motto
"Wybory parlamentarne w Polsce wygrało Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Niemieckiej, chwilowo kamuflujące się pod nazwą Platformy Obywatelskiej. (...). Niemcy były adwokatem PO, a teraz za swoje usługi wystawią rachunek, który Platforma spłaci co do grosza, wiedząc, że w przeciwnym razie będzie rozsmarowywana na podłodze jak PiS " - Stanisław Michalkiewicz w "Naszej Polsce".
"Najważniejsze dla Polski są Niemcy" – Tusk dla „Dziennika”, wkrótce po wyborach.
Przyznaję - byłem sceptyczny, a tu się okazuje, że Tusk faktycznie umie robić cuda: swoją polityką zagraniczną zadowolił zarówno postkomunistów z "GW", jak i neoendeków z "Myśli Polskiej". Tym pierwszym podoba się niemal wszystko, tym drugim - uśmiech Tuska do Putina. Neoendecy mają słabość do Rosji od zawsze, nie dziwmy się więc, że w zatargu pomiędzy rządem a prezydentem o blokowanie negocjacji Rosji z OECD twardo stoją po stronie Tuska. "Powiedzmy szczerze - w tym sporze więcej racji ma rząd. Od lat uważamy, że polityka Polski w stosunku do Rosji jest błędna, nacechowana złą wolą i zwyczajnymi fobiami" - pisze w "Myśli Polskiej" Jan Engelgard. Myśl to może i polska, ale zdaje się niezbyt przenikliwa, bo w tym łechtaniu Rosji chodzi chyba o zrobienie przyjemności po pierwsze Niemcom, po drugie zaś - brukselskim eurokartom. Postkomuniści z "GW" mają więc lepsze powody do radości, bo też i rozeznanie mają lepsze - jak przy jakiejś okazji wyznał Jacek Żakowski posunięcia dyplomatyczne podpowiadają Tuskowi "wybitni specjaliści", co pewnie jest najnowszym pseudonimem "korporacji Geremka", a od Geremka do "GW" jeden krok... A dlaczego uśmiech do Putina miałby być skierowany na Zachód? No cóż, i Niemcy i Bruksela ślinią się na myśl o interesach jakie można by z Rosją kręcić, polskie stawanie okoniem jest im nie w smak będą więc sławić pod niebiosa każdy polski rząd, nie utrudniający im życia. Czyli taki - jakim jest rząd Donalda Tuska, który - póki co - spełnia pokładane w nim nadzieje z nawiązką. Ot niedawno, „ku zaskoczeniu niemieckich dyplomatów Sikorski zgodził się na rozmowy o Gazociągu Północnym” (Dziennik, 7.12.2007). Zostało to uznane za „zwrot w stosunkach z Niemcami”...
Od takich zwrotów można dostać zawrotów głowy porzućmy więc politykę zagraniczną i zajmijmy się dziedziną subtelniejszą, czyli – psychologią.... Komentatorzy zwykle traktują polityków albo jako istoty pozbawione psychiki, albo jako istoty o psychice dość ubogiej. W pierwszym przypadku - politycy jawią się jako gracze prowadzący na zimno swoje kampanie, w drugim przypadku politykami powodują emocje podstawowe w rodzaju nienawiści, strachu, złości, frustracji czy zazdrości (zauważmy, że niemal zawsze idzie o emocje negatywne, w „obsesje” Kaczyńskiego wierzy sporo osób, w „miłość” Tuska – bodaj nikt...). A przecież politycy to nie tylko albo pozbawieni emocji psychopaci, albo osobnicy, u których czynny jest jedynie tzw. „mózg gadzi”. Spektrum ich psychiki bywa dużo szersze, obejmuje też uczucia wyrafinowane i śmiało można zakładać, że to psychologiczne tło rzutuje również na charakter polityki jaką prowadzą. Komentatorzy unikają roztrząsania takich zależności, bo też byłoby to wróżenie z fusów, ale brak komentarzy nie oznacza przecież braku zjawiska. Ot, niedawno w „Rzeczypospolitej” można było przeczytać tekst o Tonym Blairze, który – na odchodnym – wyznał, że „jedną z „ogromnie ważnych” motywacji jego polityki była religia”.
Ale – zostawmy Anglię, wracajmy do kraju i zajmijmy się psychiką Donalda Tuska. Oczywiście - w kontekście jego polityki. Jaki jest zatem psychologiczny stosunek premiera do kraju którym rządzi? Darujmy sobie to tuskowe „polskość to nienormalność”, bo to dawne dzieje, interesował nas będzie tuskowy „regionalizm”. Tusk – jak wiadomo – to pasjonat historii lokalnej. Jak mocna to pasja niech zaświadczy Jan Rokita, który mówił przepytującym go dziennikarzom , że Tusk kocha nie tylko mecze, ale i Gdańsk, dodając: „moja miłość do Krakowa na tle gdańskich pasji Tuska to przywiązanie do starej żony na tle pierwszej miłości nastolatka. Pisze, wydaje książki o Kaszubach, kolekcjonuje fotografie, organizuje zloty gdańszczan. Człowiek z wielką pasją...”. Niby wszystko w porządku. Przywiązanie do „małej ojczyzny” – to sympatyczna cecha, ale dalej robi się niepokojąco. Rokita: „najbardziej kłóciliśmy się o Gdańsk. Na przykład kiedy wypominał astronomiczne kwoty, jakie Gdańsk wydał przez trzysta lat finansując wojny Rzeczypospolitej. Ja w to nie wierzyłem, awanturowałem się, ale potem znalazłem w książkach potwierdzenie tych pretensji. Tak samo jak nie wierzyłem mu, że Gdańsk był wielką metropolią wtedy, kiedy Warszawa była – w XVI wieku – małą mieściną, a i Kraków jawił się dość prowincjonalnie. I oczywiście to Tusk miał rację, a nie ja” (Alfabet Rokity, s.287-286).
Emocjonować się po 300 latach sumami, jakie Gdańsk wydał na wojny Rzeczypospolitej? No – niech tam, to jeszcze można zrozumieć. Gorzej, że mamy tu do czynienia z wyraźnym emocjonalnym przeciwstawieniem: Gdańsk – Rzeczpospolita. „Regionalista” zdaje się u Tuska przeważać nad „państwowcem”.
I tu wracamy do początku naszych rozważań. Czy „regionalizm” Tuska może przekładać się na jego – wyraźną przecież – słabość do Niemiec? Oto zagadka psychologii politycznej! Nie siedzimy u Tuska w głowie, każda odpowiedź będzie więc jedynie hipotezą... Moim zdaniem, tak – może się przekładać.... Czy ktoś mając „portret psychologiczny” Tuska może grać na tej nucie? Moim zdaniem – może... Ale – jako się rzekło – psychologia polityczna to wróżenie z fusów. Dla komentatorów. Bo są tacy, co traktują ją poważne. Ci jednak pisują komentarze nie dla gazet...
Inne tematy w dziale Polityka