Podobno najwięcej mądrości można wynieść z tzw. porzekadeł ludowych. Weźmy więc na tapetę powiedzonko „musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce”. Odnieśmy to do wrzawy, która powstała po Grand Prix na festiwalu w Gdyni dla filmu „Mała Moskwa”. Jaki będzie z tego morał?
Można zrobić film według swojej koncepcji, który nie musi się wcale spodobać niektórym krytykom czy filmowcom. W Polsce w końcu – jak kto chce. Waldemar Krzystek zrobił film taki, jaki mu się marzył. W Gdyni film doceniono, teraz nogami ocenia go widzowie. Mam nadzieję, że tłumnie uderzą do kin. Dlaczego?
„Mała Moskwa” to naprawdę kawał dobrego kina. Pod względem formalnym filmowi nie można nic zarzucić. Nie jest to kino, które doprowadza widza do (pseudo)intelektualnej ekstazy. Jest to kino, jakby powiedzieli Amerykanie, epickie. Dla mnie jest to najbardziej hollywoodzki polski film roku. Hollywoodzki w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Akcja jest wartka, fabuła wciąga, a klimat filmu jest powalający. W dużej mierze dzięki muzyce, w której pierwsze skrzypce grają piosenki Ewy Demarczyk brawurowo wykonywane przez Swietłanę Hodczenkową. Zresztą dzięki znakomitej kreacji Hodczenkowej (nagroda za najlepszą pierwszoplanową rolę kobieca na festiwalu w Gdyni) ten film bardzo wiele zyskuje. Rosyjska aktorka równie dobrze gra Wierę (matkę) jak i Wierę (córkę). Czapki z głów również przed Lesławem Żurkiem, czyli filmowym amantem Wiery. Przecież fabuła filmu – jakby ktoś jeszcze nie wiedział – koncentruje się wokół wątku zakazanej miłości polskiego oficera i żony pułkownika Armii Czerwonej. Czy nie jest to zbyt melodramatyczne?
Moim zdaniem absolutnie nie. Film jest zlepkiem prawdziwych i autentycznie wzruszających historii, nie tylko zakazanej miłości, ale także np. wątku zakazanego chrztu ormiańskiego dziecka jednego z radzieckich oficerów. Dodatkowo „Mała Moskwa” posiada sporo elementów komediowych. Jest to więc coś uniwersalnego. Gdybym lubił nadużywać wielkich słów to porównałbym film Krzystka do „Casablanci” czy „Przeminęło z wiatrem”. Nie będę jednak tego czynił. Mogę z czystym sumieniem polecić ten film. Każdemu. A czemu?
Ponieważ „Mała Moskwa” to bardzo dobry kawał kina. Epickiego, z rozmachem, wzruszającego, klimatycznego, prawdziwego i innowacyjnego, bo w ten sposób nikt wcześniej nie pokazywał Armii Czerwonej. Ten film nie sili się na umoralnianie, ocenianie czy pouczanie. „Mała Moskwa” to po prostu znakomita produkcja. Nie ma co wymagać więcej, bo przecież o to właśnie chodzi. Do kin!
Marcin Żukowski
Naszymi celami są m.in. wspieranie przedsiębiorczości, dialogu oraz aktywności młodych ludzi. Więcej na naszej stronie - www.MlodaRP.org
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura