Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc
133
BLOG

Polska potrzebuje partii pracy

Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc Polityka Obserwuj notkę 11
Polska lewica ma całą masę problemów: ciążące na niej odium komunistycznej przeszłości, kawiorowa burżuazyjność i oderwanie od życia, czy choćby sam elektorat wybierający lewicę nie dla jej programów socjalnych, ale z powodu liberalnych postulatów o charakterze obyczajowym...

Problemów tych jest tyle, że w sumie chyba najlepiej byłoby ją rozwiązać i przemyśleć na nowo. Z pomocą przychodzą tu sami zainteresowani. Na stronie Krytyki Politycznej przeczytałem wczoraj artykuł Kai Puto o Sojuszu Sahry Wagenknecht. Jest to ciekawa formacja, której Niemcom zazdroszczę. Dlaczego?

Zacznijmy od podstaw. Ruch Wagenknecht, określony przez dziennikarkę KP nowomodną i tajemniczą nazwą alt-left, jest po prostu normalną, tradycyjna lewicą. Lewicą dystansującą się od ideologii woke, od chorej cancel culture, political correctness, importowanego zza oceanu BLM i całej tej żenującej otoczki propagandowej, która dla wielu jest dzisiaj esencją lewicowości. Dla innych natomiast - lewactwem.

Oddajmy głos autorce artykułu, która w zabawny sposób i jako typowa przedstawicielka okcydentalistycznej lewicy typu "kopiuj-wklej wszystko co woke z hameryki", z pozycji moralnej wyższości opisuje postulaty ruchu:


AfD nie chce migrantów, bo zdaniem jej członków nie pasują oni do społeczeństwa niemieckiego. Sahra Wagenknecht uważa natomiast, że „intensywny napływ migrantów ma negatywny wpływ na ludzi, którzy tu od dawna żyją” – na przykład utrudnia im walkę o wyższe płace czy lepszy poziom edukacji. 


Oprócz AfD w charakterze straszaka Autorka wyciąga Putina i Rosję z jej tanim gazem, jednak nie mam zamiaru rozważać w tym miejscu kwestii, czy współpraca gospodarcza z Moskwą leży albo nie leży w interesie Niemiec. Każdy posiadacz przynajmniej jako tako funkcjonującego mózgu jest bowiem w stanie zrobić to samodzielnie. Jak również przyznać rację odnośnie problemu migracji obu niemieckim partiom, którym w mainstreamowych mediach rutynowo przypięto obelżywą łatkę populizmu. To oczywiste, że imigranci z Afryki i bliskiego wschodu nie pasują do Niemiec ani do Europy. Alternatywna lewica słusznie też zauważa, że napływ nowych przybyszów dezorganizuje funkcjonowanie systemów takich jak edukacja czy ochrona zdrowia i psuje rynek pracy. Znamy to bardzo dobrze z ostatnich kilku lat na naszym własnym podwórku, na całe szczęście dla nas, w słowiańskiej wersji light.

Kolejna lista zalet programu SSW:


(Wagenknecht) nie zaprzecza, jak niektórzy członkowie AfD, zmianom klimatu, lecz uważa, że koszty walki o planetę zbytnio obciążają najuboższych, i że politycy opowiadają im o tych sprawach z moralną wyższością.


I tutaj Wagenknecht na pewno ma wiele racji, bo nawet jeżeli cały świat podjąłby natychmiastowe działania - a wiemy gdzie Indie i Chiny mają zdanie Brukseli! - to na powstrzymanie zmian klimatycznych jest już raczej za późno. One dzieją się teraz, a sama możliwość ich zatrzymania przez człowieka jest raczej dyskusyjna. Z tego powodu najważniejszy wysiłek powinien iść w kierunku przystosowania się do nich i neutralizacji negatywnych skutków.

Po drugie, za emisje CO2 i zanieczyszczenie środowiska odpowiada wielki kapitał i garstka najbogatszych, a nie zwykli ludzie. To właśnie korporacje i kapitaliści powinni ponosić koszty działań proekologicznych, to ich styl życia i działalność powinny podlegać największym restrykcjom. Zwykły obywatel kupuje to co jest w sklepie i pracuje tam gdzie jest praca. Pretensje nie do niego.

A teraz mały, choć dla niektórych zapewne ogromnie kontrowersyjny kawałek:


Nie przejawia poglądów homofobicznych czy mizoginistycznych (głosowała w Bundestagu za małżeństwami osób tej samej płci, sprzeciwia się postulowanemu przez AfD zakazowi aborcji), jednak krytykuje współczesną lewicę za zbytnie skupienie na problemach nieistotnych dla większości klasy pracującej.


W kwestiach obyczajowych każdy może mieć własne zdanie. Moje poglądy są na tym tle raczej konserwatywne, ale zgadzam się z jednym: to nie są ważne rzeczy, to kwestia nadbudowy. I w porównaniu np. z inflacją oraz realną siłą nabywczą polskich pensji albo z cenami mieszkań, czy też z ich dostępnością dla młodych ludzi - nie mają wielkiego znaczenia. Polska ma dostatecznie dużo realnych problemów. Zdecydowanie zbyt wiele, by skakać sobie do gardeł o tematy zastępcze.

Pozostawienie spraw obyczajowych w gestii jednostki ma jedną niezaprzeczalną zaletę: wytrąca lewakom broń z ręki. O ile nikomu nie dzieje się krzywda, to cytując klasyka: "jak się kochają, to ch... z nimi"!


(Sahra Wagenknecht) nie wspiera też ruchów w rodzaju LGBT+ czy Black Lives Matter. Jej zdaniem polityka tożsamości przynosi „nierówność zamiast równości, bo rozdmuchuje różnice między grupami etnicznymi i orientacjami seksualnymi na bombastyczną skalę”.


Tak, podział społeczeństwa na dziesiątki mniej lub bardziej uprzywilejowanych - tj. zgodnie z mainstreamową lewicową narracją "uciskanych" - grup, to kompletny absurd. Współczesna tzw. progresywna lewica specjalizuje się w kreowaniu i kolekcjonowaniu etykietek. Niektóre z nich dają człowiekowi status świętej krowy, inne - chłopca (sic!) do bicia. Pseudonauka o kilkudziesięciu płciach, wydumane prawa (czyt. przywileje) dla coraz bardziej egzotycznych "mniejszości" i inne tego rodzaju problemy pierwszego świata, podlane oczywiście sosem nienawiści do białych heteroseksualnych mężczyzn. Jaki jest wspólny mianownik "progresywnego" lewactwa?

Chodzi o osądzanie. Stygmatyzacja lub nobilitacja, od "pozytywnej" dyskryminacji do polowania na czarownice: oto ulubiona działalność wzmożonych moralnie aktywistek i wszelkiej maści "aktywiszcz". Jednym chwała, drugim hańba, tym życie, tamtym śmierć. Na razie jeszcze cywilna. Siedzieć na tronie i osądzać, czyli władza w czystej postaci: to jest ich cały program.

Czy taką postawę godzi się nazwać racjonalną, egalitarną i sprawiedliwą? Śmiem wątpić. To nie jest żadna lewica, a zwyrodniałe lewactwo.

Wiemy już od czego Sojusz Sahry Wagenknecht słusznie się odżegnuje. A program pozytywny?


We wschodnich landach zdarza jej się zagrać na nutce nostalgii za NRD (z którego zresztą pochodzi), ale jej wymarzone Niemcy przypominają raczej RFN lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych (w porywach do dwutysięcznych i kryzysu euro). Jego obywatele są szczęśliwi, bo poruszają się po kraju autami rodzimej produkcji, które ceni cały świat, ogrzewają domy tanim rosyjskim gazem, a na ulicach miast słyszą niemal tylko swój język ojczysty. Nikt ich nie krytykuje za słabość do sznycla z Aldi czy wczasy na Majorce. I niezależnie od tego, czy wykonują pracę najemną, czy próbują swoich sił w biznesie, istnieje spora szansa, że na emeryturze swoje ulubione sznycle spożywać będą w co najmniej trzygwiazdkowych hotelach.


Proszę bardzo! Czy nie jest to czasem wizja tzw. Wolnego Świata, o którym marzyli Polacy przez cały okres komuny? Czy nie o to walczyli ci wszyscy strajkujący robotnicy z dawno minionej epoki?

Dobrobyt i bezpieczeństwo dla wszystkich ludzi pracy, słowem - godne życie. Godne nie tylko dla postkomunistycznych elit 3 RP, nie tylko dla aferzystów, bananów i pociotków, nie tylko dla wielkomiejskich korposzczurów z zagranicznymi pensjami. Jest chyba czymś oczywistym, że tego utraconego raju, w którym za pensję robotnika można było utrzymać całą rodzinę, dawno już nigdzie nie ma - o ile w ogóle istniał. Nostalgiczna wizja społeczeństwa wolności i dobrobytu na powojennym Zachodzie jest oczywiście w dużej mierze bajkowa, wyidealizowana nie tylko zresztą na potrzeby wewnętrzne.

Mamy tu jednak pewien ideał sprawiedliwości społecznej, do którego należy dążyć. 

Teoretycznie żyjemy wszak w demokracji, a przecież zdecydowaną większość uprawnionych do głosowania w każdym zdrowym państwie stanowią pracownicy. Dlatego to ich interesy powinno przede wszystkim państwo realizować. Polska jako miejsce, gdzie sprawnie funkcjonują usługi publiczne, a uczciwie pracujący ludzie mogą godnie żyć. To się nazywa normalność. Od tego trzeba zacząć.

Do realizacji tego celu nie wystarczy znajomość kilku prostackich haseł możliwych do zapamiętania przez gimnazjalistę. Nic nie da tzw. lewica, która składa się u nas albo z czerwonych milionerów, albo z fanatycznych lewaków o inkwizytorskim zacięciu, bezmyślnie małpujących najgłupsze pomysły amerykańskich zboczeńców. Nie pomoże tu również pisowskie rozdawnictwo, sprowadzające się de facto do kupowania głosów i folwarcznego paternalizmu pod pseudopatriotycznymi, kościółkowymi hasłami.

Jeżeli przyjdzie tu jakiś cwaniak i powie żebym rozpisał, co trzeba dokładnie zrobić, to z miejsca wyłapie bana. Realna polityka to nie są kampanijne slogany przystosowane do poziomu umysłowego najgłupszego wyborcy. To nie zbiór prostych recept, a szczegółowe i kompleksowe plany działania, które powinny zostać opracowane przez specjalistów w swoich dziedzinach. Plany, przy układaniu których powinno się brać pod uwagę  rozwiązania funkcjonujące z dobrym skutkiem w Polsce i w innych krajach, teraz i w przeszłości. Konieczna jest przemyślana, pragmatyczna i elastyczna polityka, której przeprowadzenie pozwoli z jednej strony zmniejszyć nierówności i zadbać o pracowników nie zajeżdżając gospodarki, a z drugiej - da Polsce szanse na wyjście ze statusu neoliberalnej kolonii będącej żerowiskiem dla zagranicznego kapitału. 

Dlatego właśnie uważam, że Polska potrzebuje dziś takiej alt-leftowej, czyli po prostu normalnej, klasycznej partii pracy. Partii, która zadba przede wszystkim o interesy pracujących Polaków.

Tutejszy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka