Widz, który pamięta film „Piękny umysł” wie, że na każde zachowanie można wyprowadzić wzór matematyczny, który owo zachowanie ujmuje w logiczne karby. Jak pamiętamy Russell Crowe potrafił nawet łażenie gołębi wokoło popkornu sprowadzić do zbitki stałych i zmiennych. Nic dziwnego, że ludzie liczą (na) różne rzeczy i przedstawiają nam wzory, a my w te wzory wierzyć musimy, bo obalić ich nie umiemy.
Zanim przejdę do wątków politycznych (a przejdę, bo notka jest pod „polityka” nie dla jej pozycjonowania, ale z rzeczywistej przynależności do kategorii) przypomnę, że możliwość opisywania całego świata wzorami wziął sobie do serca niejaki Frank Drake. Frank przeszedł do historii wyprowadzając tzw. równanie Drake'a.
Frank uznał, że skoro sama Droga Mleczna liczy sobie około 300 miliardów gwiazd, to przecież gdzieś musi istnieć zaawansowana cywilizacja. No i wyprowadził swoje wielopiętrowe równanie, z którego wynika, że myślące stwory mieszkają od siebie średnio co 200 lat świetlnych.
Znaczy to ni mniej ni więcej, ale to, że najbliżsi sąsiedzi jeśli lornetują ziemię - jak Mada Miller Borowieckiego w teatrze – to widzą dzisiaj obraz Ziemi z roku 1810, bo dopiero taki obraz z prędkością światła do nich doleciał. Widzą społeczeństwa podróżujące na konikach, umierające na byle syfa, rżnące się szablami względnie klujące się bagnetami. Polski nie widzą, bo Polski na mapie nie ma, mają czas rozbiorów.
Ja im się tam wcale nie dziwię, że jeśli to widzą, to z rezygnacją machają swoją płetwą czy tam czułkiem – o czym niby oni mają rozmawiać ze społeczeństwem, które nie wie co to samolot albo choćby drewniana sławojka jeśli już nie kibel toi-toi? No – o czym?! Więc stawiają przy pozycji „Ziemia” ptaszka, że „zajrzeć za 200 lat, może coś z tego będzie”, a swoją lunetę przestawiają w inną zgoła stronę.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że postrzeganie tożsame z kosmicznym myśleniem alienów występuje na nieodległym przecież Kremlu. Moskwa traktuje Warszawę właśnie tak jakby świeżo jakiś zabór wprowadziła. Ponura groteska czyli „śledztwo smoleńskie” jest wszak w pełni podległe Rosjanom, a Polacy dostają jedynie to na co łaskawie Kreml się zgodzi. Mechanizm jak 200 lat temu.
Rząd w Warszawie również zachowuje się dzisiaj tak, jakby od tego czy innego gestu i słowa zależał rządowy jurgielt względnie zlicytowanie majątku i wyprawa kibitką hen hen. Prasy praktycznie nie ma, opinia publiczna boleje w rodzinnych dworkach upatrując nadziei w Korsykaninie, który może da jej przykład jak zwyciężać. Różnica taka, że o powstaniu nikt nie myśli, a światłe umysły szykują się do opanowania hotelu Lambert albo już siedzą na emigracji ( ;) ).
Jedno w tym wszystkim jest budujące – jak za 200 lat na ten jakiś K-Pax dotrze obraz z 2010 roku i oni będą ze zdumieniem na nas patrzyli to dotrze do nich mój obraz: człowieka stojącego na wyspie z zadartą głową i wgapionego w rozgwieżdżone niebo.
- Co on robi? - zapyta przy lunecie stwór stwora.
- Wygląda na to, że ten coś zrozumiał. I przed nami za tę Polskę świeci oczami już teraz – odmruknie ten drugi.
I może nawet zapalą mi jakiś ogarek.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka