Sympatycy PO to dla mnie zagadka... Wiem: są to świetnie wykształceni mieszkańcy dużych miast, ale – poza tymi oczywistościami – prawie same niewiadome... Wiadoma jest właściwie tylko jedna: sympatycy PO są w kontrze do PiS-u. Ale – czy to może być wszystko? Czy platformersi (będę ich tak nazywał dla skrótu) nie mają żadnej tożsamości pozytywnej? Nie chce mi się w to wierzyć! Gdyby tak było – stanowiliby obiekt badań dla demonologów raczej, niż dla politologów... Musi być w nich coś poza czystą negacją... I właśnie to COŚ chciałbym wydobyć na powierzchnię... Zacznijmy od sprawy podstawowej – od pytania o stan kraju. Poniżej przedstawiam dwie diagnozy stanu III RP (jedną z nich przytaczałem zresztą niedawno), nazwijmy je diagnozami A i B.
A) "Postulat reformy jest w istocie obroną tego, czego najbardziej brakuje w kraju, czyli sfery polityczności. Politycy w istniejących strukturach nie są zdolni do konstruktywnego działania. I to jest istota problemu. Pytania można by mnożyć: jest to kwestia prawa, funkcjonowania sądów i prokuratorów, utrata wiarygodności zarówno przez tych, którzy mają ścigać przestępców, jak i tych, którzy mają orzekać o ich winie. Skandal goni skandal, kolejne komisje śledcze odkrywają wręcz całą sieć powiązań o charakterze mafijnym. Czytając gazety lub oglądając telewizję można odnieść wrażenie głębokiego upadku państwa, nawet jego postępującym rozkładzie. Wiem jedno, że w tym stanie rzeczy uznać należy za najważniejsze przywrócenie funkcjonalności państwu. Mamy bowiem do czynienia z dekoracyjną demokracją i istnieniem ukrytego państwa, za kulisami którego działają różnego rodzaju lobby i grupy nacisku. IV RP to hasło zerwania z sytuacją nieuzasadnionego paraliżu władzy i nieuzasadnionego procesu wyradzania się klasy politycznej".
B) III była republiką demokratyczną „gdzie wszyscy obywatele mieli równe prawa, gdzie obowiązywała niezawisłość sądów powszechnych i Trybunału Konstytucyjnego, gdzie respektowano prawa człowieka i zasadę domniemania niewinności, gdzie monopol epoki komunizmu został zastąpiony pluralizmem w parlamencie, samorządzie lokalnym i mediach publicznych, gdzie kompromis i tolerancja były cnotami, a fanatyzm i mściwość pozostawały w niełasce, gdzie przystąpienie do UE obchodzono jak święto narodowe”.
Autorem diagnozy A jest prof. Paweł Śpiewak, diagnoza pochodzi z roku 2004, autor diagnozy B to Adam Michnik (cytat wzięty z tekstu „Modlitwa o deszcz” – GW, 30.07.2007). Nietrudno spostrzec, że są to diagnozy marnie do siebie przystające – jeśli nie wprost przeciwstawne. Śpiewak mówi o państwie-atrapie na którym żerują „różnego rodzaju lobby i grupy nacisku”, III RP Michnika – to państwo idealne. Teraz możemy się zastanawiać: jeśli trafniejsza jest diagnoza A, to czym w takim razie jest diagnoza B? Diagnoza B, w takim razie jest – rzecz prosta – diagnozą błędną. Ale – skąd bierze się błąd? No cóż – źródłem błędu może być ludzka ułomność, lub – ludzka perfidia. W pierwszym przypadku autor diagnozy myli się, ale – w dobrej wierze: naprawdę uważa, że rzeczy mają się tak, jak on to opisuje. W drugim przypadku – sam nie wierzy w to, co pisze, chce jednak by taki obraz za prawdziwy przyjęli inni (mówiąc inaczej – w drugim przypadku mamy do czynienia z kłamstwem rozumianym jako świadome wprowadzanie innych w błąd). Rzecz jasna można to wszystko odwrócić: jeśli bliższa prawdy jest diagnoza B – błędem lub kłamstwem jest diagnoza A...
I teraz moje pytanie do sympatyków PO: jak odnajdujecie się pomiędzy Śpiewakiem a Michnikiem? Do której z diagnoz wam bliżej?
PS (nieobowiązkowe, ale zalecane)
Sympatycy PO mogliby mi zarzucić, że zadaję pytania sam uchylając się od odpowiedzi. Odpowiadam więc: co do mnie – blisko mi do diagnozy Śpiewaka, który zresztą twierdzi, że „zasadnicza definicja polskiej sytuacji pochodząca z 2005 roku jest wciąż aktualna” (Europa 188). Tak – niestety – jest. Przez dwa lata rządów PiS nie dało się zmienić – na trwałe – zbyt wiele (co nie znaczy, że nie doceniam tego, co się działo). W związku z powyższym – spokój na publicznej scenie nie jest dla mnie żadnym priorytetem. Spokój byłby wręcz objawem choroby. Dlaczego? O tym – niżej. Tu podkreślmy: chcę awantur. Po wyborach tymczasem zaroiło się od miłośników świętego spokoju... Szczególnie - wśród dziennikarzy Okazuje się, że żurnalistów zmęczyło dwuletnie życie w stanie politycznej gorączki i teraz chcieliby sobie przy Tusku trochę odpocząć. Paweł Fąfara głosi w „Polsce” pochwałę nudy wołając, że pragnie „trochę zwyczajnie nudnej władzy” (Polska, 17.11.2007). I nie jest Fąfara ze swoim pragnieniem samotny. Co prawda dziennikarz deklarujący pragnienie spokoju jest równie wiarygodny, jak przedsiębiorca pogrzebowy życzący wszystkim długiego życia – ale, zostawmy to i rozważmy: skąd brała się gorączka ostatnich lat, która tak wymęczyła nam dziennikarzy? Czy PiS nie mógł rządzić spokojnie? Mógł. Przepis na spokojne rządy jest stosunkowo prosty: wystarczyło się nie szarpać, nie wchodzić w drogę różnym potęgom... Jakim? Poszukajmy... Może taki trop: Donald Tusk wyliczając "Dziennikowi" siły czekające na powrót Aleksandra Kwaśniewskiego orzekł, że na powrót "prezia" "...czekają (...) niektóre wielkie media, wielki biznes, oligarchowie. Dlaczego? Bo chcą powrotu do status quo, do uprzywilejowanych stosunków z władzą. Oni odbierają PiS jako obce ciało, ale czują też obcość w Platformie. Nie ma kontaktów, wspólnych kolacji, a salon potrzebuje ciepła" (Tusk: rządy SLD i Kaczyńskich są bliźniaczo podobne, Dziennik, 12.05.2007). Takie potęgi wyliczył Tusk... Ale – jak to jest z ich poczuciem obcości wobec Platformy? Czy takie zjawisko istotnie występuje? Jeśli tak - skąd ta eksplozja radości w „salonie” po sukcesie wyborczym PO? Coś mi się zdaje, że chodzi o dużo więcej niż ulga po pozbyciu się PiS... Mówiąc wprost: jakoś trudno mi zauważyć to „poczucie obcości” wobec Platformy o którym mówił Tusk... Jak pisze redaktor Zaremba: „Gazety, radia i telewizja przyjęły go jak zbawcę. Kluczem są interesy właścicieli lub sympatie dziennikarzy” (Dziennik 7.11.2007)... Interesy i sympatie... Coś mi się zdaje, że w grę wchodzą raczej te interesy. Co do sympatii – nie żebym się zbytnio czepiał, ale mam wrażenie, że dziennikarze miewają zwykle sympatie współgrające z interesami pracodawców...
Tak więc nie brak takich, którzy widzą w Tusku zbawcę, a co na to Tusk? Z odpowiedzią może być problem... Trzeba by tu niezłego psychologa. Wraz z odejściem Kaczyńskiego z gmachu URM-u straciły zajęcie całe rzesze domorosłych psychologów analizujących politykę premiera przez pryzmat jego psychiki (a przynajmniej podobne analizy stracą na atrakcyjności), do psychoanalizowania Tuska chętnych będzie pewnie mniej, więc cóż – skoro nikt nie chce, spróbuję ja... Jaki jest Tusk? No właśnie – dobre pytanie... Być może najlepiej opisał Tuska jego trener od wizerunku, który oświadczył, że nigdy wcześniej nie miał tak zdolnego ucznia: ledwie mu coś zalecił – Tusk, bum!, zmieniał się w oczach zgodnie z receptą... Oczywiście taka plastyczność - to cenna dla polityka umiejętność, ale gdzie w tym wszystkim w końcu jest "prawdziwy Tusk". O ile w ogóle gdzieś jest... Ile już wcieleń Tuska widzieliśmy? W latach 90-tych flirt z miękkim antyklerykalizmem (żadnej, broń Boże, przesady!), w nowym wieku - ukłon w stronę konserwatyzmu i kościelny ślub przed wyborami. Raz – ortodoksyjny liberał, ale jeśli trzeba - niemal socjalista. Przez lata "ciamciaramcia", potem - naraz - "twardziel". Donald-Zelig. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby expose Tuska było w stylu:
„Partie nasze są najlepiej przygotowane do rządzenia, w związku z czym sięgamy po bezpartyjnych fachowców. Jeśli nawet jednym dodamy, a drugim ujmiemy, to tak, żeby wyszło odwrotnie. Podatek liniowy będzie, albo i nie będzie za to zrezygnujemy z bonu edukacyjnego, który był naszym głównym postulatem, więc musimy go zrealizować. Liberalizm i socjalizm, ale nade wszystko – miłość. Bo nawet gdybym mówił językami ludzi i aniołów a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca, albo cymbał brzmiący. Tak mi dopomóż Bóg i Unia Europejska...”
Słowem: nie wiadomo o co chodzi, ale – dla każdego coś miłego... W związku z tą nieokreślonością trudno Tuska diagnozować, ale - gdybym miał zaryzykować diagnozę - powiedziałbym, że Tusk ma jedną, dużą wadę: pozbawiony jest mianowicie żądzy władzy (do czego zresztą sam się przyznaje). Mówimy oczywiście o prawdziwej żądzy władzy, czy - inaczej – o żądzy prawdziwej władzy. Bo jakiejś tam władzy Tusk oczywiście chce. Chce - na przykład - władzy nad swoją partią, i tą - podobno - ma. Chce zostać prezydentem - i być może uda się mu nim zostać. Jest premierem - chociaż, być może, długo nie miał tego w planie. No dobrze - powiecie - ale skoro Tusk tego wszystkiego chce, to jak można go posądzać o brak żądzy władzy? Tu wracamy do kwestii oceny stanu kraju. Otóż, jeśli przyjmiemy, że diagnoza Śpiewaka jest lepszym modelem polskiej rzeczywistości niż diagnoza Michnika – musimy dojść do wniosku, że ogromna część władzy przechwytywana jest przez różnego rodzaju ośrodki nieformalne, lobby, „grupy transferowe” (jak, za Staniszkis nazywa to Śpiewak), układy towarzysko-polityczne, „korporacje” (o jednej – niżej)... Słowem – przez twory żerujące na stanie państwowego bezhołowia...
Czy można przytrzeć im choć trochę rogów nie podnosząc w kraju politycznej gorączki? Nie można. Nikt nie rezygnuje z wpływów i żeru bez oporu (przypuszczam, że huba protestowałaby wniebogłosy – gdyby ktoś chciał ją odciąć od drzewa z którego wysysa soki)... A Tusk – jak wszystko na to wskazuje – ceni sobie raczej spokój niż niepewne wojny... A jego rząd? Jak to pisał o tym rządzie cytowany już red. Fąfara? „trochę przypadkowa składanka najbliższych premierowi współpracowników z partii, kilka osób, które w większości mają swoje sukcesy w regionalnym, nie ogólnopolskim wymiarze i oczywiście ministrowie z PSL”... Najwyraźniej ceniący spokojne premierowanie Tusk na czele rządu, który z nikim w konflikt nie wejdzie... Red. Zaremba: „Większość przyszłych ministrów nie zagraża konfliktem z kimkolwiek” (Dziennik 17.11.2007). Tak to, mniej więcej wygląda... Jasne, że to uproszczenie. Tusk woli mieć w każdym układzie pozycję silniejszą, niż słabszą (dlatego, podejrzewam, zaryzykował wybory zamiast "rządu technicznego"), ale - nawet mając pozycję stosunkowo silną - nie pójdzie na konflikt z obozem III RP. Zadowoli się tym kęsem władzy, czy może raczej tym jej rodzajem, który zapewnia przyjazna symbioza z oligarchią. I tym różni się od Kaczyńskiego, którego - jak wiadomo z licznych analiz - żądza władzy prawdziwej wprost rozpiera. I z tego też wynikają kłopoty PiS: przez dwa lata na naszych oczach rozgrywało się starcie władzy formalnej z różnymi ośrodkami władzy nieformalnej. Z tymi "naszymi oczami" oczywiście przesadzam. Widzieliśmy tylko powierzchnię, a i tę w krzywym zwierciadle mediów - ostatecznie kluczowe znaczenie miało to, czyja interpretacja konfliktu przebije się mocniej do świadomości społecznej, media zaś były orężem w tej wojnie. Lekko licząc 4/5 „skandali”, którymi ekscytowano publiczność to były – proszę wybaczyć – fajerwerki dla idiotów. Podobnej „amunicji” dałoby się nazbierać – przeciw PO – pół tony w ciągu tygodnia. Proszę bardzo:
Hongkong jako wzór walki z korupcją? – zamordystyczne PO próbuje przeszczepić na polski grunt wzory z represyjnego Wschodu!
Redukcja obsady komisji ds. służb specjalnych? – PO chce ograniczyć parlamentarną kontrolę nad służbami!
Likwidacja komisji ds. rodziny i praw kobiet? – PO walczy z „prawami kobiet”! -coś dla M. Środy)
Wypowiedź Niesiołowskiego o homoseksualistach? – PO szerzy homofobię! (pewnie zamiast antysemityzmu – na to nie mogą sobie pozwolić, choćby chcieli...) – coś dla R. Biedronia
Wypowiedź Tuska o rozliczeniu historyków godzących w Wałęsę – PO chce wziąć naukowców za twarz!
Utrącenie kandydatury Romaszewskiego w Senacie – PO jest mściwe i małostkowe!
Sąd chce zamknąć Sakiewicza? – klimat terroru szerzony przez PO wydaje owoce!
Przyjazd rządu na zaprzysiężenie autobusem – śmieszny pomysł! „oszczędność” w stylu Gomułki!
Ćwiąkalskiego przywaliła telewizyjna dekoracja? - ha! ha! ha! – mamy temat na 3 wydania „Szkła kontaktowego”
No i macie: i straszno i śmieszno. Wystarczy się postarać. Czym te „skandale” różniłyby się od większości tych, jakimi raczono nas przez dwa lata? Niczym. Była to medialna piana, ale nawet piana ma swoją wartość – jest symptomem. Świadczy o tym, że coś dzieje się pod powierzchnią... Tak więc oglądaliśmy zdeformowaną powierzchnię, a to co najciekawsze działo się, jak zwykle, w głębi. I pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że kiedyś, jakoś coś z tej głębi wypłynie. Zresztą - to i owo już wypłynęło. Urny jeszcze nie ostygły po wyborach, a na powierzchnię, w pełnej krasie wychynęła "Korporacja Geremka" (dla lepszego efektu zwana teraz "Korporacją Geremka - Bartoszewskiego", do Geremka można mieć stosunek różny, ale nie cenić Bartoszewskiego? To zupełnie niemożliwe...). Niewiele byśmy wiedzieli o szczegółach bohaterskiej walki „korporacji” z „kaczyzmem”, ale, Bogu dzięki, po wyborach redakcja „GW” wpadła w euforię i nie mogła się powstrzymać, by nie podzielić się tą opowieścią z czytelnikami. Tak więc mogliśmy przeczytać, że „nowy szef dyplomacji na dzień dobry dostanie na dzień dobry plan „defotygizacji” MSZ. Przygotowali go ludzie tzw. „korporacji Geremka i Bartoszewskiego” związani od roku 1989 z dyplomacją. „Nie chodzi o polityczną zemstę, ale posprzątanie gmachu po poprzedniej władzy, co jest normalne w demokracji – mówi nam członek tej nieformalnej grupy. Przyznaje, że przez ostatnie tygodnie w cieniu korytarzy szykowali plan odbudowy zrujnowanego ich zdaniem MSZ”. Grupa licząca kilkanaście osób powstać miała kilka miesięcy przed wyborami. Spotykali się ze sobą i przedstawicielami PO. Łączyła ich „złość na to, co partia Kaczyńskiego zrobiła z dyplomacją i chęć jak najszybszego powrotu do normalności”. Zdaniem członków grupy stanowiska kierownicze powinno stracić 20-25 osób (na 80 stanowisk). Owe 20-25 osób zajmowało się bowiem „niszczeniem gmachu”. Należy też powstrzymać wyjazdy ambasadorów (Jacek Pawlicki, Defotygizacja MSZ, 26.102007).
Ładne prawda? Nie chce mi się analizować języka tego tekstu, tej „defotygizacji, tego „przywracania normalności”, czy „niszczenia gmachu”. Zatrzymajmy się na tym, że „korporacja Geremka” – jak widać – istnieje i ma się nieźle... A przecież, przez pewien czas wszelkie wzmianki o „korporacji Geremka” wypadało wykpiwać. Gadanie o „korporacji Geremka” – to miał być wyraz obsesji Kaczyńskich... Co ciekawe, w „GW” tekst w tym stylu wydrukowali jeszcze po tym, gdy Pawlicki napisał o „korporacji” to, co napisał... 11 listopada w „GW” ukazał się kuriozalny tekst „Bartłomieja Prądzyńskiego” („pseudonim wysokiego rangą urzędnika MSZ”). Tekst polecam wszystkim. „Prądzyński” najwyraźniej należy do „korporacji” – lektura jego wynurzeń może nam coś powiedzieć o mentalności członków tego gangu. Nas interesuje najmocniej fragment o samej „korporacji”:
„Uzasadniona logiką systemu IV RP pandemia dyletantyzmu, w służbie zagranicznej przybrała postać walki z „korporacją” – doświadczonymi dyplomatami, którym imputowano nielojalność. (...). Enuncjacjom, że w MSZ działa „korporacja Geremka”, złożona z dwulicowców, którzy sabotują polecenia minister Fotygi, towarzyszyły zakrojone na szeroką skalę działania lustracyjne” (Bartłomiej Prądzyński, Kto się boi zagranicy, GW 7.11.2007)
No cóż – w świetle relacji Jacka Pawlickiego „enuncjacje” o nielojalności „korporacji” wyglądają na wcale rzetelny opis sytuacji w ministerstwie. I teraz można się zastanawiać: kto robi w Polsce politykę zagraniczą? Tzw. "organy konstytucyjne" czy nieformalna klika zainstalowana w MSZ przez Geremka? Otóż, wydaje się, że polska polityka zagraniczna jest wypadkową starcia tych sił - oczywiście wtedy, gdy koncepcje szefa dyplomacji koliduje z koncepcją "korporacji". Gdy minister zgadza się z "korporacją", lub - tym bardziej! - gdy jest jej częścią - współpraca jest idealna. Gdy minister się z "korporacją" nie zgadza - musi łamać jej opór. O ileż prostsze byłoby więc życie szefa MSZ, gdyby współpracował z "korporacją" zamiast próbować zmusić "korporację" do pracy na swoich warunkach (o próbach rozmontowania "korporacji" nawet nie wspominajmy...). Poza wszystkim innym - współpracujący z korporacją minister korzystałby z "osłony medialnej" roztoczonej nad "korporacją" (tak, mam na myśli - głównie - "GW" i jej satelity). Wie o tym doskonale – na przykład – Leszek Miller. Przepytywany przez red. Mazurka (pozdrawiam)Miller radził Tuskowi: „Żeby mieć w Europie i Polsce lepszą prasę, ma niezłą, ale to byłby już dla mediów, zwłaszcza niektórych, pełnia szczęścia”, Geremek mógłby udzielić „prasie światowej” kilku wywiadów o tym, że „polityka zagraniczna nowego rządu jest obiecująca” (Miller: moja sytuacja po wyborach nic się nie zmieniła, Dziennik 3.11.2007). Czy Tusk mógłby się oprzeć takiej pokusie?
Oczywiście – Kaczyński, wbrew temu co się niektórym wydaje też brał pod uwagę realia... Dlaczego w rządzie PiS szefem MSZ został Meller? Dlatego, że Meller to człowiek Geremka, a Kaczyński nie chciał – na dzień dobry – robić wojny w MSZ-cie. Tak przynajmniej twierdzi Kaczyński i – wygląda na to – że mówi prawdę. Według Kaczyńskiego: „wprowadzając go do rządu wykonaliśmy gest pod adresem środowisk Unii Wolności, wciąż bardzo wpływowych w polityce europejskiej. Ale nie była to nieograniczona koncesja dla tych kręgów, czego dowodem nominacja pani Fotygi na stanowisko wiceministra” (M.Karnowski, P.Zaremba, O dwóch takich...). Więcej na ten temat Kaczyński mówił w wywiadzie dla „Arcanów”(67): „Ani nie mieliśmy ambicji wchodzenia do (...)”salonu”, ani też nie traktowaliśmy go tutaj jako głównej przeszkody. „Salon” miał i ma charakter można powiedzieć poputczikowski i nie on tutaj tak naprawdę decyduje. Jest natomiast pewien aspekt owego „salonu”, pewna część tego środowiska, którą musimy brać pod uwagę. Otóż, kiedy rozmawiam z politykami zagranicznymi, z zachodniej Europy, a rozmawiam niemal wyłącznie z politykami formacji prawicowych czy centroprawicowych, to gdy tylko padnie w rozmowie nazwisko Geremka, słyszę różnego rodzaju akty daleko posuniętej akceptacji. I z tego właśnie wynika to, co dzieje się w naszej polityce zagranicznej. (...). Tak jest, że w przeświadczeniu tych ludzi Geremek w dalszym ciągu odgrywa rolę swoistego rozdawcy legitymacji w polskiej polityce zagranicznej”.
Chcę być dobrze zrozumiany. Ja tutaj nie oceniam czy pani Fotyga była dobrym czy złym ministrem. Ja twierdzę, że to nie ma najmniejszego znaczenia. „Korporacja” nie działa bowiem według kryteriów „dobry – zły”, ale „swój – obcy”. Gdyby nawet Fotyga była świetna – nie wywołałaby w mediach efektu o którym Mazurkowi mówił Miller, a nie wywołałaby tylko z tego powodu, że Geremek oznajmił: „ja nie znam pani Fotygi”. O Mellerze zaś mówił: „mój kolega, profesor historii, stał się nagle urzędnikiem MSZ za czasów ministra Skubiszewskiego”. I dalej: „O ile rząd Kazimierza Marcinkiewicza miał złą prasę, kiedy został powołany, układ braci Kaczyńskich był źle odbierany w Europie i Świecie, to po nominacji Stefana Mellera nagle w czołowych gazetach europejskich dla przykładu w „FAZ” pokazały się wielkie artykuły: Europejczyk w obecnym rządzie Polski”. Prawda jakie to poste? I czy można się wobec tego dziwić doniesieniom „Dziennika”: „Sikorski sięga po urzędników Geremka”?
Ile jest takich "korporacji"? Z iloma gotów jest zadrzeć Tusk? Obawiam się, że Tusk nie zadrze z żadną z tych, które naprawdę się liczą. Co zagwarantuje spokój w mediach będących ich ekspozyturami. I dlatego pan Zdrojewski pewnie wiedział co mówi, gdy oznajmił: „Jednych obietnic się nie boję. Nie boję się tych związanych z nastrojami. Będzie to OBRAZ (podkreślenie – tad)rządu odpowiedzialnego, profesjonalnego, przewidywalnego i sprawnego. To jest możliwe i to uzyskamy”. Zgadza się. Taki OBRAZ jest możliwy do UZYSKANIA... No chyba, że sprzeczności interesów skumulują się do tego stopnia, że coś trzaśnie - tak, jak zdarzyło się to około roku 2004... Ale towarzystwo mając w pamięci nauczkę z lat 2005-2007 będzie dużo ostrożniejsze i skłonne do – nawet bolesnych – wewnętrznych kompromisów... Czekają nas więc raczej intensywne działania na rzecz domknięcia systemu (prowadzone pod hasłami sanacji i modernizacji). To może się udać. System już raz prawie się domknął - kilka lat temu... Gdyby towarzystwo się nie pogryzło. Gdyby nie walka o ubezpieczenia, "sektor energetyczny" i media, gdyby poszło gładko z Rywinem... Ale – może to wszystko da się jeszcze odkręcić... Ale – czy nam wszystkim nie będzie się, mimo wszystko, lepiej? Pod pewnym względem... Złośliwcy mawiali, że w III RP możliwa jest każda polityka zagraniczna – pod warunkiem, że będzie to polityka Geremka, każda polityka finansowa – pod warunkiem, że będzie to polityka Balcerowicza i każda polityka kulturalna – pod warunkiem, że będzie to polityka Michnika... W MSZ triumf święci „korporacja Geremka”, w fotelu Ministra Finansów mości się „ostrzejszy Balcerowicz”, ale Ministerstwo Kultury objął pan Zdrojewski... Można więc mieć pewną nadzieję, że przynajmniej będą nas teraz mniej sztorcować za wrodzony nacjonalizm, antysemityzm i różne zaszłości historyczne... W sumie – jednak będzie milej... Czy to wystarcza platformersom?
Inne tematy w dziale Polityka