Znajomy Józefa K. Znajomy Józefa K.
277
BLOG

Folklor we Wdzydzach

Znajomy Józefa K. Znajomy Józefa K. Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Napis nad wejściem głosił: "Alkohole i zajzajer całodobowo". Zachęcony pchnąłem drzwi.
Sklep sprawiał wrażenie graciarni; całe wnętrze zapchane było różnego sortu maskotkami i wyszywankami ludowymi. Moją uwagę przykuł szczególnie szalik klubowy ze starannie wyhaftowanym napisem: "Na prawo patrzę, na lewo zerkom - dzisiaj skopiemy d..pę Szombierkom. KS Wdzydze". Obok groźnie dyndała flaga klubu sportowego; na czerwonym tle widać było hasło w dwóch wersjach językowych: "Wdzydze rules!" i "Wdzydze pany!".
Za ladą siedziała rumiana i tęga niewiasta w kaszubskim stroju ludowym.
- Dobry wieczór. Poproszę pół litra "Wdzydzkiej" - powiedziałem uprzejmie.
- Nie sprzedajemy alkoholu - odparła rezolutnie kobiecina - tu się mieści gminny ośrodek turystyczny. Bedekier?
- Nie sprzedajecie? A ten napis nad wejściem...?
- To po to żeby zmylić turystów i zachęcić ich do odwiedzenia naszej placówki. Bo piękna ziemia wdzydzka to prawdziwy, wciąż ulegający erupcjom, wulkan folkloru i nieprzebrane ogrody wielowiekowej tradycji i kultury które...
- Naprawdę nie sprzedajecie alkoholu? - przerwałem jej z niedowierzaniem.
- Naprawdę. Więc ten folklor, jak już wspomniałam, jest...
- Ale to oszustwo! - zdenerwowałem się - to jest wprowadzanie klienta w błąd!
- Cel uświęca środki - odparła sentencjonalnie niewiasta i odsunęła na bok uparte piórko z czapki ludowej, które wciąż opadało jej na czubek nosa - ratujemy szerokie masy społeczne przed zachlaniem urlopowym i kacem codziennym, oferując w zamian szlachetną alternatywę czyli bogatą i atrakcyjną folklorystycznie ofertę regionu i ziemi. Bedekier?
- Dziękuję - burknąłem niezbyt grzecznie - jest tu gdzieś w okolicy jakiś sklep monopolowy? Orientuje się pani?
- Nie ma - odparła z prostotą niewiasta - w gminie Wdzydze nie sprzedaje się alkoholu. W publicznym referendum mieszkańcy powiatu wypowiedzieli się jednogłośnie za wprowadzeniem prohibicji na terenie a władze gminy, bazując w tym temacie na cennych doświadczeniach amerykańskich z lat dwudziestych, przychyliły się do głosu ludu i wydały odnośne przepisy. Słowem: u nas się nie pije i nie konsumuje pod żadnym pozorem.
Na ulicy, wśród nocnej ciszy, dało się słyszeć pijackie zawodzenia i czyjąś głośną czkawkę.
- Co pani opowiada?! - zdenerwowałem się wskazując ręką drzwi - a oni?
Na zewnątrz czyjś nietrzeźwy głos zaintonował właśnie jakąś sprośną piosenkę.
- Ani chibi to przyjezdni - odparła spokojnie kobiecina - nasi przecież nie piją.
- Przyjezdni pani mówi?! To gdzie kupili alkohol?!
- Nie wiem - niewiasta wzruszyła tłustymi ramionami - ale może pan ich o to zapytać.
Za oknami rozległy się odgłosy intensywnej bijatyki i wymienianych razów. Któryś z zawodników najwyraźniej oberwał dość mocno bo nagle, podniesionym głosem i w różnych tonacjach, zaczął wzywać kolejno pomocy i ratunku. Spojrzałem niepewnie w ciemną noc.
- Chyba sobie odpuszczę - chrząknąłem nieco zbity z tropu.
- Całkiem słusznie! - kobiecina ożywiła się najwyraźniej - zatem...bedekier?
- Co pani z tym bedekierem - zdenerwowałem się - co to w ogóle jest?
Kobieta wyciągnęła spod lady zatłuszczoną książeczkę i wepchnęła mi ją do ręki.
- Kaszubski przewodnik turystyczny z tradycjami - oświadczyła z dumą - czyli wszystko co chciałby pan wiedzieć o Wdzydzach i o starym Wdzydzu.
- Czemu to niby miałbym się interesować starym Wdzydzem? - zapytałem cierpko.
- Bo to syn założyciela Wdzydzów, młodego Wdzydza. To konieczne jeśli chce pan gruntownie poznać historię okolicy.
- Stary Wdzydz jest synem młodego Wdzydza? - zapytałem nieufnie - czy to możliwe?
- Możliwie. Młody Wdzydz żył bardzo krótko choć intensywnie a stary, jak sama nazwa wskazuje, tylko bardzo długo. Historia zna podobne przypadki pokrewieństwa - niewiasta podrapała się tłustą dłonią po czapce ludowej i pomagając sobie językiem zaczęła liczyć na palcach - Pepin Długi był synem Pepina Krótkiego, Edward Czarnobrody synem Edwarda Rudowłosego a niejaki Kuno z Sochaczewa, choć brzmi to zupełnie nieprawdopodobnie, był stryjecznym wnuczkiem Ulricha z Mławy. Jak pan sam widzi takie rzeczy się zdarzają i są najzupełniej możliwe.
Chrząknąłem niepewnie.
- Pomnik młodego Wdzydza stoi w centrum miasta. Może go pan obejrzeć, ale tylko w nocy.
- Czemu tylko w nocy?
- Bo w dzień przykrywany jest sztuką materiału - wyjaśniła kobieta - żeby nie obsrywały go gołębie. Kupi pan latarkę?
- Po co?
- Żeby sobie poświecić przy zwiedzaniu. Po ciemku niewiele widać i dlatego, jak powiedziałam, to najlepsza pora na oglądanie pomnika.
- Chyba sobie odpuszczę - mruknąłem nasłuchując uważnie tego co działo się na zewnątrz; sądząc po odgłosach biesiadnicy postanowili zmierzyć się ze sobą przy pomocy broni białej i wyrywali właśnie sztachety z jakiegoś ogrodzenia.
- Z pomnikiem związana jest bardzo ciekawa legenda - ciągnęła niestrudzenie niewiasta - powiada się, że pomnik żyje, rusza się i chodzi i byli nawet tacy co twierdzą, że chodzili jego śladem.
- Gdzie chodzi? - z przerażeniem skonstatowałem, że na zewnątrz połamano właśnie na kimś pierwszą sztachetę.
- Tam i z powrotem. Bardzo to ciekawe i bardzo ciekawie chodzi.
- Chyba...chyba jednak zrezygnuję z oglądania wędrującego pomnika...
- Słusznie. Rozumiem, że interesuje pana raczej rzemiosło - powiedziała kobieta śliniąc palec i przewracając kartkę w bedekierze - mamy tu bardzo ładny skansen...
Westchnąłem w duchu. Bitwa uliczna rozgorzała ze zdwojoną siłą a ja ze smutkiem uświadomiłem sobie, że utknąłem w środku nocy w gminnym ośrodku turystycznym.
- Skansen mieści się w chacie z drewna a wewnątrz mieszczą się sprzęty z epoki. Całość uszczelniona mchem, zupełnie tak jak w średniowieczu. Bardzo ciekawe.
- Mianowicie? - westchnąłem zrezygnowany.
- Wdzydzarka do roślin - kobiecina przewróciła kartkę w bedekierze podtykając mi pod nos zdjęcia i reprodukcje - za pomocą tego urządzenia średniowieczni mieszkańcy Wdzydz wydłubywali pestki ze śliwek, jabłek i gruszek. Urządzenie to miało wszechstronne zastosowanie w gospodarstwie domowym - używano go do obróbki każdego, nawet najbardziej skomplikowanego owocu jadalnego. Każdego za wyjątkiem dyni.
- Czemu akurat dyni?
- Bo mieszkańcy regionu nie znali dyni. Dynię zaczęto uprawiać we Wdzydzach dopiero na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, w ramach zobowiązania produkcyjnego podjętego przez miejscowy PGR - kobiecina spojrzała na mnie z politowaniem.
- No tak, no jasne - chrząknąłem - a po co oni...wydłubywali te pestki?
- Żeby ich nie połknąć podczas konsumpcji. To przecież oczywiste - niewiasta spojrzała na mnie z wyższością.
- Bardzo oczywiste.
- Idźmy dalej...Wdzydzownica do metalu - kobiecina podetknęła mi pod nos kolejną rycinę.
- Co to robi? - próbowałem okazać uprzejme zainteresowanie.
- Nic.
- Nic?
- Nic bo mieszkańcy średniowiecznych Wdzydz nie znali metalu.
- To po co wynaleźli wdzydzownicę?
- Bo przewidzieli, że kiedyś się może przydać.
- I przydała się?
- Niestety - kobiecina pokręciła głową - bo zanim metal pojawił się we Wdzydzach to pojawiły się też lepsze sposoby jego obróbki. Ale mimo to wdzydzownica pozostaje jaskrawym i niepodważalnym przykładem wdzydzkiej, postępowej myśli technicznej.
- Gratuluję - westchnąłem ciężko - czy moglibyśmy już wyjść ze skansenu?
- Interesuje pana kultura? - kobiecina najwyraźniej się ożywiła - świetnie! Mamy tu prężnie działający, gminny ośrodek kulturalny. Oto program zajęć!
Za oknami rozległ się ochrypły wrzask:
- Nie po goleniach, ty łobuzie!
- W ośrodku działa kilkanaście sekcji tematycznych - kobiecina kartkowała jakiś poplamiony zeszyt - grzybiarska, wędkarska, która połączona jest z sekcją patroszenia okonia, kulinarna z elementami poezji, szachowa o profilu baletowym, fotograficzna a także kółko gospodyń wdzydzkich i sekcja nauki gry na burczybasie. Może się pan zapisać do wszystkich naraz - to nam poprawi statystyki przyjęć.
- Mam się zapisać do kółka gospodyń wdzydzkich?
- A co pan ma przeciwko gospodyniom? - kobieta spojrzała na mnie groźnie.
- Nie...no...zasadniczo nic ale...
- Jednak najodpowiedniejsza będzie dla pana sekcja gry na burczybasie.
- A co to takiego?
- To kaszubski instrument z grupy dętych i dmuchanych. Żeby wydać z niego dźwięki musi pan opanować precyzyjną sztukę ciągnienia końskiego włosia i rytmicznego lania wody. Należy to robić w tym samym czasie, rzecz jasna.
- Że co, za przeproszeniem?
- Nauczy się pan. To nic trudnego. Zajęcia odbywają się w czwartki i piątki o godzinie piątej rano. Kurs trwa pół roku.
- Mam wstawać w środku nocy żeby ciągnąć czyjeś włosie?!
- To najlepszy sposób. A godzinne ćwiczenia przed każdymi zajęciami są bardzo wskazane i dają wspaniałe rezultaty. To naukowo potwierdzone przez naszych fachowców od folkloru.
- Przez pół roku? Ale ja mam pracę przecież...
- Pójdzie pan na urlop.
- Ale ja teraz jestem na urlopie.
- No to na chorobowe. Wielka mi różnica. Wystawimy panu zaświadczenie i po kłopocie.
- Chyba jednak nie bardzo mogę...
- Nie może pan? - kobiecina spojrzała na mnie bystro - dobrze...więc pójdziemy panu na rękę i przeniesiemy zajęcia na soboty i niedziele. Mamy w gminie bardzo ofiarnych instruktorów.
- No wie pani...
- To chyba nie będzie żaden problem, prawda? Weekendy ma pan wolne?
- Chciałbym - chrząknąłem - chciałbym to sobie jeszcze przemyśleć, jeśli można...
- Nie ma nad czym myśleć - oświadczyła z przekonaniem kobieta - mamy promocyjne ceny. W żadnym innym ośrodku gminnym nie dostanie pan tak tanio.
- To ja mam płacić?
- Oczywiście.
- Mam płacić za naukę rzępolenia na końskim ogonie?!
- A próbował pan kiedyś wyrwać coś z końskiego ogona? Myśli pan, że to takie łatwe? Budowa instrumentu pociąga za sobą koszty i ofiary... w ludziach. Stąd konieczne są opłaty dla chętnych.
- A nie macie jakiejś alternatywnej... darmowej sekcji? - westchnąłem zrezygnowany.
- Za darmo to jest tylko sekcja wędkarska, połączona z praktycznymi zajęciami w patroszeniu ryby.
- Hm... A grzybiarze? Nie są za darmo?
- Oczywiście, że nie! Sprzęt kosztuje.
- Sprzęt do czego?
- Do rozpylania rzecz jasna.
- Do rozpylania?
- Tak jest. I środki chemiczne też.
- Grzybiarze opylają grzyby chemią?!
- Oczywiście! A jak inaczej ściągnąć to paskudztwo ze ścian?
- Rozumiem...
- To co? Wpisać pana na listę?
- A jest jakaś lista oczekujących? - zapytałem z nadzieją.
- Zawsze jest. Są tłumy chętnych ale załatwimy pana poza kolejnością. W końcu turysta to turysta. Nie można kazać czekać człowiekowi tak złaknionemu folkloru jak pan.
- Dziękuję uprzejmie - burknąłem ponuro.
Za oknem rozległo się wycie syren - najwyraźniej zawody sportowe zakończyły się kontuzjami zawodników i konieczna była pomoc odpowiednich służb.
- Za symboliczną opłatą otrzyma pan także KLSR - powiedziała kobiecina wypełniając pracowicie jakiś formularz.
- Co to takiego?
- Kaszubski Ludowy Strój Rozrywkowy ma się rozumieć. Rzecz niezbędna dla każdego szanującego się muzyka. Oto fakturka.
Rzuciłem okiem na papier i aż zatkało mnie z gniewu.
- Ile?!
- Prawie półdarmo. Uwzględniamy wszystkie zniżki.
- Dziękuję - warknąłem łowiąc uchem odgłosy oddalających się syren - ja chyba jednak się nie zdecyduję.
- Wychodzi pan? - niewiasta w stroju ludowym przyjrzała mi się ciekawie.
- Wychodzę.
- Nie radziłabym.
- A to czemu?
- Jest już grubo po północy i wszyscy w okolicy wiedzą, że o tej porze lepiej nie wychylać nosa z domu. Na łowy ruszył właśnie pies Baskervillów...To groźna i krwiożercza bestia, która...
- Proszę sobie darować - mruknąłem wściekły - każdy zna tą historię. Każdy kto czytał książki o Sherlocku Holmesie. I każdy wie, że nie ma ona nic wspólnego z Kaszubami ani ze starym Wdzydzem.
Ukłoniłem się drwiąco i wyszedłem na zewnątrz trzaskając głośno drzwiami.
Kobiecina siedziała przez chwilę w milczeniu. Następnie podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła grubym palcem jakiś numer na tarczy.
- Zenek? - zapytała rzeczowo - inscenizacja pijacka nie podziałała. Wypuść psa. Tak...tak... kolejny miłośnik folkloru szuka mocnych wrażeń...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości