Pojęcie zmarnowanego głosu jest ważnym elementem, wpływającym na decyzje wyborców. Zazwyczaj tracą na tym partie starające się wejść do Sejmu, a zyskują ugrupowania wielkie (każdy chce być w obozie zwycięzców). Dlatego zdarza się, że wyborcy sympatyzujący z jakąś partią, kiedy ocenią, że ma małe szanse na pokonanie 5-procentowego progu wyborczego, ostatecznie decydują się na oddanie głosu na jakąś inną formację tylko dlatego, że ma ona gwarancję wejścia do Sejmu. W ten sposób starają się „nie zmarnować głosu”.
Ale przecież właśnie w ten sposób swój głos marnują na pewno! Przecież taki PiS czy taka PO nie szanują tego wyborcy, bo wiedzą, że mają jego głos na friko, za bezdurno, za nic – ot, po prostu są wielkie i dlatego dostaną ów głos. I właśnie to jest prawdziwe zmarnowanie głosu – oddanie go na ugrupowanie, które na pewno nie będzie się z nim liczyło i nie będzie za niego wdzięczne. Bo dostanie go prawem kaduka, za nic, na gębę.
W ostatnich dwóch elekcjach parlamentarnych mieliśmy do czynienia z faktycznie zmarnowanymi głosami – to 2,7 mln głosów oddanych na PiS w 2005 roku i 6,7 mln głosów oddanych na PO w dwa lata później. Wyborcy, którzy umożliwili PiS-owi rządzenie w 2005 roku mogli czuć się naprawdę zawiedzeni romansowaniem z Lepperem i Giertychem, a ci wyborcy, którzy zagwarantowali Platformie rządy w 2007 roku mogą dziś czuć się poważnie zawiedzeni lenistwem i niekompetencją obecnego gabinetu. Bo w obu przypadkach doszło do „zmarnowania głosu”. Do trzech razy sztuka, Szanowny Wyborcy – nie zmarnujcie głosu po raz trzeci, oddając go za darmo i w ciemno Kaczyńskiemu lub Tuskowi. Nie zasługują na to.