Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
313
BLOG

Dobrodziejstwa UE

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Andrzej Owsiński

Dobrodziejstwa UE

Polski Instytut Ekonomiczny opublikował informację o tym jak wiele skorzystaliśmy z przynależności do UE. Głównym argumentem jest stwierdzenie, że przed wejściem do UE mieliśmy 40% średniego unijnego PKB per capita, a obecnie sięgamy do 78%. Wprawdzie informacje na ten temat z rozmaitych źródeł różnią się od siebie, ale możemy sobie to darować, podobnie jak i realną wartość wskaźnika PKB.

Jak wielokrotnie to wykazywałem znacznie bardziej wiarygodnym świadectwem dobrobytu jest indywidualny dochód osobisty. W Polsce wynosi on około 8 tys. euro rocznie na osobę wobec 21 - 23 tys. średniej unijnej, a zatem raczej bliżej owych 40 % traktowanych jako obraz nędzy i rozpaczy przedunijnej. Oczywiście współcześnie jest to na innym poziomie dochodu, lecz relacje pozostają w zasadzie bez zmian.

Szermowanie wskaźnikami jest ulubionym zajęciem unijnej administracji co możemy traktować jako spadek po „realnym socjalizmie”, do którego UE najwyraźniej zmierza.

Znacznie ciekawsze byłoby porównanie rzeczowych osiągnięć gospodarki polskiej po prawie dwudziestoletnim pobycie w UE.

Przede wszystkim Polska zmieniła się wizualnie, autostrady i trasy szybkiego ruchu, wiele nowych budynków nie przypominających peerelowskich „piętrowych baraków”, jak nazywał je mój zmarły przed wielu laty współpracownik i przyjaciel Konrad Kierkowski, znakomity obserwator ówczesnej rzeczywistości nie tylko polskiej.

Powszechne zastosowanie kolorowej, imitującej dachówki, kształtowanej blachy zamiast papy, lub co gorsze – eternitu oraz zadbane fasady zmieniły oblicze osiedli ludzkich w Polsce. Wyglądamy zatem znacznie lepiej nie mówiąc już o tłumie „zachodnich” samochodów różnych marek, stanowiących szczyt marzeń obywateli PRL zamiast siermiężnych Warszaw, Syrenek i ubożuchnych Fiatów.

Na „oko” zrobiliśmy postęp znacznie większy niż zachwalane wskaźniki, niestety ciągle za nimi kryje się wiele pozostałości po PRL, z mieszkalnictwem na czele.

Pod tym względem, niezależnie od różnorakich, często bałamutnych i wzajemnie sprzecznych informacji pozostajemy w tyle na skalę ogólnoeuropejską z przeciętną powierzchnią mieszkania w miastach nieco ponad 50 m2 i podłą jakością ich wykonania.

Ciąży nam pod tym względem koszmarny spadek po Gierku, który jednak dla siebie kazał wybudować mieszkanko o prawdziwych standardach europejskich, znanych mu nie tylko z wieloletniego pobytu na zachodzie, ale też i z doświadczeń właściciela pensjonatu w Belgii.

Budownictwo mieszkaniowe jest zresztą jedną z tych wstydliwych dziedzin, o których chwalcy UE wolą nie wspominać. Przez dziesiątki lat od końca ubiegłego tysiąclecia budowaliśmy w Polsce nawet poniżej 100 tys. mieszkań rocznie. Dopiero po 2015 roku zaczęliśmy zwiększać ich ilość do ponad 200 tys. rocznie. Jednak mało pocieszające jest, że nie tylko jest to ciągle liczba niewystarczająca na pokrycie potrzeb, ale też, że niemal ¾ z tego to twórczość głównie mafijnego typu organizacji developerskich, budujących mieszkania w celu maksymalizacji zysku.

Stąd ceny nowych mieszkań w Polsce stanowią zaporę dla przeciętnych nabywców.

Właściwie na tym stwierdzeniu można zamknąć ocenę zdobyczy materialnych Polski po wejściu do UE.

Żeby jednak wyczerpać cały repertuar blasków i cieni tego przedsięwzięcia, trzeba stwierdzić na wstępie, że do tego towarzystwa nie tyle „weszliśmy” ile zostaliśmy wciągnięci na warunkach urągających wielkości naszego kraju dosłownie i przenośnie.

Protestów było wiele ze szczególnie głośnym wystąpieniem w sejmie Jana Olszewskiego, ale rządy postkomuny, przyzwyczajone do decyzji zewnętrznych, uległy dyktatowi, formalnie brukselskiemu, a faktycznie berlińskiemu. Kontynuowane było to z zapałem przez ich platformianych następców.

Jako koronny przykład mogę przytoczyć wyznaczony nam limit produkcji mleka przyjęty przez wiernego satelitę komuny ZSL w osobie bodajże niejakiego Kalinowskiego wynoszący 8,5 mld litrów rocznie, przy produkcji (przynajmniej wg GUS) 16 mld l, czyli na poziomie Holandii, kraju dziesięciokrotnie mniejszego od Polski. W następnym roku ów limit podniesiono o 1 mld l, tylko że nie Polsce, a Holandii.

Z wielkim zapałem zabrano się do likwidacji tych dziedzin wytwórczości autonomicznej, które jeszcze ocalały po działaniach przygotowawczych do wejścia.

Argumentacja, że nie mieliśmy innego wyboru pozostaje tylko słowna, nie poczyniono ze strony reprezentującej Polskę najmniejszych prób innego rozwiązania, jak choćby podobnego do brytyjskiego po brexicie.

Korzystając z wolności wyboru można było rozwijać te dziedziny gospodarki, które dawały szanse powodzenia w konkurencji międzynarodowej.

Z mojego własnego doświadczenia mogę wspomnieć tylko o zlikwidowanym przemyśle stoczniowym, do czego osobiście zaangażowała się „nasza przyjaciółka” Angela Merkel. Mieliśmy wszelkie warunku do rozwoju tego przemysłu na skalę dzisiejszej płd. Korei. Podobna sytuacja istniała w dziedzinie maszyn rolniczych, budowlanych i transportowych.

Znacznie trudniej byłoby z przemysłem samochodowym, ale i w tym przypadku wykorzystując dyspozycyjne i fachowe zasoby ludzkie i materialne można było pokusić się o własną produkcję. Jesteśmy jedynym krajem tej wielkości w Europie, który nie posiada własnej produkcji samochodów.

Brakuje nam nawet przemysłu przetwórczego dla własnych surowców z miedzią na czele.

Rozwinęliśmy za to przemysł usługowy, głównie dla Niemiec, co spotęgowało niemiecką hegemonię, nie tylko w stosunku do Polski.

Niezależnie od wszelkich zastrzeżeń w odniesieniu do stanu wyjściowego naszej gospodarki istniał szereg zakładów nadających się do eksploatacji w nowych warunkach.

Można było pokusić się o reaktywację przemysłu elektronicznego, zlikwidowanego jeszcze w PRL, chyba na wyraźne życzenie Moskwy.

Stwarzało to w sumie szansę na dużo większą wytwórczość niż obecna rola dostawcy dworu cesarskiego „narodu niemieckiego”.

Naszą szansą były zdolności, a nawet pewien stopień przygotowania młodych ludzi do twórczej pracy. Niemcy o tym dobrze wiedzieli i dlatego wyciągnęli z Polski kogo tylko się dało, chociaż lokowanie w Polsce zakładów wytwórczych gwarantowało wyższe zyski. W końcu tak się stało, ale na dużo ,mniejszą skalę niż były ku temu możliwości.

Do tego żeby Polska samodzielnie rozwijała swoją gospodarkę, ale też i inne dziedziny życia, trzeba było najpierw odzyskać niepodległość, a to było sprzeczne z samym założeniem „przemian ustrojowych” czyli przejęcia spadku po sowieckim imperium przez niemieckie.

Ten proces domaga się opisania na nowo, czego nie da się wykonać bez prawdziwych informacji o wszystkich wydarzeniach wyprzedzających powstanie UE.

Będzie to możliwe po otwarciu wszystkich archiwów sowieckich i niemieckich, ale też przynajmniej części anglosaskich.

Nie ma oczywiście żadnych gwarancji, że alternatywą obecnego naszego położenia było odzyskanie niepodległości, obecnie jednak, wobec natłoku wydarzeń stwarzających takie możliwości, wymagane jest zorganizowanie z polskiej strony odpowiedniej postawy społecznej zmierzającej w tym kierunku, czego zabrakło nam w przeszłości, ulegając największemu oszustwu w naszych dziejach jakim był proces „transformacji”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka