szeroki, radujemy się z dokonanej przez UNESCO zmiany oficjalnej nazwy Muzeum Auschwitz-Birkenau. Ci, którzy znają sprawę z bliska, wiedzą, jak doniosłe jest to osiągnięcie, wziąwszy pod uwagę, że głosy sprzeciwiające się prawdzie historycznej dochodziły nawet ze strony instytutu Yad Vashem.
2) Przed dwoma dniami byliśmy świadkami uroczystego wmurowania listu erekcyjnego Muzeum Historii Żydów Polskich. Mając w pamięci słowa, które przy tej okazji padły, można mieć nadzieję, że szanse na przybliżenie mieszkańcom świata chwalebnej tradycji Paradis Judaeorum radykalnie wzrosną.
3) Dzień wcześniej – po raz pierwszy w historii - odwiedził Warszawę król Abdullah bin Abdulaziz Al Saud. Efektem jego wizyty było m. in. zacieśnienie polsko-saudyjskiej współpracy naukowej i technologicznej. Wszystko wskazuje na to, że opinia, iż suwerenna Polska zyskała na Bliskim Wschodzie kolejnego przyjaciela, nie jest bezpodstawna.
4) Niespełna dwa tygodnie temu najbardziej opiniotwórczy hebrajski dziennik „Haaretz” zadał swoim czytelnikom pytanie: „Czy nadszedł czas, aby skończyć z nienawiścią wobec Polski?”. Wolno chyba potraktować ów fakt jako zwiastun ocieplenia społecznego klimatu w Izraelu i zapowiedź pozytywnych zmian w nastawieniu Izraelczyków wobec Polaków.
5) A jest to tym bardziej krzepiące, że właśnie w tych dniach, w jedynym na świecie miejscu, gdzie ul.Bożego Ciała tworzy skrzyżowanie z ul.Rabina Meiselsa, rozpoczyna się siedemnasta z kolei edycja Festiwalu Kultury Żydowskiej – imprezy, która stanowi największe tego rodzaju wydarzenie na świecie.
Nie sposób ogarnąć wszystkich, czy nawet większości konsekwencji wymienionych zdarzeń. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na wybrane aspekty.
Kiedy przed dwoma dniami pod pomnikiem Bohaterów Getta Lech Kaczyński mówił…
„Istnieje dzisiaj potężne, choć niewielkie państwo Izrael. Istnieje wielka diaspora żydowska w Stanach Zjednoczonych i w wielu innych krajach, odradza się w Polsce, czy, można powiedzieć, się już odrodziła kiedyś bardzo liczna, dziś już niestety nieliczna żydowska społeczność.”
…zastanawiałem się co w praktyce wynika z okoliczności przytoczonych przez polskiego prezydenta. Co mianowicie z owych faktów wynika nie tylko dla oficjalnych relacji międzypaństwowych, ale przede wszystkim dla kontaktów między zwykłymi ludźmi?
Jakiś czas temu spotkałem się bowiem z solidnie uzasadnionym poglądem, iż tylko szybującemu w obłokach idealiście może się zdawać, że między obywatelem państwa słabego (choć rozległego), a obywatelem państwa potężnego (chociaż niewielkiego) istnieje s z a n s a na więź, którą można by nazwać przyjaźnią. Owa reguła „trzeźwego” spojrzenia bez złudzeń miałaby obowiązywać zawsze i wszędzie. I to pomiędzy wszystkimi – tak jednostkami, jak i całymi społecznościami. To, co nazywamy kulturą (vel cywilizacją) – jak się dowiedziałem - jest nie tyle wędzidłem nałożonym tkwiącej w każdym z nas „woli mocy”, czy też „bezpiecznikiem, dzięki któremu słabszy może się nie obawiać, że zostanie przez silniejszego zgładzony”, co raczej zasłoną dymną, zestawem tricków obliczonych na zmylenie (naiwnego) przeciwnika. Pod powierzchnią mniej lub bardziej wysublimowanych form toczy się bezwzględna, bezpardonowa walka. Po jej rozstrzygnięciu przegrany zostaje przez zwycięzcę „pożarty”.
Czy jednak z punktu widzenia niepoprawnego „idealisty” owa interpretacja „zasady świata” może być „do przyjęcia”? Czy w ogóle na gruncie „idealizmu” da się ją pojąć? Wskazówek raczej nie znajdziemy w oficjalnych wystąpieniach Papieża-Polaka, w konstytucjach soborowych Kościoła powszechnego, ani w komentarzach do umów z zakresu międzynarodowego prawa publicznego. W poszukiwaniu odpowiedzi warto natomiast sięgnąć do jednego z najgenialniejszych dzieł literatury XX w, jakim są C.S. Lewisa „Listy starego diabła do młodego”. Swoją drogą lekturę tego dwudziestowiecznego romansu epistolarnego warto w sposób szczególny polecić tym, którzy zajmują się zgłębianiem zawartości archiwów IPN.
Wróćmy jednak do tematu. Czy zatem istnieje możliwość nawiązania przyjaźni między „potężnym”, a „słabym”? Jeśli bowiem jest tak, że zaistnienie osobistej więzi (np. przyjaźni) jest wyłącznie funkcją rachunku sił, to być może na przykład ogromna dysproporcja potencjałów między „światem żydowskim”, a „światem polskim” raz na zawsze tę możliwość niweczy? Ale czy – idąc dalej – zasada ta nie obowiązuje również w relacjach między z jednej strony „wielkimi i silnymi” Polakami, a z drugiej - „małymi i słabymi” Białorusinami, Litwinami, Estończykami oraz – umówmy się - Ukraińcami? Co więcej, czy marzenie o ułożeniu dobrych relacji dwustronnych między członkami wymienionych społeczności, nie jest aby marzeniem ściętej głowy? Czy da się przezwyciężyć obustronne resentymenty p o m i m o wszystkich, bardzo trudnych historycznych zaszłości?
A może jednak jest tak, jak chcą wyzbyci złudzeń „realiści”, że zarówno państwa, jak poszczególni obywatele teraz i zawsze skazani są na darwinowską walkę o dominację. W owej walce wszystkich ze wszystkimi istnieją zaś tylko i wyłącznie twarde interesy, nawet jeśli strony skrywają je za parawanem wzniosłej retoryki. Ostatecznie zaś wygrywa ten, kto sprytniejszy. Ten, kto podstępem lub siłą potrafi zamienić partnera w mniej lub bardziej poręczne „mówiące narzędzie”.
Owe quasi-antropologiczne rozważania nabierają dojmującego ciężaru, kiedy wsłuchamy się w przytaczane przeze mnie słowa prof.Moshe Zimmermanna: „Izraelczycy zasadniczo uważają, że Polacy nie są dla nich równymi partnerami.(...) Nie są równymi partnerami do jakiejkolwiek dyskusji.”. Doprawdy, w ich świetle trudno popadać w entuzjazm w ocenie szans polsko-żydowskiego dialogu. A nie jest to oczywiście żadna izraelska „specjalność”. Biorąc pod uwagę tony, jakie pojawiły się ostatnio w prasie niemieckiej, wydaje się, że także w oczach sąsiadów zza Odry i Nysy, Polacy są kimś w rodzaju mieszkańców dawnych zamorskich kolonii. Upojonych darowaną wolnością „dzikusów”, którzy uroili sobie, że w przyszłości mogą być kimś więcej niż tylko tanią siłą roboczą i konsumentami luksusowych towarów płynących szerokim strumieniem z dawnej metropolii. O tym, że ów protekcjonalizm i poczucie wyższości bywają również udziałem Polaków łatwo można się przekonać rozmawiając z coraz liczniejszymi u nas przybyszami ze wschodu. Pytanie tylko, jaka jest skala i stopień społecznego (i państwowego!) przyzwolenia na tego typu postawy wobec „obcych”.
Na zakończenie chciałbym postawić trzy – wbrew pozorom wcale nie retoryczne – kwestie:
Czy w XXI w. nadszedł czas, żeby zarówno potomkowie mieszkańców dawnej Rzeczypospolitej, jak i ich sąsiedzi, zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać? Czy – mimo czasem bardzo ciężkiego brzemienia historii – stać nas na minimum dobrej woli i na prawdziwy dialog? Czy stać nas na rozmowę bez nienawiści, bez arogancji i bez kompleksów?
Inne tematy w dziale Polityka