W powszechnym obiegu uważa się, że używanie nowinek technologicznych jest trendy, sexy i cool. Nie zawsze tak jest. Wyobraźcie sobie, że w minione Święta wybrałem się do kościoła (tak katolickiego, nie wyznawców nadgryzionego jabłuszka albo wolnego pingwinka). Jakież było moje zdziwienie, że ksiądz przywitał mnie prezentacją z rzutnika, co więcej piękna pieśń była in English of course, a prezentacja zawierała napisy tłumaczące. Szczyt techniki A.D. 2001... ale zaraz zaraz mamy 2012? Brak zauważenia tego faktu przez prowadzącego ten performance (przecież nie modlitwę, ani tym bardziej mszę w Wielkim Tygodniu) powodował następujące podejście słuchaczy. Starsi nie nadążali za zmieniającymi się napisami. A te z kolei wyglądem przypominały ziarnka fasoli - jasnoszare, wręcz białe, niezbyt duże, ale za to szybko zmieniające się na wysoko zawieszonym ekranie. Bez okularów ani rusz. Młodzi z kolei byli znudzeni - oni mają YouTube na co dzień, więc co im po marnej prezentacji w kościele. Bardziej interesowała ich zawartość pulpitu, widocznego w trakcie włączania aplikacji. Używając ich slangu: you're doing it wrong.
Podsumowując, ze wszystkiego trzeba korzystać z głową. Dotyczy to także techniki-informatyki.
