Golders Green w popularnej opinii funkcjonuje, jako słynny londyński cmentarz, jednak cmentarzem w znanym nam sensie nie jest. Formalnie, Golders Green to przede wszystkim dzielnica Londynu, a poza tym jedno z pierwszych powstałych w Wielkiej Brytanii krematoriów. Pełna więc nazwa tego miejsca, to nie Golders Green Cemetery, lecz Golders Green Cemetery and Mausoleum.
A mimo to, mimo że nie mamy do czynienia z klasycznym cmentarzem, jeśli tylko sobie zażyczymy, to tam właśnie będą nas po naszej śmierci odwiedzać nasi bliscy. I nigdzie indziej.
Golders Green zatem to jest to krematorium, to mauzoleum z setkami wpuszczonych w gustowne wnęki urn, ta – nie wiadomo skąd nagle wzięta – kaplica z prawdziwym krzyżem i całą typową dla, znanych nam tak dobrze kaplic, oprawą, no i park. Piękny, typowy londyński park, z drzewami, klombami, pięknymi kwiatami, starannie przystrzyżonym krzaczkami, i tysiącem maleńkich tabliczek z nazwiskami ludzi, których już wśród nas nie ma.
To co robi być może wrażenie największe, to fakt, że – pomijając tę przedziwnie tam umieszczoną kaplicę – w Golders Green, wedle wszelkich znaków, nie ma Boga. To jest miejsce, z którego Bóg został bardzo skutecznie wypędzony. Tam jest to krematorium, te urny, i te niezliczone tabliczki umieszczona albo pod jakimś krzaczkiem, albo drzewem, albo kwiatkiem, i z tego, co słyszę, wynika, że tam nawet nie ma śladu choćby tylko prochów tych, których nazwiska widnieją na tabliczkach. Z tego, co się dowiaduję, ich ciała zostały najpierw spalone, a następnie rozrzucone w tym parku. Czy akurat tam, gdzie są te tabliczki? Tego nie wiem, ale wygląda na to, że to już jest bez znaczenia. Tu chodzi tylko o to, by była ta tabliczka i ten krzaczek; i ten kwiatek; i to drzewo. I żeby było ładnie. I żeby świeciło słonce, i żeby wiał łagodny wiatr.
Golders Green to krematorium. Bardzo znane i uznane krematorium. To tam została spalona Amy Winehouse. Tam został spalony Rudyard Kipling. Tam też spopielono ciało T.S. Elliota. To tam wreszcie najpierw spalono ciało Iana Dury, a potem ten pył wrzucono do Tamizy.
To jednak też tam, w tym przepięknym parku, znajdziemy tabliczkę z napisem: „Simeon and Phyllis Feld 19th September 2011 and 11th January 2011 Now Together With Their Beloved Son Mark 16th September 1997 Lovingly Remembered Always Rest In Peace”.Mark to znany nam skądinąd Marc Bolan, wybitny – jeden z najwybitniejszych – muzyk, gitarzysta, autor tekstów, poeta, kompozytor, lider jednego z największych zespołów ery rock’n’rolla – T-Rex.
A zatem tak wygląda grób Marca Bolana. Do tego miejsca nie prowadzą ani specjalne strzałki, nie ma nigdzie specjalnej tabliczki informującej o tym, że to tu można próbować go odnaleźć. W konsekwencji nie ma też bandy zaćpanych fanów śpiących na tej trawie. Nawet nie ma tego nazwiska „Bolan”. Tylko Simeon i Phyllis Feld i ich ukochany syn Mark. Ta skromność jest porażająca. Autentycznie porażająca.
A z drugiej strony, porażająca, i jednocześnie przerażająca, jest owa konsekwencja i determinacja, najpierw jego rodziców, a potem tych, co po nich zostali, by pod żadnym pozorem nie okazać słabości i nie przyznać, że jest coś jeszcze, ponad ten krzaczek i tę tabliczkę.
I tylko to jedno zgrzyta. Co jest z tym „dziś już razem z ich ukochanym synem”? Jakim synem? Jakie razem? Przecież gdy nie ma nic, to nie ma nic. Wszystko inne jest bez sensu. Wszystko inne jest wręcz nienaukowe. Przecież od tego to już tylko krok do Wisławy Szymborskiej na herbatce z Ellą Fitzgerald.
Szczęście, że tam się jednak znalazło miejsce dla tej kaplicy i tego krzyża. Tam można zawsze przyjść i się pomodlić za tych, którzy zostali porozrzucani gdzieś wśród tej zieleni. A jak ktoś ma za daleko, to może się zawsze pomodlić tu, na miejscu. Pomódlmy się więc za Marka Bolana, wielkiego muzyka i poetę. I liczmy na to – również we własnym interesie – że Jego Miłosierdzie jest w istocie nieskończone,
Powyższy tekst znajdzie się, wśród wielu innych, w mojej najnowszej książce "Rock and Roll, czyli podwójny nokaut".
Inne tematy w dziale Rozmaitości