Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2229
BLOG

Czyżby ktoś nam przyszedł zadać nieco traumy?

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 46

        Z rozmowy, o jakiej już tu miałem okazję wspominać, a którą z księdzem Isakowiczem-Zaleskim przeprowadziła niedawno Monika Olejnik, właściwie zapamiętałem jeden tylko fragment. Otóż ksiądz Zaleski, komentując przypadek księdza Lemańskiego i jego narzekania, jak to trzy lata wcześniej potraktował go biskup Hoser, przez co on do dziś przeżywa ciężką traumę, mówi mniej więcej tak: „Tego nie rozumiem. Jak dorosły mężczyzna może mieć przez trzy lata traumę, bo ktoś mu kiedyś coś powiedział?”

       Ktoś powie, że łatwo było się księdzu Zaleskiemu mądrzyć, skoro wtedy nawet nie wiedział, co takiego księdzu Lemańskiemu powiedział biskup Hoser. A może to było coś naprawdę strasznego? A może ksiądz Zaleski powinien był pomyśleć, że skoro ksiądz Lemański nie jest w stanie nawet po trzech latach powtórzyć tamtych czarnych słów, te słowa musiały być naprawdę straszne? A w tej sytuacji trauma byłaby usprawiedliwiona.
        Rzecz jednak w tym, że z punktu widzenia człowieka takiego, jak ksiądz Isakowicz-Zaleski, a więc kogoś, kto naprawdę doznał najbardziej bezpośredniego, i przy tym najbardziej okrutnego, zła ze strony podłych ludzi i potrafił sobie z tym doświadczeniem fantastycznie wręcz poradzić, nie ma znaczenia, co usłyszał ksiądz Lemański od swojego biskupa, ale jedynie to, że on dziś nie umie się zachować jak mężczyzna. Po prostu. Z punktu widzenia księdza Zaleskiego popisywanie się traumą, bo się kiedyś od kogoś coś usłyszało, a domyślam się, że popisywanie się traumą w ogóle, jest zwyczajnie niemęskie. I kropka.
      Niestety, wygląda na to, że dziś przeżywanie tak zwanej traumy, nie dość, że nie jest powodem do wstydu, to – wręcz przeciwnie – gwarantuje powszechne uznanie. A jeśli tego rodzaju uznanie nie nadejdzie ze strony zwykłych ludzi, odpowiednią jego porcję z całą pewnością dostarczą psycholodzy i media, przy których oni są afiliowani, i oczywiście wrażliwi jak jasna cholera dziennikarze.
      Oto ledwo co wczoraj, czy przedwczoraj, na portalu tvn24.pl wpadłem na krótki reportaż, jaki stacja nakręciła o pewnym Norwegu polskiego pochodzenia, niejakim Adrianie Praconiu, który znalazł się wśród osób, które przeżyły atak niesławnego Breivika. Reportaż ten, jak wszystkie inne znane mi tego typu reportaże, utrzymuje pewien szczególny standard. Mamy więc refleksyjne zdjęcia, smutną muzykę, dziennikarza, który głosem szkolnego pedagoga próbuje pokazać, jaki jest wrażliwy, no i bohatera, który łamiącym głosem opowiada o traumie, której on już się nie wyzbędzie do końca życia, o tym, jak to on wciąż pragnie spotkać się ze swoim niedoszłym zabójcą, i zapytać go, czemu to zrobił, ale nie wie, czy tego dnia dożyje, bo sam jest już ledwie swoim cieniem, z próbami samobójczymi za sobą i ciągłą opieką psychologów.
        Przyznam szczerze, że ja ludzi takich jak ów Pracoń – o ile oczywiście on jest szczery, a nie zaledwie planuje wydusić jakieś ciężkie odszkodowanie od rządu norweskiego za to, co go spotkało – nie rozumiem. Wydaje mi się, że gdyby mnie się przytrafiło coś takiego, że ktoś mnie chciał zabić, jednak mu się ten zamiar z jakiegoś powodu nie udał, ostatnią rzeczą jaką bym czuł, byłaby wspomniana trauma. Jak słyszę, większość tych, których Breivikowi nie udało się dopaść, podobnie jak nasz Pacoń, nie są w stanie już normalnie żyć, bo albo mają złe sny, albo chcą się zabić, albo muszą się spotykać z psychologami, albo wciąż marzą, by spotkać tego Breivika i go o coś zapytać. Ja, jak sądzę, gdybym znalazł się w tego typu sytuacji, i gdyby by mi chodziło po głowie, by Breivika spotkać osobiście, to wyłącznie po to, by mu napluć do oka. A ten chce się go o coś pytać! Jak mówię – tego zwyczajnie nie rozumiem.
      No ale nie rozumiem też tej traumy. Przecież życie, które się w ten sposób otrzymało, to jest coś nieprawdopodobnie pięknego. To jest coś, co można porównać tylko do sytuacji, gdzie człowiek dowiaduje się, że został zaatakowany przez złośliwy nowotwór i zostało mu parę tygodni życia, i kiedy już czuje, jak mu się zaciska ta pętlę na szyi, nagle się dowiaduje, że wszystko minęło i żyjemy! I co? Ja mam w tym momencie popaść w ciężką traumę, zacząć myśleć o samobójstwie, a moi bliscy mają na mnie wysyłać bandę psychologów, żeby mi ukazali sens życia? Przecież to są jakieś żarty.
        Jestem pewien, że wielu z nas wie, kto to taki Andy Murray. A jeśli tak, to niektórzy też pewnie wiedzą, że Murray właśnie, zanim został wielkim tenisistą, jeszcze jako dziecko znalazł się w grupie maluchów, których pewien szaleniec postanowił powystrzelać, jak kaczki. Wówczas, o ile dobrze pamiętam zginęło 20 jego koleżanek i kolegów, natomiast on przeżył, bo schował się pod stołem, czy w szafce w jednej z klas, wcześniej zamykając za sobą drzwi na klucz. Otóż ja nie wiem, czy Murray ma dziś z tamtych czasów jakąkolwiek traumę, nie wiem też, czy on w jakikolwiek sposób cierpiał psychicznie przez te wszystkie lata, nie wiem też, czy musiał korzystać z pomocy psychologa, natomiast wiem, że będąc dziś jednym z największych tenisistów na świecie, nie pokazuje niczego, co by wskazywało na to, że tamto nieszczęście go w jakkolwiek zdemobilizowało. Wręcz przeciwnie – on udowadnia całym swoim życiem, że on tamto wydarzenie potraktował wyłącznie z korzyścią dla siebie. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że to zabrzmi okropnie tandetnie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby on w efekcie tej dramatycznej przygody oświadczył: „Od dziś mam cały świat u swych stóp” i zaczął tę obserwację realizować w praktyce. A zatem, okazał się mężczyzną, tak jak ksiądz Isakowicz-Zaleski, a nie ciamajdą, jak ksiądz Lemański, czy ten Norweg wywiadowany przez drugiego ciamajdę, dziennikarza TVN-u.
       A przecież, nie trzeba wcale być mężczyzną, by zasłużyć na miano „prawdziwego mężczyzny”. Wszyscy pamiętamy na pewno ową straszną, grudniową strzelaninę z zeszłego roku w pewnej szkole podstawowej w Connecticut, natomiast pewnie niewielu z nas wie, że zaledwie kilka dni wcześniej, w miejscowości Portland, w stanie Oregon, do jednej z galerii handlowych wszedł uzbrojony szaleniec w hokejowej masce i zaczął metodycznie strzelać do obecnych tam osób. Kiedy zabił dwie, a kilka postrzelił, skierował się w stronę pracującej w jednym ze sklepików pewnej młodej Polki, imieniem Paulina. Zanim jednak zdążył strzelić, na Paulinę rzuciła się jej kierowniczka Melissa Pancurak, były żołnierz piechoty morskiej i przykryła ja własnym ciałem. Czemu to zrobiła? Trudno powiedzieć. Chciała ją pewnie chronić, jednak jest oczywiste, że wobec ewidentnej determinacji szaleńca, by zastrzelić tyle osób ile się tylko da, ani jedna, ani druga nie miały szans. Tak się jednak stało, że w kluczowym momencie… pistolet się zaciął. Już po wszystkim Pancurak, kiedy jej powiedziano, że uratowała życie naszej Pauliny, odpowiedziała: „Ja nic nie zrobiłam. To tylko broń zawiodła”.
       Czy Paulina, lub owa Pancurak przeżywają jakąkolwiek traumę? Nie sądzę. A nie sądzę, bo znam kogoś, kto zna Paulinę, i wiem, że ona w wyniku tego wydarzenia się nawróciła i dziś jest mocna jak dąb. Jak idzie o Pancurak, nie musi mi nikt nic mówić. Tu akurat nikt mi nie musi nic mówić.
        Napisałem kiedyś tekst o psychologach. Bardzo krytyczny, wręcz tę branżę dewastujący. Przynajmniej taki był mój zamiar. Ich zniszczyć. Jest bowiem takie powiedzenie – okropnie już wyświechtane – że to co nas nie zabije, to nas wzmocni. Psychologowie bardzo się starają, by nam udowodnić, że to jest nieprawda. Że to, co nas nie zabije, to nas doprowadzi do samobójstwa, i na tę okoliczność są już tylko oni. Mam im więc do powiedzenia tylko jedno. Idźcie w cholerę. Poszukajcie sobie jakiejś bardziej pożytecznej pracy. Może być i w Anglii.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (46)

Inne tematy w dziale Polityka