Trolling Stones Trolling Stones
892
BLOG

Żremy na potęgę

Trolling Stones Trolling Stones Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 31

Tytułowe „żremy” oznacza, że konsumujemy więcej niż wcześniej dóbr doczesnych, a „na potęgę” oznacza, że to wielkie żarcie znacząco wpływa na „potęgę gospodarczą” Polski, rozgłaszana przez władzę, a wyrażoną wskaźnikiem wzrostu PKB.

Syntetyczne wskaźniki mają to do siebie, że można je interpretować wielorako. Prognoza wzrostu PKB Polski, wynosząca na bieżący rok 4,2%, może skłaniać do przypuszczenia, że gospodarka Polski wchodzi na jakiś nowy, lepszy etap rozwoju – ale to bzdura. PKB to produkcja, inwestycje i konsumpcja.

Ważny jest punkt odniesienia. Obecny wzrost odnosimy do roku 2016. Inwestycje w tamtym roku zmalały w stosunku do 2015, były więc w 2016 na minimalnym poziomie. Jakikolwiek wzrost od tamtego minimum będzie więc pokazany jako czynnik znaczący, mimo że niekoniecznie odzwierciedli wzrost faktyczny – otóż wzrostem będzie już sam powrót do poziomu z roku 2015, a więc odwrócenie tendencji spadkowej.

Tak więc wzrost inwestycji w 2017 oznacza tylko tyle, że wracamy do takiego tempa rozbudowy naszego kraju (infrastruktury), który był przed rokiem 2016 – to tylko powrót do jakiejś tam, zaniechanej w ubiegłym roku normalności, a nie rozwój.

Jeżeli w 2016 spadliśmy na dno, to rzeczywiście możemy odnotować sukces odbijając się od niego – jednak jeżeli mówimy o wpływie rządu i polityków obozu władzy na wzrost gospodarczy, to trzeba ich zapytać, czy są dumni z dna, do jakiego zepchnęli polskie inwestycje i od którego teraz się odbijamy, czy może w 2016 rządził w Polsce Tusk z bandą swoich szalbierzy i teraz pisowcy w trudzie, znoju i z ogromna inicjatywą odrabiają skutki jego sabotażu.

Podobnie, acz nie tak drastycznie, sprawy mają się z produkcją – rośnie w niewielkim tempie, akurat tyle, ile wynika z ożywienia światowej koniunktury – i taka czy inna władza w Polsce ma na to niewielki wpływ. (Oczywiście obecnej władzy można zaliczyć na plus, że - mimo rozmaitych interwencjonistycznych pomysłów -  nie zahamowała wzrostu produkcji).

Gdyby obecnej władzy przypisać szyderczo gierkowskie hasło „By Polska rosła w siłę i ludzie żyli dostatniej” to okazuje się, że Polska rośnie w siłę minimalnie, ale ludzie – owszem, owszem – żyją dostatniej - i to wyraźnie.

Materialnie rzecz biorąc 4% wzrost PKB zawdzięczamy 6% wzrostowi konsumpcji – a więc mamy bardziej bogato zastawione stoły, lepsze ciuchy na grzbiecie (i więcej ich w szafach), więcej gadamy przez coraz to lepsze smartfony siedząc przed nowymi, większymi telewizorami, lokując dupska w wygodniejsze fotele – a gdy wstajemy, to wsiadamy w nieco nowsze, choć używane, auta i wyruszamy śmiało tu i ówdzie nie licząc się z cenami benzyny.

Bieda w tym, że niemal połowa z tych nabytków to produkcja z importu, a znaczący wzrost konsumpcji nie wyzwolił żadnego znaczącego trendu wzrostowego rodzimej produkcji na rynek wewnętrzny.

Oczywiście władza prowadzi tu przemyślaną i skuteczną politykę – wzrost świadczeń socjalnych (osławione 500+ i inne), oraz podniesienie płacy minimalnej wpływają na wzrost siły nabywczej społeczeństwa, jednak świadczenia socjalne to sfera wydatków państwa, które ludzie przetwarzają w swoich układach trawiennych w odchody – a państwo odbiera z tego korzyść w postaci podatku VAT (i opłat akcyzowych, jeżeli karmę przepychamy napojami „procentowymi”, popalając przy tym tytoń, byle nie z przemytu).

Wzrost zamożności społeczeństwa i wynikający z tego wzrost konsumpcji nie jest spowodowany tylko wzrostem polityki socjalnej władzy, ale też obiektywnymi czynnikami ekonomicznymi i demograficznymi.

Mając w przeszłości nadmiar siły roboczej opieraliśmy swoją produkcję i usługi na niskim poziomie płac. Te rezerwy dość gwałtownie się wyczerpują, płace rosną – a ich stabilizacja przez zatrudnianie pracowników napływowych nie wpływa na obniżenie konsumpcji – przecież klasyczny „ukraiński gastarbeiter” też się u nas ubiera i żywi, płaci za wynajęte mieszkania, a do rodziny jeździ z pełnymi torbami kupionych tutaj prezentów...

Tak naprawdę władza może wpływać na wzrost PKB podnosząc wolumen inwestycji – co robi hmmm pokrętnie, wzrostem produkcji sektora państwowego, o czym więcej gadania niż efektu, wreszcie przez te nieszczęsne świadczenia socjalne.

Musimy mieć świadomość, że wzrastająca ilość emerytów oraz beneficjentów innych świadczeń obciąża budżet państwa, a więc spory zasób pieniędzy zasilających rynek pochodzi naszych podatków i długu państwa, który będziemy spłacać pokoleniami. Jest to normalne w dzisiejszych czasach i nie ma co nad tym biadolić, ale od władzy trzeba wymagać, aby aktywnie i odczuwalnie przeprowadzała inwestycje i sprzyjała wzrostowi produkcji. To drugie to nie tylko polityka wewnętrzna, ale rozbudowa infrastruktury i budowanie kontaktów międzynarodowych sprzyjających napływowi kapitału i ułatwiających ekspansję eksportową.

Tu mamy do czynienia raczej z obstrukcją ze strony władzy, niż z gotowością na szerokie otwarcie Polski na otoczenie. Koncepcje budowy pomyślności gospodarczej w oparciu o rozwój kontaktów w ramach państw dawnej RWPG (z Ukrainą w miejsce Związku Sowieckiego) to koncept budowy świata europejskich maruderów gospodarczych, zjednanych mętnym politycznym celem, na który nie znajdziemy wielu chętnych.

Mieszkam w Kotlinie Kłodzkiej i licząca się ilość młodych ludzi (w mojej wsi co drugi) jeździ codziennie do roboty na trzy zmiany w czeskich fabrykach Skody. Zarabiane tam (niezłe) pieniądze wydają, rzecz jasna, u nas. W tym procesie rośnie nasze PKB, bo rośnie konsumpcja generowana przez tych ludzi. Tyle, że to potęga papierowa, gdyby spojrzeć na wzrost potencjału gospodarczego Polski.

Kiedy pytam tych ludzi, czy opłaci im się tracić 3-4 godziny dziennie na przejazd do czeskiej fabryki, odpowiadają z rozbrajającą szczerością retorycznym pytaniem – a co, mam tyrać tu, w tym syfie, za niecałe dwa tysiące?

Z goryczą objaśniam, że ten syf to Polska, której władze z dumą rozgłaszają czteroprocentowe tempo wzrostu PKB.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka