Znowu musiałem w nocy katować klawiaturę, bo w dzień były mecze i emocje, a meczy i emocji do garnka się nie włoży przecież. W zasadzie się obrobiłem; orzeł to to nie jest, ale jakoś pofrunie, mam nadzieję. A dość sporo było, na hałdzie odwlekane leżało, podśmierdło nawet, dopominało się już wyraźnym głosem. W związku z tym rano lekko nietomny oko otworzyłem, zaraz pan Mann mi w kompie powiedział, że cisza wyborcza, spojrzałem za okno, bezchmurne niebo...
Zszedłem po 11-tu schodkach do kuchni czochrając się, dobyłem z lodówki polski litrowy kefir z ruskiego sklepu, przysiadłem na zielonym krzesełku w – jak to się tu mawia - backgardenie i połowę wypiłem na pusty żołądek. Dość to obrzydliwe z rana taki kefir zimny w takiej ilości, ale zauważyłem, że momentalnie przeczyszcza mi wszystkie trakty. Potem wykonałem łazienkę i ponownie wyszedłem obadać jeszcze raz stan zachmurzenia. Sąsiedzi irlandzcy jeszcze spali, okna pozasuwane, tyle że Sheamus z prawej jak zwykle już w guano się grzebał, bo jest dumnym właścicielem ze dwustu chyba gołębi i ma gołębnik, żonę, dwie dziewczynki w wieku smarkatym oraz srebrnego seata.
- Cześć cześć, dzień dobry, co tam słychać?
No to mu mówię, że wybory mamy, a on jakie, a ja, że prezydenckie i zaraz potem doszliśmy wspólnie do wniosku, że [ustawa o ciszy wyborczej na s24 z dnia xxx]. Na koniec dodał, że byśmy Polacy durni chyba byli, gdybyśmy [ustawa o ciszy wyborczej na s24 z dnia xxx].
Przede mną teraz wyprawa na Rojal Dublin Sosajety czyli na ekskluzywny teren targowy, który fundnęli sobie dublińczycy (14 irlandzkich ojców założycieli) w 1731 roku, ale dlaczego nazwali „królewski” to bym musiał sprawdzić przy jakiej takiej okazji. Na tych targach byłem kilka razy zresztą i powiem, że do MTP się nie umywają!
Przypominam sobie, że w roku 2007 przed ambasadą kolejka do urny stała jak długa kiełbasa na 3 godziny antyszambrowania jak nic, a dzisiaj – nie wiadomo co to będzie. Grunt, że niebo bezchmurne, na RDS bliżej nieco z tego mojego północnego Dublina, uznawanego zresztą za „gorszy Dublin”, więc uprzykrzenia nie będzie.
Pojadę zatem busem 39 za 2.10 juro pod Trinity College przeprawiając się tym sposobem przez rzekę Liffey, tam takim dość tajemnym przejściem przez uniwerek przebiję się do Nassau Street, potem cyknę się przez Royal Canal, z 15 minut noga za nogą i już będę na tej całej Anglesee Street w pawilonie 6.

Powyżej Trinity College z lotu bociana, widok od strony zachodniej.
Jak wrócę (mecz mi raczej przepadnie, bo trochę się po tym głosowaniu namówiłem ze znajomkami na naruszanie ciszy wyborczej najpierw w kościele, a potem na ulicach i gdzieś na jakimś browarze) to resztę dopowiem. I tyle na razie.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie